Nieznajomy mial na sobie ubranie khaki, plecak, a przez lewe ramie przewieszony skorzany pokrowiec na karabin. Klapa pokrowca byla odpieta i podskakiwala rytmicznie, kiedy mezczyzna maszerowal.

– Skad pan sie tu wzial? – spytal zdziwiony Pete.

– Polowalem, dzis jednak nie dopisalo mi szczescie – odparl. – Nigdy nie bylem w tym rejonie. Nie znam tej czesci gor.

Wyciagnal wielka, miesista dlon.

– Nazywam sie Oliver Nancarrow, dla kumpli Ollie.

Z przyjaznym usmiechem przywital sie z kazdym z chlopcow, a oni przedstawili sie po kolei.

– Czy ma pan, panie Nancarrow… to znaczy Ollie, jakis samochod? – spytal z nadzieja Bob.

– Mam. – Nancarrow skinal dlonia w strone urwiska. – Daleko stad jest taki ubity trakt do zwozki drewna. Tam wlasnie zaparkowalem. Trakt wiedzie na polnoc, do szosy, ktora prowadzi do Diamond Lake.

– Mozemy sie z panem zabrac, Ollie, prawda, chlopaki? – upewnil sie Bob. – Chodzmy.

– Chwileczke – powstrzymal ich Nancarrow. – Jesli mam was podwiezc, powiedzcie mi chociaz, dlaczego chcecie ze mna jechac.

Bob opowiedzial o katastrofie samolotu i zaginieciu jego ojca.

– Bardzo nam zalezy na czasie – zakonczyl. – Tacie moze byc potrzebna pomoc.

– To wszystko? Nic wiecej sie nie wydarzylo? – dociekal Nancarrow. – Okolo godziny temu slyszalem jakies wystrzaly.

Chlopcy stropili sie nieco. Gdyby opowiedzieli Nancarrowowi, ze ktos ich scigal i w dodatku strzelal do nich, moglby nie chciec miec z nimi nic wspolnego.

– Pewnie kreca sie tu jacys mysliwi – odparl niedbale Jupe.

– Musimy sie pospieszyc – nalegal Bob.

Nancarrow wahal sie tylko przez chwile.

– No dobrze. Cos mi sie zdaje, ze powiedzieliscie mi tylko czesc prawdy. Wasza sprawa. I tak wam pomoge.

Nancarrow ruszyl przez lake w strone urwiska, majac Boba po prawej rece, a Jupe’a po lewej. Pete szedl z tylu.

– Panskie nazwisko brzmi jakos znajomo – zagail Jupe podczas wedrowki. – Jest pan kims slawnym?

– Bez przesady. – Nancarrow zachichotal. – Mam kilka malych restauracji w Bakersfield. A wlasciwie po co tu przyjechaliscie wraz z twoim ojcem. Bob?

Bob wyznal Nancarrowowi, ze jego tata jest reporterem i wybieral sie do Diamond Lake na spotkanie z nowym informatorem.

Sluchajac opowiesci Boba, Nancarrow siegnal do kieszeni i wyjal papierosa. Zdziwiony Pete uniosl brwi: palenie w tak suchym terenie bylo bardzo niebezpieczne. Jupe dal jednak koledze znak oczami, by nic nie mowil. Nancarrow palil papierosa z dlugim filtrem i szmaragdowa opaska – taka sama, jaka byla na niedopalku, ktory Jupiter po raz pierwszy znalazl na plaskowyzu w miejscu, gdzie lezala baseballowa czapeczka pana Andrewsa, a po raz drugi w indianskiej wiosce. Jupe wiedzial, ze gdzies juz slyszal – lub widzial – nazwisko Nancarrow. Czyzby wlasnie u Indian?

– Przypuszczamy, ze tata mial sie spotkac z facetem, ktory sie nazywa Mark MacKeir – zakonczyl Bob. Wyjal z kieszeni maly notatnik ojca i sprawdzil, czy nie przekrecil nazwiska. – Zgadza sie. Mark MacKeir. Mowi to cos panu?

– Dziwna sprawa – odezwal sie Nancarrow. – Wlasciwie straszna. Nie znalem faceta, ale dzis rano uslyszalem w radiu, ze Mark MacKeir wczoraj sie zabil. Jechal do Diamond Lake. Wspominali chyba, ze wybieral sie na urlop. Stracil panowanie nad kierownica, samochod wpadl do rowu i eksplodowal. Kierowca zginal na miejscu.

– Koszmar… – Bob oddychal ciezko.

Wszyscy szli w milczeniu, rozmyslajac o strasznej smierci Marka MacKeira. Jupiter spojrzal na odpieta klape skorzanego pokrowca, ktory Nancarrow mial przewieszony przez ramie. Mezczyzna maszerowal, a klapa unosila sie i opadala w rytm jego rownych krokow. Kiedy byla w gorze, Jupe dostrzegl wystajacy z pokrowca kawalek ciemnego metalu. Pierwszy Detektyw skonczyl wlasnie czytac ksiazke o broni i zbrojeniach. Ksztalt karabinu Nancarrowa wydal mu sie niezwykly. Mial posrodku wielka wypuklosc. Pokrowiec zostal najpewniej wykonany na zamowienie, by pasowal do tych dziwnych rozmiarow.

– Teraz wy i pan Andrews staliscie sie wazni – powiedzial Nancarrow. – Kto wie, ze tu jestescie?

– Kilka osob – Jupiter uprzedzil Boba, zanim zdazyl przyznac, ze nikt. – Oczywiscie wszyscy w redakcji.

– Czy to prawda, Bob? – Nancarrow odwrocil glowe w strone chlopca.

Jupiter postanowil wykorzystac ten moment i uniesc klape pokrowca. Pragnal zajrzec do srodka.

Odczuwal jakis niepokoj zwiazany z osoba Nancarrowa i chodzilo o cos wiecej niz fakt, ze palil papierosy z niebieska obwodka. Skrzynie, ktore sluzyly jako stoly podczas lunchu w indianskiej wiosce, mialy wydrukowane na bokach napisy: Kompania przewozowa Nancarrowa. Te same nalepki widnialy na wszystkich drewnianych skrzyniach, stojacych na zewnatrz jednej z chat. Jej wlascicielem byl Indianin, ktory dal Mary znak, ze polciezarowka jest gotowa do drogi. Nancarrow sklamal. Nie tylko byl wczesniej w tych stronach, ale wszystko wskazywalo na to, ze odwiedzal je czesto.

Bob popatrzyl na Jupe’a. Zamrugal ze zdziwienia oczami, kiedy sie zorientowal, ze przyjaciel usiluje zajrzec do srodka pokrowca, ale szybko odzyskal przytomnosc umyslu. Zrozumial, co powinien zrobic. Usmiechnal sie czarujaco do Olivera Nancarrowa.

– Oczywiscie – odpowiedzial na zadane pytanie. – Tata powiedzial wydawcy, ze tu jedziemy, no i oczywiscie ksiegowej, ktora musiala zaakceptowac dodatkowe rachunki za hotel.

Jupe przechylal sie, by zajrzec do pokrowca, kiedy nagle Nancarrow sie zatrzymal. Chlopiec natychmiast cofnal reke i zainteresowal sie swoimi sznurowadlami.

Nancarrow po raz ostatni zaciagnal sie papierosem, po czym wyrzucil niedopalek i wdeptal go w ziemie obcasem. Pete nie mogl zniesc takiego zasmiecania srodowiska. Kiedy Nancarrow patrzyl w druga strone, podniosl niedopalek i wlozyl go do kieszeni.

– Kiedy oczekuja was z powrotem? – spytal Nancarrow Boba. Zblizali sie wlasnie do wysokiego, szarego urwiska.

– Wczoraj mielismy zatelefonowac – odparl Bob.

Chlopiec zorientowal sie juz, ze Jupiter nie ufa Nancarrowowi, a od dawna wiedzial, ze Pierwszego Detektywa rzadko myla przeczucia. Poczestowal wiec Nancarrowa wygodnym klamstwem.

Kiedy Bob czarowal Nancarrowa, Jupe ze zrecznoscia kieszonkowca uniosl klape pokrowca.

– Wysla kogos, zeby was szukal? – Nancarrow zadal Bobowi kolejne pytanie.

– W kazdej chwili w gorach moga sie pojawic grupy poszukiwawcze – odparl Bob.

– Pomyslelismy, ze przyspieszymy bieg wydarzen, udajac sie po pomoc. – Pete podszedl do Nancarrowa z prawej strony.

Jupe zobaczyl uchwyt sluzacy do przenoszenia karabinu. Dostrzeglby wiecej szczegolow, jednakze w ulamku sekundy zrozumial, dlaczego bron ma taki dziwny ksztalt.

Nancarrow nagle sie zatrzymal.

– Zostaw! – wrzasnal ze zloscia. – Co ty wyprawiasz?

Chwycil Jupitera za reke i odciagnal go na bok. Cofnal sie o krok, by widziec wszystkich trzech chlopcow. Oczy zwezily mu sie jak szparki. Wydobyl z pokrowca automatyczny karabin i skierowal jego lufe wprost na nich.

– Zgadza sie, M-16 – mruknal pod nosem Jupe.

Wypuklosc w skorzanym pokrowcu miala pasowac do ksztaltu charakterystycznego uchwytu i pokaznego magazynku.

– Co sie tu dzieje? – spytal Bob.

– Tych karabinow uzywano w Wietnamie. – Jupe mowil spokojnie, ale serce bilo mu w piersi jak oszalale. – Obecnie sa jednymi z najpopularniejszych karabinow na swiecie. Sluza jednak do zabijania ludzi, a nie do zabawy. Kim pan jest, panie Nancarrow? Czego pan od nas chce?

– Dobra, cwaniaczki – powiedzial mezczyzna, wymachujac bronia. – Probowalem byc mily, ale teraz koniec zartow. Ruszac sie i jazda na gore. Idziecie ze mna!