Schwytanie lampartow zmuszalo Tomka do polowania. Jednego dnia wybral sie z Sambem na skraj dzungli. Wypatrywali na drzewach malpich gniazd. Nagle uslyszeli dzwieczne nawolywania miodowoda.

– Buana, buana! Ptak miodowy – zawolal Sambo. – Zaraz bedziemy mieli slodki miod!

Zwyczajem krajowcow Tomek gwizdnal przeciagle. Ptak, jakby zrozumial, ze przyjeto jego wezwanie, poderwal sie do lotu. Chlopcy pobiegli za nim. W pierwszej chwili Tomek bez zastanowienia podazal za zmyslnym miodowodem, lecz gdy sie troche zmeczyl, przystanal i rzekl:

– Nie powinnismy sami oddalac sie zbytnio od obozu. Ptak wprawdzie doprowadzi nas do ula, ale czy potrafimy sami odnalezc wlasciwy kierunek, aby wrocic do obozowiska? Nie, nie pojdziemy dalej!

– Trafimy, buana! Sawanna niedaleko, pojdziemy wzdluz lasu i trafimy – zapewnil Sambo.

Tomek wahal sie, ale miodowod nie dawal za wygrana. Gdy tylko spostrzegl, ze chlopcy przystaneli niezdecydowani, zaczal zataczac nad nimi kola, mknal jak strzala w las, zawracal i krzyczal donosnie.

– Ul juz blisko, buana! – zachecal Sambo.

Ptak kilkakrotnie znikal w lesie i powracal, wolajac coraz glosniej i natarczywiej. Tomek rozejrzal, sie uwaznie. Chociaz znajdowali sie w dzungli, Sambo slusznie dowodzil, ze nie moglo byc mowy o zbladzeniu. Wystarczylo przeciez wyjsc na skraj widocznej miedzy drzewami sawanny i udac sie brzegiem lasu, by dojsc do obozu.

– Miodowod zachowuje sie tak, jakby ul naprawde znajdowal sie juz blisko – odezwal sie Tomek. – Chodzmy za nim jeszcze troche.

Zaledwie sie poruszyli, ptak krzyknal donosnie i powiodl ich w las. Wkrotce znalezli sie na lesnej polance. Miodowod wyprzedzil amatorow miodu, usiadl na galezi olbrzymiego, zbutwialego baobabu i glosno wyrazal swa radosc.

Tomek spogladal na baobab, w ktorego pniu widac bylo duzy otwor, ale nie mogl wypatrzyc pszczol w poblizu dziupli.

– Spojrzyj, Sambo! Ktos juz musial nas uprzedzic i wybral miod. Ani jednej pszczoly nie ma wokol dziupli. Wystrychnelismy sie na dudkow – powiedzial. – Ale kto to mogl byc?

Sambo jeszcze nie dowierzal.

– Buana, zajrze do dziupli. Moze tam jest choc troche miodu – zaproponowal.

– Zajrzyj, ale wyglada na to, ze obejdziemy sie smakiem – odparl Tomek.

Murzyn szybko wspial sie na najnizsza galaz, stanal na niej, ostroznie zajrzal w dziuple.

– Nie ma pszczol ani miodu, ale tu cos jest, buana – poinformowal. – To pewno jakis maly zwierz. Sambo widzi skore.

– Nie wkladaj tam reki. Sambo! Licho wie, co za zwierzatko moze byc w dziupli zbutwialego drzewa – ostrzegl Tomek.

Sambo byl zbyt zaciekawiony, aby usluchac dobrej rady. Powoli wsunal reke w dziuple. Po chwili wydobyl jakis przedmiot i natychmiast zeskoczyl na ziemie.

– Patrz, buana, to bylo w drzewie – zawolal podniecony.

– Ciekawe, co jest w tym zawiniatku z lamparciej skory? – powiedzial Tomek. – Zajrzyj do srodka!

– Nie, nie buana! Ty to zrob! Inuszi mowil, ze jestes wielki czarownik – pospiesznie odparl Murzyn i skwapliwie wsunal do rak Tomka dziwne zawiniatko.

Tomek usmiechnal sie wyrozumiale do zabobonnego towarzysza. Polozyl zawiniatko na ziemi, po czym szybko rozsuplal duzy wezel. Rozwinal skore. Zdumieni chlopcy ujrzeli spora woskowa kule. W jednym miejscu wyschniety wosk byl pekniety. Tomek wcisnal palec w szczeline, rozszerzyl ja, a wtedy ujrzal klab wysuszonych roslin, zwierzecych wlosow oraz kly i pazury.

– Coz to moze byc? – zdumial sie.

– Fetysz59 [59 Wszystkie przedmioty, ktorymi ludy pierwotne oddaja czesc boska, zwa sie fetyszami. Fetysz zwierzecy jest totemem.], wielki fetysz – szepnal Sambo z nabozna czcia. – Chociaz jestes wielki czarownik, buana, wlozmy to lepiej z powrotem do dziupli.

Tomek nie byl zaskoczony przestrachem mlodego Samba. Wiedzial, ze wielu uczonych uwazalo fetyszyzm za najstarsza religie murzynska. Kult ten rozpowszechniony byl szczegolnie w Afryce Zachodniej. Kazdy fetysz reprezentowal jakiegos ducha. Z tego tez wzgledu fetysze otaczano czcia i zwracano sie do nich z roznymi prosbami. Fetyszem mogl byc kazdy przedmiot, jak: kamien, kawal drewna, kosci zwierzat badz zwierzeta.

Tomek jeszcze raz uwaznie przyjrzal sie woskowej kuli. Z latwoscia rozpoznal, ze kly oraz pazury znajdujace sie miedzy ziolami i wlosami nalezaly do lamparta.

– Buana, Sambo wlozy to do dziupli i uciekajmy stad – szepnal Murzyn, rozgladajac sie trwozliwie.

Tomek nie podzielal jego obaw i nie mial ochoty rozstawac sie z fetyszem. Postanowil zabrac go dla ojca, ktory kolekcjonowal rozne ciekawostki z podrozy po swiecie. Nie namyslal sie dlugo. Pospiesznie owinal kule w skrawek lamparciej skory.

– Masz racje, ze najlepiej bedzie, jesli znikniemy stad jak najpredzej, lecz fetysz zabieram jako upominek dla ojca – odezwal sie Tomek.

– Buana, nie rob tego – doradzal zaniepokojony Sambo. – Duch sie pogniewa i bedzie bardzo zle.

– Duchy nic nam nie zrobia, bo istnieja tylko w twojej wyobrazni.

– Nie mow tak, buana! Duchow jest bardzo, bardzo duzo! Sa duchy zle i dobre. Sambo zawsze sklada ofiary zlym duchom.

– Oj, Sambo, Sambo! Dlaczego skladasz ofiary zlym duchom? Przeciez to grzech! Modl sie do jednego dobrego i sprawiedliwego Boga, a nie stanie ci sie zadna krzywda.

– Nie, buana, Sambo jest madry i wie, co robic. Dobry Bog i tak bedzie dobry, a jak zle duchy dostana ofiare, to nic Sambowi nie zrobia. Uciekajmy stad szybko!

– No, dobrze, porozmawiam z toba przy sposobnosci na temat twoich duchow. A teraz rzeczywiscie wracajmy do obozu.

Pobiegli w kierunku obozowiska, nie podejrzewajac nawet, ze od dluzszej chwili byli pilnie obserwowani. Otoz kiedy miodowod przyfrunal na polane, z przeciwnej strony dochodzil do niej stary, dobrze zbudowany Murzyn. Natarczywy glos ptaka od razu zwrocil jego uwage. Cofnal sie wiec w krzewy, niespokojnie spogladajac w kierunku, skad nadlecial wszedobylski i ciekawski miodowod. Wkrotce tez ujrzal nadchodzacych chlopcow. Gdy Sambo wspinal sie na baobab, Murzyn odruchowo chwycil za rekojesc noza, ale widok sztucera w rekach mlodego bialego czlowieka sklonil go do zachowania ostroznosci. Czekal drzac z gniewu i niepokoju. Chlopcy rozgladali sie na wszystkie strony, co wykluczalo mozliwosc zaskoczenia. Tomek schowal zawiniatko za pazuche i obaj z Sambem pospiesznie wrocili do obozu. Stary Murzyn dazyl za nimi trop w trop. Widzial Tomka wchodzacego do namiotu, policzyl tragarzy, ktorych zachowanie swiadczylo o tym, ze nie mieli zamiaru zwijac obozu, po czym mruczac tajemne zaklecia pobiegl szybko na polnoc.

Zaledwie noc zapadla nad dzungla, na polanie wokol zbutwialego baobabu zaczely sie dziac dziwne rzeczy. W srebrzystej poswiacie ksiezycowej widac bylo zgromadzonych kilkunastu Murzynow. Kazdy z nich trzymal w reku jakies zawiniatko. Od czasu do czasu przykucali na ziemi, obrzucajac sie wzajemnie nieufnymi spojrzeniami. Jeden z zebranych – stary Murzyn – usunal glaz sterczacy u stop drzewa. Wydobyl spod niego maly zelazny kociolek i duzy ludzki czerep. Inni rozniecili ognisko i umiescili nad nim kociolek napelniony woda. Wkrotce woda gotowala sie bulgocac, a stary Murzyn szeptal zaklecia, wsypywal do wody mialko utarty proszek, liscie ziol i korzenie roslin, po czym przykryl kociol plaskim kamieniem. Murzyni kolem przykucneli przy ognisku. Nie odzywali sie ni slowem. Dopiero gdy ogien wygasl, stary Murzyn odrzucil kamien-pokrywe. Zaczerpnal czerepem plynu o odurzajacej woni. Pili kolejno. W miare jak podawano nowe porcje, oczy pijacych nabieraly blasku, ruchy sie ozywialy. Mistrz tajemnego obrzedu schowal w koncu prozny kociolek pod glaz, wydobyl z zawiniatka skore lamparta, zarzucil ja na glowe i ramiona, naciagnal na rece jakby rekawice z lamparciej skory o palcach zakonczonych ostrymi pazurami. W slad za starcem wszyscy Murzyni nalozyli podobne kaptury i rekawice. Przez wyciete otwory blyskaly polprzytomne oczy.

– Bracia-lamparty, nie moge pokazac wam dzisiaj naszego wszechmocnego fetysza – ponuro odezwal sie starzec. – Zareczam jednak, ze przebywajaca w nim dusza lamparta laknela wczoraj krwi. Wosk pekl z pragnienia. Lampart upomina sie o ofiare. Musimy odzyskac fetysz i napoic go krwia podstepnego bialego czlowieka, ktory powazyl sie zabrac naszego brata-lamparta z dziupli swietego baobabu.

– O, ooo… – glucho jekneli Murzyni.

– Teraz przygotujmy sie, bracia-lamparty, do spelnienia ofiary – polecil czarownik.

Murzyni otoczyli baobab. Rozpoczeli dziwny taniec. Czolgali sie na czworakach, wykonywali lamparcie skoki, az oszolomienie ich doszlo do oblednego szalu. Zgrzytali zebami i wolali:

– Prowadz nas, bracie-lamparcie!

Czarownik wyciagnal przed siebie rece. Blysnely pazury. Murzyni pobiegli za nim. Z gardzieli ich wyrwalo sie nieludzkie wycie. Warczac i mruczac, ludzie-lamparty jak szaleni pedzili przez las w kierunku obozu.