Zawsze bałem się i zawsze potrafiłem pokonać lęk. Tak było w rzeczywistości — gdy jako dziecko schodziłem do piwnicy po ziemniaki lub węgiel.

Ale we śnie było inaczej. Tu jakby ogniskowały się wszystkie nie dopuszczane do świadomości pragnienia i obawy. Najpierw gniew na Michała, pogoń za nim po stromych schodach w górę, aż do zamkniętych drzwi, i bezsilne, wściekłe łomotanie pięściami w twarde, pokryte spękaną farbą deski. Dopiero potem przychodził strach. Inny strach — którego nie można pokonać. Potęgujący się z sekundy na sekundę i obezwładniający mięśnie. Strach nieokreślony, nie związany z żadnym konkretnym niebezpieczeństwem, choć jest ono oczywiste, niemal namacalne! Czułem, że się TO zbliża, choć nigdy nie potrafiłem określić, co to być mogło i skąd ma nadejść…

Później, kiedy już byłem starszy, ktoś mi powiedział, że to po prostu objaw niedotlenienia… Ale ta świadomość nie miała żadnego wpływu na treść wrażeń odczuwanych we śnie.

Zawsze to samo! Piwnica, zamknięte drzwi, porażający mięśnie strach, z którego wyzwolić może tylko… przebudzenie.

I teraz też… Nie! Niby wszystko było tak samo, a inaczej… Wydęta, pęczniejąca gwałtownie ściana… To chyba pojawiło się po raz pierwszy… Jaka właściwie była ta ściana… Białe styrolitowe spoiny… Skąd styrolit w piwnicy mojego domu z lat dziecięcych? To może zdarzyć się tylko we śnie…

Błysk! Jak ciemno!.. Czyżby się zbliżała burza?

To dziwne! Całkowita ciemność — nie widzą nawet okna. Co prawda roje iskierek migocą przed oczami, a jasne i ciemne plamy zmieniają kształt i barwę. Ale tak zawsze bywa w ciemnościach.

Znów błysk! Jeden, drugi i trzeci… Jak gdyby blask flesza odbity od białej czy żółtej ściany. Potem znów ciemność. Nieprzenikniona.

Czy ja mam oczy otwarte? To dziwne — ale nie jestem w stanie tego stwierdzić. Poruszam powiekami, lecz tak naprawdę to ich nie czuję… Za to wyraźnie swędzi mnie prawy goleń. Chcę się podrapać i… Chyba w istocie podkurczyłem nogę, a teraz sięgam ręką… Chociaż… Nie jestem i tego pewny. Czyżbym utracił zdolność odbioru bodźców dotykowych? Nie mógłbym przysiąc, czy dotykam nogi…

A może to wszystko mi się zdaje? Może jeszcze śpię? Czy można śnić, że się śni?…

Błysk… Tym razem jakby dłuższe rozświetlenie ściany… Potem dwa krótkie… Jakiej ściany? Gdzie ja właściwie jestem? Nic nie rozumiem… Pamiętam dobrze. Już kładłem się spać, gdy zadzwoniła Anka, że w C — 4 wzrasta ciśnienie… Przez całe popołudnie próbowaliśmy i wszystko było w porządku. Rozpad ustawał. Tak jak zawsze przy częstotliwościach rezonansowych… Po telefonie Anki ubrałem się i natychmiast pojechałem do laboratorium…

Znów błysnęło. Dwa razy. Krótki i długi rozbłysk. Jak w alfabecie Morse’a litera „A”. Ale to chyba nie mogą być sygnały.

Gdzie ja jestem?… W laboratorium? Biała ściana… Co to za biała ściana? W domu też nie ma takiej ściany… Nie przypominam sobie zresztą, abym wrócił do domu… Do domu? Nie wiem nawet, jak zakończyła się próba…

Błysk. Jak długo świeci.. I trzy krótkie błyski. To jakby… litera „B” — Czy możliwe? Po co by ktoś sygnalizował Morsem? I skąd?

Znów błysnęło. Raz, dwa, trzy, cztery. Ciekawe… Długi, krótki, długi, krótki. To „C”. Więc jednak ktoś sygnalizuje. Czyżby nadawał alfabet? Po co? Cóż za dziwna zabawa? A może synalek sąsiadów?…

Teraz powinna być litera „D”.

Jest! Rzeczywiście. Głupia zabawa. Zamknąć oczy i spać.

Znów błyska. Litera „E”. Czy ja mam oczy otwarte czy zamknięte? Nie wiem. Nic nie wiem. Nie czuję. Chwilami wydaje mi się, że nie mam powiek…

Błyska coraz częściej. To było „F” i „G”. A teraz „H”.

To zaczyna być denerwujące. Czy muszę patrzeć na te błyski?

Dlaczego nie mogę zakryć dłonią powiek? Dlaczego nie wiem, co się dzieje z moją ręką? A może to paraliż? Może jestem w szpitalu?

Teraz jakbym sobie coś przypomniał. Pęczniejąca ściana… To nie była piwnica. To laboratorium. Białe styrolitowe spoiny… I krzyk. Tak! To był krzyk Anki…

Ale co było potem? Co było potem?

Ciągle sygnalizują… To chyba było „X”, a teraz „Y”„. „Z”. No, już wreszcie koniec alfabetu.

Nie! Znów zaczyna!

„B… R… A… C… K… I…”

Czyżby to było do mnie?

„T… U… S… K… R… I… N… A…”

A więc to Skrina! Dlaczego on? Skąd sygnalizuje?…

„JEŚLI ZROZUMIAŁEŚ SYGNAŁY, DODAJ PIĘĆ DOWOLNYCH LICZB PIERWSZYCH.”

Co to ma znaczyć? Dlaczego mam rachować? Liczby pierwsze… powiedzmy 2, 3, 5, 7, 11… Dwa plus trzy to pięć, plus pięć — będzie dziesięć, plus siedem to siedemnaście, plus jedenaście to dwadzieścia osiem…

Znów błyska.

„W PORZĄDKU, MAMY Z TOBĄ KONTAKT BEZPOŚREDNIO POPRZEZ KORĘ MÓZGOWĄ. SPRÓBUJ PORUSZYĆ PRAWĄ RĘKĄ.”

Co to wszystko ma znaczyć? Kontakt poprzez korę? Bezpośrednio poprzez korę… Czyżby te błyski to… drażnienie kory mózgowej?… Ale dlaczego? Czyżby całkowity paraliż? Ale przecież kazał mi poruszać ręką. Odczytałem bez błędu: spróbuj poruszyć prawą ręką.

Czy poruszyłem? Nic nie czuję.

Znów sygnalizują.

„SPRÓBUJ PORUSZYĆ LEWĄ RĘKĄ.”

Próbuję, ale nic nie czuję. I ta cisza…

„W PORZĄDKU. PRAWA RĘKA KROPKA, LEWA KRESKA, MOŻESZ NADAWAĆ. ZAPAMIĘTAJ: PRAWA — KROPKA, LEWA — KRESKA. WYSTARCZY RUCH PALCAMI.”

Nic nie rozumiem. Chociaż… To jasne! Utraciłem słuch i mowę. Ale czy naprawdę nie mogę mówić? Skąd oni wiedzą? Przecież nie próbowałem.

— Skrina!

Nic nie słyszę. Nie słyszę własnego głosu… Lecz czy w ogóle coś powiedziałem? Nic nie wiem. Nie wiem. Nic nie czuję.

Nadali, że mają ze mną kontakt poprzez korę… Cóż to znaczy? Czyżbym utracił w ogóle zdolność odbioru wrażeń zmysłowych? Dlaczego nie czuję bólu? A te swędzenia to złudzenie? Muszą stosować bodźce elektryczne. Błyski światła? Widocznie drażnią bezpośrednio ośrodek wzrokowy. A Skrina kazał liczyć dlatego, aby mogli stwierdzić z elektroencefalogramu, czy w ogóle myślę świadomie.

Ciekawe jednak, iż mogę ruszać rękami. Ale czy rzeczywiście ruszam?

Prawa ręka — kreska, lewa — kropka. Mogę pytać.

„CO ZE MNĄ?”

O, już błyskają!

„NIEDOBRZE. MAMY KONTAKT TYLKO POPRZEZ KORĘ. CZY BARDZO CIĘ MĘCZY SYGNALIZACJA?”

Znów coś kręcą. Dlaczego nie odpowiadają wprost?

„SKRINA. MÓW PRAWDĘ, CO Z ANKĄ?”

Dlaczego nie błyska? Dlaczego milczą? Może Anka zginęła i boją się odpowiedzieć… Ten krzyk…

„CZY ONA NIE ŻYJE?”

Teraz znów błyska: Kropka, kropka, kreska, kropka, kreska… Już sam nie wiem… W głowie się kręci jak po alkoholu… Czy to kreski, czy kropki? Co oni… Nic nie mogę zrozumieć… Co oni…

Chyba zasnąłem. Te błyski… Muszę uważać.

„…NAS ODBIERASZ.”

Widocznie koniec zdania.

„POWTÓRZCIE.”

„PYTALIŚMY, CZY JUŻ ODBIERASZ SYGNAŁY. CZUJESZ SIĘ NIEDOBRZE?”

„ZDAJE SIĘ ZASNĄŁEM.”

„CHWILOWE OMDLENIE. NIEDOTLENIENIE. SKUP TERAZ UWAGĘ. CZY PAMIĘTASZ MOMENT PRZED EKSPLOZJĄ?”

Więc to rzeczywiście była eksplozja… Anka dzwoniła, że w C–4 wzrasta ciśnienie. Pojechałem do laboratorium. Pamiętam jeszcze, że Anka stała przy okienku kontrolnym. A ja?… Podszedłem chyba do tablicy sterowniczej… Ale co było dalej?…

„STAŁEM PRZY TABLICY. DALEJ NIE PAMIĘTAM.”

„PRZYPOMNIJ SOBIE, CO WIDZIAŁEŚ NA TABLICY.”

Ekran III… Tak. Patrzyłem na ekran III. Coś mnie zaskoczyło… Ale co? Anka stała przy okienku… Tam się jarzyło… Pomarańczowo… potem żółto… A potem białe, oślepiające światło… Reakcja łańcuchowa trwała… Zmieniłem chyba fazę… Nie. Faza już była zmieniona. Ale kiedy? Czy Anka zmieniła? Nie. Teraz sobie przypominam. To ja pierwszy zauważyłem… I powiedziałem, że obawiam się utraty rezonansu… Współczynnik en — lambda… Tak. Teraz zaczynam rozumieć. Anka powiedziała, że próbowała podwyższyć wartość współczynnika en — lambda. Myślała, że jest za niska i dlatego reakcja łańcuchowa nie wygasa. A przecież jej mówiłem…

Dwadzieścia siedem udanych eksperymentów. Coraz większe ładunki. Pełna neutralizacja w czasie zgodnym z obliczeniami.

Dwadzieścia siedem eksperymentów… Ten był dwudziesty ósmy. Czyżby Skalski miał słuszność, że w pewnych warunkach może dojść do utraty stabilności i proces zacznie przebiegać w odwrotnym kierunku?