Reporter podal ich nazwiska i napisal, ze baza operacyjna trojki jest sklad zlomu Jonesow w Rocky Beach.

– To sie nazywa reklama – stwierdzil Pete. – Ale to stwierdzenie, ze spodziewamy sie znalezc w kufrze cos drogocennego, brzmi troche niepowaznie.

– To dlatego, ze licytator wspominal o klejnotach rosyjskich carow – powiedzial Jupiter. – Musimy wyciac ten artykul i wkleic do naszego zeszytu z wycinkami.

– Zrobisz to pozniej – powiedziala stanowczo pani Jones. – Teraz pora na kolacje. Ustaw gdzies kufer i umyj rece. Bob, Pete, zjecie dzis z nami?

Bob i Pete jadali u Jonesow rownie czesto, jak u siebie. Tym razem uznali jednak, ze powinni wrocic do domu i odjechali na rowerach. Jupiter przysunal stary kufer do przyczepy-biura tak, by nikomu nie zawadzal, i poszedl na kolacje. Pan Jones zamknal na klucz wielkie zelazne wrota skladu zlomu. Byly piekne, bogato zdobione, uratowane z pozaru jakiejs posiadlosci.

Przez reszte wieczoru nie wydarzylo sie nic szczegolnego. Kiedy Jupiter mial wlasnie isc spac do swojego pokoju, rozleglo sie ciche pukanie do drzwi. Byli to Hans i Konrad, mieszkajacy w domku na zapleczu.

– Chcielismy tylko powiedziec, panie Jones – odezwal sie cicho Hans – ze zauwazylismy Jakies swiatla w skladzie zlomu i zajrzelismy przez plot. Ktos tam chyba myszkuje. Moze bysmy poszli razem to sprawdzic?

– Rany boskie, zlodzieje! – jeknela pani Jones.

– Zobaczymy co sie dzieje, droga Matyldo – powiedzial pan Jones.

Z Hansem i Konradem damy rade wszystkim wlamywaczom. Podejdziemy cicho i zaskoczymy ich.

Pan Jones razem ze swoimi krzepkimi pomocnikami ruszyl cicho w kierunku bramy zlomowiska. Jupiter podazyl za nimi. Nikt mu tego nie proponowal, ale tez nikt nie zabronil.

Przez szpary miedzy sztachetami dojrzeli migotanie swiatla latarki. Poruszali sie bezszelestnie. Nagle… katastrofa! Hans potknal sie i z halasem zwalil na ziemie, wydajac okrzyk zdziwienia.

Nocni goscie uslyszeli go. Rozlegl sie tupot i dwie ciemne postaci wybiegly frontowa brama, wskoczyly do zaparkowanego nie opodal samochodu i z rykiem silnika odjechaly.

Pan Jones, Konrad i Jupiter puscili sie biegiem. Brama wejsciowa stala i dworem. Zamek wylamano. Po zlodziejach ani sladu. Nagle Jupiter, tkniety zlym przeczuciem, pobiegl tam, gdzie zostawil kufer.

Tajemniczy kufer zniknal!

Rozdzial 2. Niezwykly gosc

Bob Andrews wjechal na rowerze do skladu zlomu Jonesow przez glowna brame. Byl jasny, sloneczny poranek poznego lata. Zapowiadal sie cieply dzien. Pete i Jupiter pracowali juz. Pete rozkladal na czesci zardzewiala kosiarke do trawy, a Jupiter pokrywal gruba warstwa bialej emalii zelazne krzesla ogrodowe, z ktorych wczesniej usunal rdze.

Z przygnebionymi minami przygladali sie, jak Bob ustawial rower i szedl w ich kierunku.

– Czesc, Bob – odezwal sie Jupiter. – Wez szczotke i bierz sie do roboty. Jeszcze sporo krzesel zostalo do oczyszczenia.

– Czy udalo wam sie otworzyc kufer? – wykrzyknal Bob. – Co bylo w srodku?

– Kufer? – Pete zasmial sie tubalnie. – O jakim kufrze mowisz, Bob?

– Przeciez wiecie o jakim – odparl Bob zaskoczony. – O kufrze, ktory Jupiter kupil wczoraj na aukcji. Moja mama uwaza, ze nasze zdjecie w gazecie wyszlo calkiem niezle. Tez jest ciekawa, co zawiera kufer.

– Zdaje sie, ze wszyscy sa ciekawi, co zawiera ten kufer – powiedzial Jupiter, nabierajac farbe. – Zbyt ciekawi. Trzeba bylo go sprzedac i jeszcze bysmy na tym zarobili.

– O czym ty mowisz? – zapytal Bob.

– On mowi, ze nie ma juz zadnego kufra – odparl Pete. – Zostal ukradziony.

– Ukradziony! – Bob szeroko otworzyl oczy. – Kto go ukradl?

– Nie wiemy – powiedzial Jupiter i opisal Bobowi wydarzenia poprzedniej nocy. – Dwaj mezczyzni uciekli samochodem, a kufer zniknal – zakonczyl Jupiter. – To oni musieli go ukrasc.

– O rany! Ciekawe, do czego byl im potrzebny! – wykrzyknal Bob.

– Jak myslicie, co w nim bylo?

– Moze byli po prostu ciekawi – glosno zastanawial sie Pete. – Przeczytali artykul i chcieli sie przekonac, czy mowil prawde.

– Nie sadze – Jupiter potrzasnal glowa. – Nikt nie kradnie kufra wartego dolara tylko po to, zeby zaspokoic ciekawosc. Nie warto byloby az tak ryzykowac. Musieli miec cynk, ze w srodku jest cos cennego. Coraz bardziej zaluje, ze nie przyjrzelismy sie blizej temu kuferkowi. Szkoda, ze go stracilismy.

Rozmowe chlopcow przerwalo pojawienie sie luksusowego, niebieskiego samochodu. Wysiadl z niego wysoki, chudy mezczyzna z dziwnie zakrzywionymi brwiami. Podszedl do chlopcow.

– Dzien dobry – powiedzial. Spojrzal na Jupitera. – To ty jestes Jupiter Jones?

– Tak, prosze pana – odpowiedzial Jupiter. – Czym moge panu sluzyc? Ciotki i wuja nie ma chwilowo, ale ja moge panu sprzedac to, co pana interesuje.

– Interesuje mnie tylko jedna rzecz – odparl wysoki nieznajomy. – Wczoraj, jak dowiedzialem sie z gazety, kupiles stary kufer. Na aukcji. Za wielka kwote jednego dolara. Zgadza sie?

– Tak, prosze pana – potwierdzil Jupiter, przygladajac sie mezczyznie. Zarowno jego wyglad, jak i sposob mowienia byly nieco dziwne. Wszystko sie zgadza.

– To swietnie – powiedzial mezczyzna. – Nie tracmy wiec czasu na czcze rozmowy. Chce odkupic od ciebie ten kufer. Mam nadzieje, ze jeszcze go nie sprzedales?

– Nie, prosze pana. Nie sprzedalismy go – przyznal Jupiter. – Ale…

– A wiec wszystko w porzadku – powiedzial nieznajomy i pomachal dlonia, w ktorej trzymal plik zielonych banknotow rozpostartych jak wachlarz. – Spojrz – powiedzial. – Sto dolarow. Dziesiec banknotow dziesieciodolarowych. Daje ci je w zamian za kufer. – Widzac wahanie Jupitera, dodal: – To z pewnoscia wystarczajaca cena. Chyba nie spodziewasz sie dostac wiecej za staromodny kufer pelen rupieci?

– Nie, prosze pana – zaczal Jupiter. – Ale…

– Nie chce slyszec zadnego ale! – powiedzial ostro mezczyzna. – oferuje ci uczciwa cene. Chce kupic ten kufer z powodow uczuciowych. Gazeta podala, ze nalezal do Guliwera Wielkiego. Zgadza sie?

– No, tak – odparl Jupiter, podczas gdy Bob i Pete przysluchiwali sie rozmowie z zaciekawieniem – tak bylo na nim napisane. Ale…

– Znowu jakies ale! – krzyknal mezczyzna. – Nie przyjmuje zadnych ale! – jak powiedzial Szekspir. Tak sie sklada, ze Guliwer Wielki byl kiedys moim przyjacielem. Nie widzialem go od kilku lat. Obawiam sie, ze me ma go juz miedzy nami. Odszedl. A mowiac wprost, umarl. Chcialbym zachowac ten kufer na pamiatke dawnych czasow. Prosze, to moja wizytowka.

Strzelil palcami. Pieniadze, ktore trzymal w dloni, zamienily sie w mala biala karteczke. Podal ja Jupiterowi. Byly na niej slowa: “Maksymilian Mistyczny”, a ponizej -. “Klub Czarnoksieznikow” i jakis adres w Hollywoodzie.

– Pan jest magikiem! – wykrzyknal Jupiter.

Maksymilian Mistyczny poklonil sie lekko.

– Kiedys nawet bardzo slawnym – odparl. – Wystepowalem przed wszystkimi koronowanymi glowami Europy. Teraz juz jestem na emeryturze i poswiecam czas spisywaniu historii czarnej magii. Z rzadka tylko daje jakis maly popis moich umiejetnosci przed gronem przyjaciol. Ale wracajmy do rzeczy.

Ponownie strzelil palcami i znow w jego dloni pojawily sie banknoty.

– Dokonczmy nasza transakcje – powiedzial. – Mam pieniadze. Pragne miec ten kufer. Ty prowadzisz interes kupno-sprzedaz. Wszystko jest jasne i proste. Ty sprzedajesz, ja kupuje. Dlaczego sie wahasz?

– Dlatego, ze nie moge sprzedac panu tego kufra! – wybuchnal Jupiter. – Od poczatku probuje to panu powiedziec.

– Nie mozesz? – Dziwnie wygiete brwi magika zeszly sie jeszcze blizej. Twarz przybrala prawdziwie zlowieszczy wyraz. – Oczywiscie, ze mozesz. Nie przeciagaj struny, chlopcze. Wciaz umiem poslugiwac sie czarami. A jesli, powiedzmy… – wyciagnal glowe do Jupitera, a jego oczy rzucaly zlowrogie blyski – powiedzmy strzele palcami, a ty znikniesz? Puff! O, tak. Po prostu sie rozplyniesz i nie wrocisz nigdy wiecej. Wtedy pozalujesz, ze mnie rozgniewales.