Rozdzial 12. Schowek

Jupiter obudzil sie w lozku Toma Dobsona na dzwiek dobiegajacych z kuchni energicznych brzekow, trzaskow i stukow. Jeknal z cicha, przekrecil sie na bok i spojrzal na zegarek. Bylo po siodmej. Do pokoju zajrzal Bob.

– Nie spisz?

– Teraz juz nie spie – Jupiter wstal z ociaganiem.

– Pani Dobson jest wsciekla – poinformowal go Bob. – Szykuje sniadanie.

– To dobrze, zjadlbym cos. O co jest wsciekla? Ostatnio chciala tylko wracac do domu.

– Rano zmienila zdanie. Dzis jest gotowa rozstawic cale Rocky Beach po katach. Nie do wiary, jak dobry sen moze zmienic czlowieka. Ubawisz sie. Zupelnie jak twoja ciocia Matylda w jednym z jej lepszych humorow.

Jupiter zachichotal. Poszedl do lazienki przemyc twarz, po czym wlozyl buty, bo tyle tylko zdjal z siebie, nim sie polozyl. Zeszli wraz z Bobem do kuchni. Pete i Tom siedzieli juz przy stole, a pani Dobson wybijala jajka na patelnie. Dawala przy tym upust licznym opiniom na temat garncarza, jego domu, gorejacych sladow i niewdziecznosci ojca, ktory znikl, kiedy jego jedyna corka zadala sobie trud i przejechala przez niemal caly kraj, zeby go zobaczyc.

– I nie myslcie, ze mu to ujdzie plazem – mowila. – Nie daruje. Pojde na policje, zloze raport o jego zaginieciu, a wtedy beda musieli go szukac.

– Czy to sie na cos zda, prosze pani? – odezwal sie Jupiter. – Jesli pan Potter zaginal, to tego chcial, trudno przewidziec…

– Ale ja nie chce, zeby zaginal! – pani Dobson postawila na stole polmisek z jajecznica. – Jestem jego corka, a on jest moim ojcem i niech sie lepiej z tym pogodzi. A ten wasz komendant policji moglby tez cos, u diabla, zrobic z tymi plonacymi sladami. Musi przeciez kryc sie za tym jakies przestepstwo.

– Przypuszczam, ze podpalenie – wtracil Bob.

– Nazywaj to, jak chcesz, ale trzeba temu polozyc kres. A teraz bierzcie sie do sniadania, chlopcy, ja jade do miasta.

– Wcale nie zjadlas sniadania, mamo – zmartwil sie Tom.

– Nie mam ochoty – uciela. – Jedzcie. I nie ruszajcie sie stad, na litosc boska. Zaraz bede z powrotem.

Porwala stojaca na lodowce torebke, wygrzebala z niej kluczyki do samochodu i wyszla. Po chwili uslyszeli warkot silnika.

– Mama zlapala drugi oddech – powiedzial Tom, troche zaklopotany.

Jupiter nalozyl sobie porcje jajecznicy, jadl na stojaco, oparty o framuge drzwi.

– Bardzo dobra. Mysle, ze lepiej bedzie pozmywac talerze, nim pani Dobson wroci.

– Lata spedzone z ciocia Matylda daly ci niezla szkole psychologii – zauwazyl Bob.

– To jasne, ze twoja mama ma pelne podstawy do gniewu na pana Pottera – powiedzial Jupiter do Toma. – Jednakze nie wierze, zeby chcial jej rozmyslnie sprawic przykrosc. Nigdy nikomu nie wyrzadzil krzywdy. Jest bardzo delikatnym czlowiekiem.

Wlozyl talerz do zlewu i przypomniala mu sie scena, w ktorej doszlo do konfrontacji miedzy garncarzem a mezczyzna w cadillacu. Zobaczyl znowu garncarza, jak stal na podjezdzie do skladu, trzymajac w reku medalion.

– Dwuglowy orzel – powiedzial. – Tom, mowiles, ze dziadek przysylal wam czasem swoje wyroby. Czy byl kiedys na ktoryms z nich dwuglowy orzel?

Tom myslal przez chwile i potrzasnal glowa.

– Mama lubi ptaki. Przysylal rzeczy z tym motywem, ale to byly zwykle ptaszki, drozdy czy jaskolki. Zadnych potworow jak ten w sypialni na gorze.

– Umiescil jednak dwuglowego orla na medalionie i na plycie w sypialni, ktorej nie uzywal. Po co zadal sobie tyle trudu, zeby udekorowac pusty pokoj?

Jupiter wytarl rece w scierke do naczyn i skierowal sie na schody. Pozostali chlopcy ruszyli natychmiast za nim, zostawiajac nie dojedzone sniadanie. Weszli do pokoju, zajmowanego teraz przez mame Toma. Znad kominka spogladal na nich dwuglowy orzel.

Jupiter obmacal brzeg plyty.

– Chyba jest przycementowana do sciany.

Tom skoczyl do swego pokoju po pilnik do paznokci.

– Sprobuj ja tym poruszyc.

Jupiter staral sie podwazyc plyte.

– Nie da sie. Jest wmurowana na amen. Mysle, ze pan Potter tynkowal sciane nad kominem i osadzil plyte w tynku. – Jupe cofnal sie o krok. – Ale to musiala byc praca! Ta plyta jest bardzo duza.

– Kazdy ma jakies hobby – powiedzial Tom.

– Czekajcie! – wykrzyknal Jupiter. – Plyta nie stanowi jednej calosci. Potrzebuje czegos, zeby siegnac wyzej.

Pete pobiegl do kuchni po krzeslo. Jupe stanal na nim i wyciagnal reke do oka w prawej glowie orla.

– To oko rozni sie od drugiego. Zostalo umieszczone pozniej. – Nacisnal biala porcelane orlego oka.

Uslyszeli delikatny szczek i cala sciana nad kominkiem uchylila sie lekko.

– Ukryte drzwiczki. Teraz to nabiera sensu – Jupiter zszedl z krzesla, ujal wygladzona krawedz i pociagnal. Plyta scienna otworzyla sie latwo na dobrze naoliwionych zawiasach.

Chlopcy stloczyli sie przy kominku i zajrzeli do skrytki. Zajmowala cala przestrzen miedzy kominkiem a sufitem i miala okolo dwudziestu centymetrow glebokosci. Znajdowaly sie w niej cztery polki, na ktorych lezaly sterty gazet. Jupiter zdjal jedna z nich.

– To tylko stare numery gazety lokalnej z Belleview! – wykrzyknal Tom. Wzial gazete od Jupitera i zaczal sie jej przygladac. – Tutaj pisza o mnie.

– Co takiego zrobiles? – zapytal Bob.

– Wygralem konkurs na najlepsze wypracowanie.

Jupiter rozlozyl inna, znacznie starsza gazete.

– Tu jest zawiadomienie o zareczynach twojej mamy. Znalezli jeszcze informacje o urodzeniu sie Toma i o smierci jego babci. I wzmianke o wielkim otwarciu sklepu z artykulami zelaznymi Dobsona oraz o przemowieniu, jakie wyglosil ojciec Toma w dniu weterana. Cala historia Dobsonow byla zawarta w gazetach, a garncarz przechowal je wszystkie.

– Tajemne archiwum – powiedzial Pete – a najwieksza tajemnica jestes ty i twoja mama.

– To mile. Czuje sie doceniony – odparl Tom.

– Twoj dziadek jest bardzo skryty – powiedzial Jupiter. – Nikt nie wiedzial nawet o waszym istnieniu. Dziwne. A co dziwniejsze, w skrytce nie ma nic, co by dotyczylo jego samego.

– Dlaczego mialoby cos byc? – zapytal Pete. – O ile wiem, nie lubil, zeby o nim pisano w gazetach.

– To prawda. Tym niemniej lokatorzy Domu na Wzgorzu wspomnieli wczoraj o jakims periodyku, w ktorym ukazal sie artykul o jego artystycznym rzemiosle. Mozna przypuszczac, ze czlowiek zachowa pismo, w ktorym pisze sie o jego tworczosci, prawda?

– Slusznie – przytaknal Bob.

– Mozna wiec przyjac jedno z dwojga – ciagnal Jupiter – albo pan Potter jest pozbawiony chocby cienia proznosci, albo zaden artykul sie nie ukazal. Jedynie fotografia w “Westways”, a o jej istnieniu garncarz dowiedzial sie dopiero w sobote i byl z tego bardzo niezadowolony.

– Co to oznacza? – zapytal Tom.

– To oznacza, ze chcial on trzymac swoje istnienie w sekrecie i ostatnia rzecz, jakiej sobie zyczyl, to trafic do gazet. Byc moze mial po temu bardzo sluszne powody. Tom, nie wiemy dlaczego, ale ci mezczyzni w Domu na Wzgorzu sa ogromnie zainteresowani twoim dziadkiem. Zjawili sie w Rocky Beach w niespelna dwa miesiace po ukazaniu sie tej fotografii w “Westways”. Czy to ci nie daje do myslenia?

– Sadze, ze dziadek zbiegl. Ale przed czym?

– Czy wiesz cos o Lapatii?

– Nigdy o czyms takim nie slyszalem. Co to jest?

– To jest kraj. Maly europejski kraj, gdzie wiele lat temu mialo miejsce polityczne zabojstwo.

Tom wzruszyl ramionami.

– Moja babcia twierdzila, ze dziadek pochodzi z Ukrainy.

– Czy slyszales kiedys nazwisko Azimow? – pytal Jupiter.

– Nie.

– Czy tak moglo brzmiec nazwisko twojego dziadka, zanim zmienil je na Potter?

– Nie. Mial dlugie nazwisko. Bardzo dlugie. Nie do wymowienia.

Jupiter milczal, skubiac warge.

– Duzo trudu sobie zadal, zeby ukryc plik starych gazet – powiedzial Tom. – Jesli juz chcial je schowac, mogl to zrobic o wiele prosciej. Wetknac je na przyklad do teczki ze starymi rachunkami. Wiecie, jak w noweli Poego “Skradziony list”.

– To by bylo rozsadniejsze. – Pete polozyl dlon na ozdobnej plycie. – Taka rzecz w pustym pokoju musi przyciagnac uwage.

– A on tego nie chcial – powiedzial Jupiter. – Ostatnia rzecz, jakiej pan Potter pragnal, to sciagnac na siebie uwage.

Pochylil sie nad paleniskiem kominka. Bylo idealnie czyste. Najwyrazniej nigdy nie rozpalano w nim ognia. Jupe uklakl, wsadzil glowe do kominka i spojrzal w gore.

– Tam nie ma komina. Ten kominek to tylko atrapa.

– Pewnie pan Potter sam go zbudowal – powiedzial Bob.

– Ale w takim razie po co to tu jest? – Jupiter podniosl mala, zelazna klape w palenisku. – Normalnie montuje sie to po to, zeby moc wybrac popiol. Po co umieszczac popielnik w falszywym kominku?

Wsunal reke do otworu w ceglanym palenisku i wymacal jakis papier.

– Tam cos jest! Koperta! – wyciagnal ja i opuscil metalowa klapke.

Trzymal w dloni gruba, brazowa koperte, zapieczetowana wielka kropla czerwonego laku.

– Ta skrytka za plyta jest tylko dla odwrocenia uwagi – Jupiter podniosl sie z kleczek. – Mysle, ze tutaj mamy prawdziwy sekret. Co robimy. Tom? Ta koperta nalezy do twojego dziadka. On zaginal, a ty jestes naszym klientem. Co postanawiasz?

– Otworzmy ja – odpowiedzial Tom bez wahania.

– Mialem nadzieje, ze to powiesz – szepnal Bob.

Jupiter zlamal pieczec.

– No? – niecierpliwil sie Tom.

Jupe wyciagnal z koperty arkusz grubego pergaminu, zlozony we troje.

– No, co to jest? – pytal Tom.

Jupiter zmarszczyl czolo.

– Nie wiem. Jakies swiadectwo. Wyglada jak dyplom, tylko troche na to za male.

Chlopcy otoczyli go, zagladajac mu przez ramie.

– Co to za jezyk? – zapytal Pete.

Bob potrzasnal glowa.

– Nie mam pojecia. Nigdy nie widzialem czegos takiego.

Jupiter podszedl do okna i zaczal studiowac pisany recznie dokument.

– Rozpoznaje tylko dwie rzeczy – oznajmil po pewnym czasie. – Jedna to pieczec na spodzie, z naszym dobrym znajomym, dwuglowym orlem. Druga to nazwisko… brzmi Kerenow. Ktos kiedys przyznal jakies zaszczyty niejakiemu Aleksisowi Kerenowi. Czy slyszales takie nazwisko, Tom?