– Prosze wrocic do szosy i skrecic w prawo – odpowiedzial Jupe. – Pojedzie pan prosto, poki nie zobaczy pan pracowni garncarza. Zaraz za nia jest droga do Domu na Wzgorzu. Nie moze jej pan przeoczyc. Jest tam drewniana brama zamknieta na klodke.

Mezczyzna w podziekowaniu skinal glowa i wrocil do samochodu. Wtedy dopiero Jupe zauwazyl, ze w cadillacu jest druga osoba. Na tylnym siedzeniu tkwil nieruchomo tegi facet. Pochylil sie teraz, dotknal ramienia kierowcy i powiedzial cos w niezrozumialym dla Jupe'a jezyku. Nie wygladal ani mlodo, ani staro. Byl bez wieku. Dopiero po chwili Jupe zdal sobie sprawe, ze przyczyna jest kompletna lysina tego czlowieka. Nie mial nawet brwi. Jego opalenizna byla tak gleboka, ze twarz wygladala jak obciagnieta dobrze wyprawiona skora. Rzucil spojrzenie Jupe'owi, po czym zwrocil swe ciemne, lekko skosne oczy na garncarza, ktory stal cicho obok Jupitera. Garncarz wydal dziwny swiszczacy dzwiek. Jupe popatrzyl na niego. Stal z przekrzywiona w bok glowa, jakby nasluchiwal czegos intensywnie. Siegnal prawa reka do zwisajacego na piersi medalionu i ukryl go w dloni.

Lysy mezczyzna odchylil sie na oparcie siedzenia. Kierowca gladko wrzucil wsteczny bieg i wyprowadzil samochod na ulice. Kiedy odjezdzal, nabierajac szybkosci, w strone szosy, z domu naprzeciw wyszla ciocia Matylda.

Garncarz ujal Jupitera za ramie.

– Moj chlopcze, czy moglbys mi przyniesc od cioci szklanke wody? Nagle zakrecilo mi sie w glowie.

Usiadl na stercie desek. Sprawial wrazenie chorego.

– Zaraz panu przyniose wode – Jupiter pobiegl na druga strone ulicy.

– Kto to byl? – zapytala ciocia Matylda.

– Szukali Domu na Wzgorzu.

Jupiter wszedl do kuchni, wyjal z lodowki butelke, ktora ciocia zawsze tam trzymala, i nalal wody do szklanki.

– Dziwne – powiedziala ciocia Matylda. – W Domu na Wzgorzu od lat nikt nie mieszka.

– Wiem – Jupiter wyszedl szybko z pelna szklanka, ale gdy dotarl do skladu zlomu, garncarza juz nie bylo.