Nastepnego dnia o swicie we trzech wyruszyli w kierunku malego lesnego parowu. Pierwszy szedl Smuga. Z wprawa wytrawnego tropiciela odszukiwal pozostawione dnia poprzedniego znaki na drzewach badz ulozone odpowiednio na ziemi kawalki galezi. Za nim, czujnie rozgladajac sie na wszystkie strony, maszerowal Tomek ze sztucerem pod pacha, a na samym koncu kroczyl Wilmowski. Przedzierajac sie wolno przez krzewy, dotarli na sam skraj gesto poroslego drzewami stoku zamykajacego parow. Zaszyli sie w maly wykrot. Smuga z najwieksza ostroznoscia rozgarnal krzewy. Wydobyl lunete. Przez dluzsza chwile rozgladal sie po parowie.

– Sa, sa w legowisku! – szepnal podniecony.

Podal lunete Tomkowi, ktory zaraz spojrzal we wskazanym kierunku. W rozwidleniu poteznego drzewa, nie wyzej niz piec metrow nad ziemia, znajdowala sie upleciona z galezi i lian mala platforma. Na niej to ujrzal samice. Cienka, dobrze ulistniona galazka oganiala owady bzykajace nad uspionym jeszcze gorylatkiem. Na ziemi, oparty plecami o pien drzewa, siedzial olbrzymi samiec. Obok niego lezala kupka jakichs roslin wyrwanych razem z korzeniami, ktore obgryzal i zul poteznymi szczekami. Wkrotce ukonczyl poranny posilek, zgarnal garsc roslin i dzwignal sie na krotkich nogach. Z wprawa doskonalego akrobaty wspial sie na drzewo. Wszedl na platforme nie wypuszczajac z dloni roslin, podal je samicy, lecz ta gniewnie go wypchnela. Bez ociagania sie zeskoczyl na ziemie i powedrowal w las.

Smuga orzekl, ze samica nie byla widocznie zadowolona z przyniesionego przez meza pokarmu i wyprawila go po owoce lesne, za ktorymi malpy potrafia przewedrowac wielkie przestrzenie lasu.

Przez kilka godzin lowcy obserwowali zachowanie goryli. Samica zniosla swe malenstwo na ziemie. Pilnowala, by zbytnio sie od niej nie oddalalo, karmila je brzoskwiniami i jakimis liscmi przyniesionymi przez ojca. W najgoretszych godzinach wziela dziecko na reke, wspiela sie z nim z powrotem na drzewo i ulozyla do snu. Gdy nieposluszne gorylatko wychylalo sie z legowiska, dala mu lekkiego klapsa i znow ulozyla je na spoczynek, kladac sie obok.

W koncu lowcy wycofali sie z parowu. Zaraz po przybyciu do obozu Tomek, zachecony przez ojca, zabral sie do spisania poczynionych obserwacji, oznaczajac nawet przy pomocy Smugi miejsce na mapie, w ktorym wytropiono goryle.

Podroznicy nadzwyczaj starannie przygotowywali sie do pierwszych w Afryce lowow. Jeszcze raz sprawdzili stan sieci, zbadali wytrzymalosc rzemieni, a takze dokonali uwaznego przegladu zelaznych klatek. Z kolei Wilmowski oznajmil Murzynom, ze moga zglaszac sie na ochotnika do wziecia udzialu w niebezpiecznych lowach, za co otrzymaja specjalne wynagrodzenie. Ku jego zdziwieniu pierwszy zglosil sie Matomba, ktory od chwili, gdy bosman oswiadczyl butnie, iz wlasnymi rekami umiesci w klatce goryla, niemal nie spuszczal z niego wzroku. Za przykladem Matomby wszyscy Murzyni postanowili pojsc na polowanie. Wilmowski nie mogl pozostawic obozu bez opieki, wybral wiec dwunastu najsilniejszych i najsprawniejszych, raz jeszcze obiecujac wyprawic suta uczte dla wszystkich, jezeli lowy pomyslnie sie zakoncza. W obozie pozostalo dwoch uzbrojonych Masajow oraz osmiu tragarzy, podczas gdy reszta ruszyla w oznaczonym kierunku.

Tym razem Smuga poprowadzil towarzyszy najkrotsza droga. Zatrzymali sie dopiero w poblizu lesnego parowu i tam przycupneli w gaszczu. Smuga i Hunter wybrali pieciu ludzi do niesienia naczyn z piwem, po czym razem z nimi zaczeli sie skradac w kierunku legowiska goryli. Murzyni, oslaniani przez dwoch znamienitych strzelcow, bezszelestnie niemal wslizneli sie do parowu. Santuru na migi dal strzelcom do zrozumienia, aby byli gotowi kazdej chwili do strzalu, a w koncu rozstawil piec tykw napelnionych mocnym napojem. Teraz Murzyni powoli wycofali sie z parowu, w ktorym zostal Santuru i obydwaj biali strzelcy. Zaledwie tragarze odeszli, Santuru ulamal z drzewa galaz. Rozlegl sie glosny trzask; Lowczy krolewski pospiesznie przebiegl kilka krokow, umyslnie przedzierajac sie przez najgesciejsze krzewy. Strzelcy rowniez rozpoczeli odwrot. Zatrzymali sie dopiero okolo stu metrow od tykw z piwem. Smuga obserwowal przez lunete zachowanie goryli. Olbrzymi samiec bez wahania ruszyl do wylotu parowu, by sprawdzic, czy rodzinie jego nie zagraza niebezpieczenstwo. Szybko biegl na czworakach w kierunku, skad przed chwila doszedl go trzask galezi. Naraz przystanal niezdecydowanie, ujrzawszy dziwne przedmioty. Podchodzil ostroznie krok za krokiem, az w nozdrza uderzyl go nieznany zapach. Dlugo i nieufnie obwachiwal tykwy napelnione piwem. Slodko-kwasna won necila go coraz bardziej. Po chwili ostroznie sprobowal napoju.

Podstep udal sie. Lowcy widzieli z daleka, jak goryl, nasladujac najwytrawniejszych piwoszow, oproznil szybko dwie tykwy. Wilmowski chcac, aby zwierzeta jak najszybciej ulegly oszolomieniu, dodal do piwa troche spirytusu, totez na skutki malpiego pijanstwa nie trzeba bylo zbyt dlugo czekac. Chwiejny normalnie chod goryla stal sie obecnie jeszcze bardziej groteskowy. Olbrzym zataczal sie, przewracal, wydawal glosne pomruki, czym zwrocil uwage swej czujnej malzonki. Zjawila sie niebawem obok pijanego meza i wkrotce obydwie malpy z glosnym mlaskaniem oproznily pozostale naczynia. Gdy stwierdzily, ze juz nic wiecej nie da sie z nich wysaczyc, porozbijaly je o drzewa i rozdeptaly, po czym poczolgaly sie ku piszczacemu malenstwu.

Dla naszych strzelcow bylo to haslem do odwrotu. Bez dalszej zwloki pobiegli do oczekujacych na nich towarzyszy i zdali krotka relacje. Zaraz tez cala grupa podazyla do parowu, niosac klatki i rzemienie. Jedynie Tomek i Hunter trzymali karabiny w pogotowiu, aby celnymi strzalami zabic bestie, gdyby probowaly rzucic sie na ludzi.

Lowcy wkroczyli do parowu, a wtedy oczom ich ukazal sie widok godny pozalowania. Goryle w niedbalych pozach lezaly u stop drzewa, na ktorym byla zbudowana platforma. Male gorylatko przykucnelo przy piersi samicy i skomlalo bezradnie. Ujrzalo lowcow. Teraz zaczelo szarpac siersc matki, lecz obydwa goryle chrapaly glosno, pograzone w pijackim, glebokim snie.

– Tfu, tylko bydle moze sie tak spic – mruknal bosman, obrzucajac malpy pogardliwym wzrokiem.

– Widzialem juz i ludzi zamroczonych wodka – szepnal Tomek.

– Nie gadaj, tacy ludzie sa tez prawdziwymi bydletami – oburzyl sie bosman. – Porzadny czlowiek pije zawsze w miare i… najlepiej rum.

– Cicho! – syknal Hunter.

Murzyni jak duchy zblizyli sie do lezacych bezwladnie goryli. W naboznym niemal skupieniu postawili klatki na ziemi. Matomba niedwuznacznie zajrzal bosmanowi w oczy.

Trzeba przyznac, ze zartobliwemu marynarzowi nigdy nie braklo smialosci, gdy chodzilo o popisanie sie nadzwyczajna sila i odwaga. Zaledwie poczul na sobie podniecony wzrok Matomby, odrzucil w trawe karabin.

– Przysuncie blizej otwarta klatke – rzekl do Huntera, po czym ruszyl ku malpom.

– Bosmanie, podchodz do nich z tylu i trzymaj rece z dala od pyskow goryli – ostrzegl Smuga.

Marynarz kocim krokiem zblizyl sie do samca, chwycil go za potezne bary i odwrocil na brzuch. Zylaste rece silnym chwytem objely goryla w pasie. Waga olbrzymiej malpy musiala byc znaczna, gdyz zyly wystapily na skroniach bosmana, kiedy unosil z ziemi bezwladne cielsko. Po chwili goryl lezal w obszernej, zelaznej klatce.

Pochwalne szepty Murzynow byly dla bosmana najwieksza nagroda. Zadowolony z siebie spojrzal chelpliwie na Matombe. Murzyn stal z szeroko otwartymi ustami, a jego pelen uwielbienia wzrok wyrazal wiecej, niz jakiekolwiek slowa moglyby wypowiedziec.

Z kolei marynarz przystapil do samicy. Ta jednak mniej pochlonela piwa niz jej malzonek, a poza tym do polzamroczonej swiadomosci zwierzecia musial docierac rozpaczliwy pisk malenstwa, totez szczerzyla kly nie otwierajac sennych slepi. Widzac to, Wilmowski i Hunter pospieszyli bosmanowi z pomoca. Zaledwie Hunter odrzucil karabin, czujny jak zwykle Smuga natychmiast podjal z ziemi swa bron i zblizyl sie do Tomka, ktory rowniez z zainteresowaniem obserwowal wyczyny bosmana.

Naraz, tuz za lowcami unoszacymi z ziemi opierajaca sie samice, dal sie slyszec jakis szelest w zaroslach. Z gestwiny wypelznal na czworakach potwornych rozmiarow goryl. Ujrzawszy ludzi stanal na tylnych lapach. Wysokosc bestii musiala przekraczac dwa metry, gdyz chcac patrzec na dziwne, nie znane sobie istoty, pochylil potezny kark i spogladal w dol. Ciemnoszare, blyszczace dziko oczy bez strachu patrzyly na ludzka gromade. Nagle goryl zacisnal dlonie. Piesciami wielkimi jak bochny chleba zaczal sie mocno walic w piersi. Rozleglo sie gluche dudnienie. Malpolud jakby szczeknal glosno, a potem z paszczy wydarl mu sie ryk tak okropny, ze ludzie zamarli z przerazenia. Oczy goryla palaly wsciekloscia. Krotka, wlochata grzywka na niskim czole jezyla sie i opadala. Bil piesciami w piersi, ryczal bez przerwy, jakby wzywal na pomoc zle moce drzemiace w glebi dzungli. Postapil dwa kroki ku lowcom, zatrzymal sie na chwile, po czym pochylil tulow i chwiejnym krokiem ruszyl ku grupce ludzi.

Zwierz pojawil sie tak nieoczekiwanie, ze poza Smuga i Tomkiem nikt wiecej nie zdolal chwycic za bron. Nawet Masajowie porzucili karabiny, przygladajac sie, jak bosman pakowal samca do klatki. Wilmowski, Hunter i marynarz znajdowali sie w tej chwili zaledwie o jakies piec metrow od atakujacego goryla. Natychmiast zdali sobie sprawe z okropnej sytuacji. Wilmowski i Hunter przerazili sie w pierwszej chwili, lecz nieustraszony bosman nie stracil zimnej krwi. Nie podnoszac sie z kolan, wyszarpnal zza pasa ostry noz; Postanowil chociaz na krotka chwile zatrzymac rozdraznione zwierze i tym samym dac towarzyszom moznosc przygotowania sie do obrony.

Male gorylatko nieoczekiwanie przerazilo sie straszliwego ryku obcego goryla. Niezgrabnym susem przeskoczylo przez cialo matki i rzucilo sie w kierunku Tomka i Smugi. Goryl ryczac bez przerwy ruszyl za malenstwem. Smuga uniosl karabin do ramienia, lecz nie odwazyl sie pociagnac za spust. Lewa reka nieustraszonego podroznika drzala, uniemozliwiajac celny strzal. Twarz Smugi pokryla sie bladoscia, a czolo zwilgotnialo. Mimo to nie stracil zimnej krwi.