– A wiec mielismy racje. Don Sebastian postanowil ukryc sie tutaj. Umiescil w liscie do Josego Zamek Kondora, zeby mu doniesc, gdzie bedzie. Uciekl Brewsterowi i jego towarzyszom, wzial miecz z chaty i przyszedl tutaj. Ale zolnierze szli za nim i dopadli go w jaskini. Don Sebastian, znajac jaskinie, mial nad nimi przewage. Ukryl sie w tym zaulku i gdy przedostali sie przez waski pasaz, zastrzelil wszystkich trzech, ale sam rowniez zostal trafiony. W jakis czas pozniej trzesienie ziemi zagrzebalo jaskinie i nikt sie nigdy nie dowiedzial, co stalo sie z czterema mezczyznami.

– Ale, Jupe, dlaczego przyjaciele don Sebastiana nie przyszli tu go szukac? – zapytal Bob. – Przeciez wiedzieli, ze “orzel znalazl gniazdo”.

Jupiter wzruszyl ramionami.

– Nigdy sie tego nie dowiemy. Moze nie znali dokladnie jego kryjowki i oczekiwali dalszych wiesci. Lub moze trzesienie ziemi zasypalo jaskinie, nim zdolali sie do niej dostac. I najpewniej zostali zabici lub ranni w walce, do ktorej doszlo wkrotce. Kiedy Jose po wojnie wrocil do domu, nie bylo juz nikogo, kto by mu powiedzial, ze raport sierzanta Brewstera byl niezgodny z prawda. Jose mogl nie wierzyc, ze miecz wpadl do oceanu wraz z jego ojcem, ale moze sadzil, ze go po prostu skradziono.

– Jupe! – wykrzyknal Pete. – Miecz Cortesa! Powinien tu byc, przy szkielecie don Sebastiana!

Szybko zabrali sie do przeszukania wneki, ale czekalo ich rozczarowanie.

Miecza nie bylo!

Rozdzial 18. Tajemnicza wiadomosc

– Moze don Sebastian schowal miecz gdzies w jaskini – powiedzial Bob.

– Na wypadek, gdyby cos mu sie stalo – dodal Diego. – Musial wiedziec, ze zolnierze podazaja tuz za nim. Miecz Cortesa byl nie tylko skarbem, ale i symbolem naszej rodziny. Prapradziadek staralby sie zabezpieczyc miecz, by ocalal dla Josego.

– Szukajmy dalej! – zawolal Pete.

Majac tylko jedna latarke, chlopcy nie mogli sie rozdzielic, poszukiwania musialy wiec byc zajeciem dlugotrwalym. Dlugotrwalym i bezskutecznym. Jaskinia byla duza, ale prawie nie bylo tu miejsca na schowanie chocby szpilki. Chlopcy znalezli jeszcze jeden slepy zaulek i kilka plytkich rys w scianach, i to wszystko. Nie bylo dziur w masywnej kamiennej podlodze, zadnych gruzow skalnych, pod ktorymi mozna by cos ukryc, i zadnego miejsca, gdzie mozna by zakopac miecz.

– Nie sadze, by don Sebastian, majac na karku Brewstera i jego kumpli, znalazl czas na schowanie miecza, nawet gdyby bylo gdzie – powiedzial smutno Jupiter. – Nie, chlopaki, wyglada na to, ze nie mial tu miecza ze soba.

– Wiec gdzie miecz jest? – zapytal Pete. – Wrocilismy do punktu wyjscia!

Bob zgodzil sie z nim niechetnie.

– Wlasnie udowodnilismy, ze wszystkie nasze domysly sa sluszne, ale dalej nie mamy pojecia, gdzie moze byc miecz.

– Ja… bylem tak pewien, ze odpowiedz jest tuz – powiedzial Jupiter. – Musielismy cos przeoczyc! Myslcie, co…

– Jupiter? – przerwal mu Diego, marszczac czolo. – Skoro don Sebastian napisal “Zamek Kondora” w swoim liscie do Josego, wiedzial, ze ktoregos dnia Jose przyjdzie go tu szukac, prawda?

– Tak, przypuszczam, ze zamierzal ukrywac sie tu, poki Jose nie wroci.

– Ale go zabito. A teraz, jesli nie umarl od razu, lecz wiedzial, ze umiera, musial sie obawiac, ze Jose nie znajdzie miecza. Tak wiec…

– Tak wiec musial zostawic Josemu wiadomosc! – wykrzyknal Jupiter. – Oczywiscie! Z pewnoscia by sie staral. Tylko czy po tak dlugim czasie wiadomosc bedzie czytelna?

– Zalezy gdzie i czym ja napisal – powiedzial Pete. – Jesli rzeczywiscie cos napisal. Niczego nie widzialem przy przeszukiwaniu.

– Nie – przyznal Diego. – Ale nie szukalismy zadnej takiej wiadomosci.

– Swoja droga, jak by mogl zapisac te wiadomosc? – zapytal Bob. – Nie mysle, zeby uciekajac zabral ze soba papier i atrament.

– Mysle ze nie – zgodzil sie Diego. – Ale mogl napisac tym, co mial, chlopcy. Krwia!

– Na czym? – zapytal Pete z powatpiewaniem. – Jesli napisal na swej koszuli czy innej czesci garderoby, wszystko dawno przepadlo.

– Na scianie? – podsunal Bob, rozgladajac sie po jaskini.

– Powaznie ranny, umierajacy… – dumal Jupiter. – Nie mogl sie za bardzo poruszac. Zobaczmy na scianie w tym kacie!

Schyleni nisko, ogladali skalne sciany niszy, w ktorej zmarl don Sebastian. Jego szkielet zdawal sie obserwowac ich znad kamienia, o ktory byl oparty.

– Niczego nie widze – powiedzial Pete, ktory staral sie trzymac jak najdalej od szkieletu.

– Czy krew moze przetrwac tak dlugo? – zapytal Bob.

– Nie jestem pewien – wyznal Jupiter. – Moze nie.

Za kamieniem, kolo szkieletu, Diego znalazl cos, czego przedtem nie zauwazyli. Byl to obtluczony gliniany garnek. Wygladal na indianska ceramike.

– Cos jest na dnie. Czarne i twarde.

Jupiter wzial garnek od Diega.

– To indianski garnek. To czarne na dnie wyglada jak wyschnieta farba.

– Czarna farba? – zapytal Bob.

Wszyscy obejrzeli garnek i popatrzyli na siebie.

– Gdyby napisal cos czarna farba, juz by wyblaklo, pokrylo sie kurzem i bylo prawie niewidoczne – powiedzial Pete.

– Wszyscy zabieramy sie do ocierania scian z kurzu – zakomenderowal Jupiter, wyciagajac chusteczke. – Ostroznie, Bob! Nie mozemy zetrzec ani odrobiny farby!

Delikatnie usuwali kurz ze scian niszy. Pete pierwszy znalazl jakis znak.

– Bob! Poswiec tu blizej!

Na scianie, po lewej stronie szkieletu widnialy niewyrazne cztery slowa. Hiszpanskie slowa. Diego przetlumaczyl je.

– Popioly… Prochy… Deszcz… Ocean.

Wpatrywali sie w nie i lamali sobie glowy, co moga znaczyc.

– Dwa ostatnie slowa napisano bardzo blisko siebie. A wszystkie litery sa chwiejne – skomentowal Diego.

– Moze schowal miecz gdzies w kominku? – zastanawial sie Pete.

– W poblizu oceanu – podjal Bob.

– Ale jakby “deszcz” do tego pasowal? – spytal Diego.

– Moze jest gdzies zakurzona beczka na deszczowke, kolo paleniska w ogrodzie – Pete zasmial sie ponuro. – Zrozumcie, chlopaki! To zart! Nic nie znaczy!

– Po co by moj prapradziadek pisal cos, co nic nie znaczy?

– Tego by nie zrobil. Ale… Popioly… Prochy… Deszcz… Ocean? – Jupiter potrzasnal glowa. – Musze przyznac, ze nie widze zadnego sensu.

– Moze don Sebastian nie napisal tych slow. Moze ktos inny napisal je pozniej – powiedzial Bob.

– Nie wydaje mi sie. Jestem przekonany, ze don Sebastian chcial zostawic jakas wiadomosc Josemu, a farbe mial pod reka. Jest malo prawdopodobne, zeby ktos to napisal po jego smierci. Gdyby ktos tu wszedl, znalazlby cztery ciala i zameldowal o tym, a my nie znalezlibysmy szkieletow. Nie, jestem pewien, ze don Sebastian napisal te slowa. Ale…

– Moze byl w malignie – wtracil Bob. – Byl ciezko ranny, umierajacy. Mogl nawet nie wiedziec, co pisze.

Jupiter skinal glowa.

– Tak, to mozliwe. Ale czuje jakos, ze te slowa razem wziete jednak cos znacza. Ze maja znaczenie, ktore by Jose zrozumial i don Sebastian wiedzial o tym. Popioly… Prochy… Deszcz… Ocean…

Zdawalo sie, ze slowa rozbrzmiewaly echem w jaskini. Chlopcy powtarzali je sobie w myslach, jakby slyszac je wciaz i wciaz od nowa, mogli odkryc ich sekret. Zaglebieni w myslach, nie od razu zaczeli sobie zdawac sprawe z dziwnych odglosow, dochodzacych z zewnatrz.

– Jupe! – wykrzyknal nagle Diego. – Co to? To stukanie, tam na gorze?

Spojrzal na sklepienie jaskini.

– To na zewnatrz – powiedzial Bob cicho. – Kroki. Ktos jest na Zamku Kondora!

– Moze to ci trzej kowboje – szepnal Diego.

– Jesli tak, to nas nie znajda. Zablokowalismy przeciez wejscie – powiedzial Jupiter.

– Nasze slady! – krzyknal Pete w panice. – Jesli rozpoznaja nasze slady w blocie, beda wiedziec, ze zeszlismy tutaj. Jak zechca, moga wypchnac te kamienie w dziurze. Potem moga…

– Chodzmy – zakomenderowal Jupiter.

Przeszli spiesznie przez jaskinie do waskiego pasazu i przeczolgali sie z powrotem do mniejszej groty. W ciemnosciach przykucneli po obu stronach zablokowanego wejscia i czekali. Wkrotce doslyszeli niewyrazne glosy.