– To wszystko wiemy. Pico nam mowil – powiedzial Pete.
Jupiter jednak wygladal na zaintrygowanego.
– Ten list nie potwierdza calej historii Pica. Co z…
– Do listu jest dolaczony oryginalny raport sierzanta Brewstera – powiedzial Bob posepnie. – Podaje te same fakty co list, z tym ze mowi takze, ze don Sebastian byl uzbrojony w… miecz!
Jupiter i Pete byli zdruzgotani.
– Sierzant przypuszcza, ze miecz zostal przemycony przez kogos z odwiedzajacych – mowil dalej Bob. – Tak wiec don Sebastian chyba naprawde wpadl do morza wraz z mieczem.
Jupiter zapatrzyl sie w zamysleniu na ulewny deszcz za oknem. Wreszcie zapytal:
– A co ty znalazles, Pete?
– Jest niewiele z tamtego samego czasu – odpowiedzial Pete zniechecony. – Tylko list do dowodzacego oficera, z 23 wrzesnia, pytajacy o szczegoly ataku Meksykanow na garnizon w Los Angeles wczesniej tego ranka. Wymienia sie tam pewnych ludzi, nieobecnych od 16 wrzesnia bez uzyskania zwolnienia, i uznaje sie ich za dezerterow. Nic o don Sebastianie ani o mieczu, wiec…
Jupiter wyprostowal sie na krzesle.
– Jacy to zolnierze, Pete?
Pete zajrzal do dokumentu i przeczytal:
– Sierzant Brewster, kapral McPhee i szeregowiec…
– Crane! – wykrzyknal Bob.
Dyzurny historyk z irytacja spojrzal na nich z drugiego konca pokoju. Chlopcy nawet tego nie zauwazyli.
– Brewster, McPhee i Crane! – powtorzyl Jupiter z satysfakcja. – Nieobecni po 16 wrzesnia 1846 roku.
– Aha, ale… – Pete otworzyl szeroko oczy. – To ci sami trzej faceci, co zastrzelili don Sebastiana!
– Ktorzy twierdzili, ze go zastrzelili – poprawil Jupiter.
– Myslisz, Jupe, ze klamali? – zapytal Bob.
– Mysle – powiedzial Jupiter z zawzietoscia – ze jest to bardzo podejrzany zbieg okolicznosci: ludzie, ktorzy zameldowali o smierci don Sebastiana, zdezerterowali zaraz nastepnego dnia i wiecej ich nie widziano.
– Czy to znaczy, ze ukradli miecz? – zapytal Pete.
– Mozliwe. Ale jezeli tak, to kto ukryl pokrowiec miecza i dlaczego? To wszystko jest bardzo dziwne. Porozmawiajmy lepiej z Alvarami.
– Jest pozno, Jupe. Musze isc do domu na obiad – powiedzial Pete.
– Ja tez – podniosl sie Bob.
– Pojedziemy wiec do Alvarow na rowerach jutro z samego rana. Na kopiarce Towarzystwa Historycznego zrobili odbitki czterech dokumentow. Nastepnie podziekowali historykowi za pomoc i wyszli. Biegli cala droge do skladu zlomu, gdzie Bob i Pete zostawili swoje rowery, i przemokli do suchej nitki po raz drugi w ciagu ostatniej doby.
Przed wejsciem do skladu stal czerwony, sportowy samochod.
– Woda chlupie jak zwykle! – zawolal zza kierownicy Chudy Norris.
– Tak, w twojej glowie – odparowal Pete.
Chudy poczerwienial.
– Przyjechalem oddac wam przysluge i ostrzec, zebyscie sie trzymali z daleka od tych Alvarow.
– To pogrozka? – zapytal Jupiter.
– Twoj ojciec nie dostanie ich rancza! – wybuchnal Pete.
– Jak mu chcecie przeszkodzic? – zapytal drwiaco Chudy.
– Mamy zamiar znalezc… – zaczal Pete i otrzymal kopniaka od Jupitera.
– Wymyslimy cos, Chudy.
– Myslcie szybko! – Chudy rozesmial sie antypatycznie. – To ranczo bedzie w tydzien nasze, i tyle! Alvarom szykuje sie niedlugo duzy klopot, wiec lepiej trzymajcie sie z daleka i nie wtykajcie waszych nosow w sprawy mojego taty!
Odjechal z impetem i piskiem opon. Chlopcy stali w strugach deszczu i z niepokojem patrzyli za odjezdzajacym. Chudy byl okropnie pewny siebie.
Rozdzial 6. Zla nowina
W sobote rano Jupiter wstal wczesnie, mimo ze deszcz wciaz padal. Niebawem jednak okazalo sie, ze wizyte u Alvarow trzeba odlozyc na pozniej. Tak Bob jak i Pete mieli jakies domowe zajecia. Jupiter popelnil duzy blad – z powodu deszczu pozostal w domu. Ciocia Matylda dopadla go i zagonila do pracy.
– Nie bedziesz mi sie obijal z powodu byle deszczu! – pokrzykiwala gromko.
Wzdychajac i notujac sobie w pamieci, ze nigdy wiecej nie nalezy dac sie przylapac w sobote w domu, chocby szalal tajfun, Jupiter sortowal przez cale rano rupiecie w zadaszonej czesci skladu. W poludnie puszczono go na drugie sniadanie, ktore zjadl szybko i wysliznal sie do Kwatery Glownej. Miescila sie w starej, zdezelowanej przyczepie kempingowej, dawno zapomnianej pod stertami zlomu, w jednym z naroznikow skladu.
Do Kwatery przybyli wkrotce Bob i Pete i wszyscy trzej spiesznie wsiedli na rowery. Jechali szosa lokalna w deszczu, ubrani w plaszcze nieprzemakalne. Jupiter zaopatrzyl sie w mape, na wypadek gdyby pobladzili u podnoza wzgorz. Mineli ruiny hacjendy Alvarow i bez klopotow odnalezli mala uprawe awokado sasiada, Emiliana Paza.
Dom Pazow byl to stary, drewniany budynek z duza stajnia, za ktora staly dwie male chaty. Gdy zajechali, Diego rabal w deszczu drzewo kolo jednej z chat.
– Czy Pico jest w domu?
– Jest w chacie – powiedzial Diego. – Znalezliscie…?
Jupiter pierwszy wszedl do malej chaty, zlozonej z dwoch izb i kuchni. Pico rozniecal wlasnie ogien w kominku. Podniosl sie, zeby przywitac chlopcow.
– Ach, nasi detektywi – usmiechnal sie. – Chcecie opowiedziec, co zdzialaliscie?
Jupiter powtorzyl, co profesor Moriarty sadzi o pokrowcu miecza.
– Niemal na pewno jest pokrowcem miecza Cortesa – zakonczyl.
– I don Sebastian wcale nie zostal zastrzelony podczas ucieczki – zawolal Pete.
– Istnieje przynajmniej taka mozliwosc – skorygowal pochopnego kolege Bob.
Jupiter pokazal braciom Alvaro kopie listu do Josego Alvaro i kopie raportu sierzanta Brewstera o smierci Sebastiana Alvaro i raportu o dezercji sierzanta Brewstera, kaprala McPhee i szeregowca Crane’a.
– A wiec? Co zmieniaja te dokumenty? – zapytal Pico. – Powiedziano nam, ze don Sebastian zostal zabity, i nie mamy powodu w to watpic. Raport sierzanta donosi, ze don Sebastian mial ze soba miecz, gdy wpadl do morza. To dokladnie to samo, co komendant jankesow powiedzial w swoim czasie mojej rodzinie.
– A nie wydaje ci sie podejrzane, ze ludzie, ktorzy zlozyli raport o ucieczce i zastrzeleniu twego prapradziadka, nastepnego dnia zdezerterowali z wojska? – zapytal Jupiter. – Gdyby to dotyczylo jednego z nich, mozna by myslec o przypadku. Ale wszyscy trzej?
– W porzadku – powiedzial Pico. – Sprawa wyglada wiec tak, jak zawsze myslalem. Miecz nie przepadl w oceanie. Ci trzej ukradli go przed zabiciem don Sebastiana. Nastepnie napisali raport, zdezerterowali i znikli wraz z mieczem.
– To mozliwe – zgodzil sie Jupiter. – Ale co z pokrowcem? Kto ukryl go w pomniku? Mozna miec pewnosc, ze zrobil to don Sebastian, i tylko z jednego powodu: zeby ukryc miecz przed Amerykanami. Tyle ze nie wiadomo dlaczego oddzielil miecz z pochwa od pokrowca.
– Pokrowiec mogl zostac ukryty przez osobe, ktora przemycila miecz do don Sebastiana – zauwazyl Pico.
– To nastepna podejrzana sprawa – powiedzial Jupe. – Po co przemycac cenny miecz, w gruncie rzeczy, w rece wroga? Jesli don Sebastian potrzebowal broni, dlaczego nie dostarczono mu pistoletu? Nie zdolalby zbyt dobrze walczyc zabytkowym mieczem, pokrytym klejnotami.
Pico wzruszyl ramionami.
– Nie wiemy na pewno, czy byly na nim klejnoty.
– No tak, ale posluchajcie teraz, co ja mysle o tamtych zdarzeniach – mowil Jupiter. – Amerykanie istotnie zaaresztowali don Sebastiana po to, zeby sie dobrac do miecza Cortesa… Tak, pamietam, co powiedzial profesor Moriarty – zwrocil sie do Boba, gdy ten zaczal oponowac. – Ale zolnierze Fremonta mogli byc rownie chciwi, jak zadni przejecia kontroli nad miejscowymi przywodcami. Ci ludzie z Rocky Beach mogli z latwoscia uslyszec o legendarnym mieczu don Sebastiana. Dalej, przypuscmy, ze don Sebastian ukryl miecz w posagu. Gdy uciekl z aresztu, sierzant Brewster i jego dwaj kompani poszli za nim. Postanowili sprobowac zagarnac miecz dla siebie, sfabrykowali wiec historie o strzelaniu, by zataic to, co zaszlo naprawde. Zdezerterowali i puscili sie na poszukiwanie don Sebastiana i miecza. Don Sebastian obawial sie, ze moga oni znalezc miecz, wyjal go wiec i schowal w jakies inne miejsce. Zostawil w pomniku pokrowiec, byc moze dla zmylenia tropu.