Rozdzial 12. W kanalach

Dwoch straznikow eskortowalo Jupitera, Boba i Rudiego z powrotem do celi w podziemnych lochach. Gdy schodzili z loskotem po kamiennych stopniach, idacy za Rudim straznik przysunal sie blisko i szepnal mu do ucha:

– Przyjazne szczury sa w kanalach.

Rudi skinal glowa. Chwile pozniej wprowadzono ich do malej kamiennej celi o wilgotnych scianach, oswietlonej jedna migocaca swieca. Zelazne drzwi zamknely sie za nimi ze zgrzytem i zostali sami. Dwaj straznicy staneli na warcie za drzwiami.

Milczeli i w zupelnej ciszy dobiegl ich ledwie uchwytny odglos, jakby plynacej wody.

– Pod palacem biegna kanaly odplywowe Denzo – wyjasnil Rudi. – Na dworze musi byc silny deszcz i wypelnia scieki. Kanaly Denzo maja setki lat i nie sa, jak moglibyscie przypuszczac, rurami. To sa kamienne tunele, miejscami przewyzszajace wysokoscia wzrost mezczyzny. Maja plaskie dno i zaokraglone sklepienie. W czasie suszy mozna nimi isc kilometrami. Gdy pada deszcz, mozna sie nawet posluzyc lodka. Niewielu odwazylo sie w nie zaglebic, ale Elena, ja i jeszcze kilka osob znamy je dobrze. Gdyby udalo nam sie przedostac do kanalow, a woda w nich nie bylaby zbyt gleboka, doszlibysmy nimi w bezpieczne miejsce. Moglibysmy wyjsc na ulice w poblizu ambasady amerykanskiej i tam byscie sie schronili.

Przez chwile Jupiter rozwazal slowa Rudiego. Wreszcie potrzasnal glowa.

– Jestesmy zamknieci w celi. Nie wyglada na to, bysmy sie mogli gdziekolwiek przedostac.

– Gdyby udalo nam sie wyjsc z celi choc na chwile – powiedzial Rudi w zadumie – na samym koncu korytarza jest wlaz do kanalow… Urwal, po czym mowil dalej:

– Ktos czeka w kanalach, by przyjsc nam z pomoca. Jeden ze straznikow przekazal mi wiadomosc. Powiedzial “przyjazne szczury sa w kanalach”. Gdybysmy tylko zdolali sie tam przedostac.

– Chyba Jupe ma racje – odezwal sie Bob. – Nie wyjdziemy stad, dopoki ksiaze Stefan nas nie wypusci. Kto to byl, ten Cygan Anton? Odnioslem wrazenie, ze czytal nasze mysli.

Rudi skinal glowa.

– Tak, czul je. Anton jest krolem nielicznych pozostalych w Waranii Cyganow. Mowia, ze ma sto lat i posiada dziwne sily, nikt nie wie skad. Z pewnoscia znal prawde o srebrnym pajaku. Zmartwilo mnie to, co powiedzial ksieciu Stefanowi o dzwonach bijacych na zwyciestwo. Jesli je slyszal, nasza sprawa jest beznadziejna. Moj ojciec zostanie uwieziony. Takze moi przyjaciele. Elena i ja… – zamilkl strapiony.

Bob rozumial, jak Rudi musi sie czuc.

– Nie mozemy sie poddawac, nawet jesli nie widac nadziei – powiedzial z moca. – Jupe, moze masz jakis pomysl?

– Mam pomysl, jak sie stad wydostac – odparl Jupiter cicho. – Przede wszystkim musimy sie postarac, zeby straznicy otworzyli drzwi. Wtedy ich obezwladnimy.

– Obezwladnic dwoch doroslych mezczyzn? – szepnal Rudi. – Bez broni? To niemozliwe.

– Cos mi sie przypomnialo – mowil Jupiter w zadumie. – Oczywiscie to tylko opowiadanie, ale mysle, ze mogloby sie zdarzyc naprawde. Bylo w ksiazce z tajemniczymi opowiesciami, ktora dal nam pan Hitchcock.

– Przejdz do tego pomyslu, Jupe – zniecierpliwil sie Bob.

– W ostatnim opowiadaniu, chlopiec i dziewczynka sa zamknieci wlasnie tak, jak my teraz. Dra przescieradla, skrecaja je w sznury i robia na obu koncach petle. Nastepnie prowokuja oprawcow do wejscia do celi. – Jupe opisal dalej szczegolowo, jak podstep w opowiadaniu sie udal. Rudi sluchal z rosnacym zainteresowaniem.

– To jest mozliwe! – wykrzyknal w koncu, po czym znizyl glos, by go nie uslyszano przez maly wizjer w drzwiach. – Ale z czego zrobimy sznury?

– Z tych kocy na pryczach – odpowiedzial Jupiter. – Sa stare i wystrzepione na brzegach. Dadza sie rozerwac na pasma. Takie pasma beda dostatecznie silne i nawet nie musimy ich skrecac, zeby zrobic z nich cos w rodzaju sznura.

– To sie moze udac – mruczal Rudi. – Jeden ze straznikow nam sprzyja i bedzie tylko udawal, ze walczy. Jesli zlapiemy drugiego… dobra, sprobujmy.

Zabrali sie do roboty. Koce istotnie byly w strzepach, darly sie wiec z latwoscia. Chlopcy pracowali wolno, bardzo wolno, by nie narobic halasu. Oddarli najpierw jeden pas, szerokosci okolo dziesieciu centymetrow, potem nastepny i nastepny.

Byla to zmudna i meczaca praca, chwilami musieli pomagac sobie zebami. Nie ustawali jednak w wysilkach. Mieli juz cztery pasy. Po pewnym czasie osiem, wtedy Jupiter zaproponowal odpoczynek.

Wyciagneli sie na twardych pryczach, ale niecierpliwosc nie pozwolila im dlugo odpoczywac. Zabrali sie wiec znowu do roboty. Jupiter mocno zwiazal ze soba dwa pasy. Nastepnie na ich obu koncach zrobil luzne petle. Wyprobowal swoje dzielo na Rudim. Petle zacisnely sie, jak trzeba, na nogach i ramionach. Rudi promienial, pelen uznania i podekscytowania.

– Brojas! – szepnal. – To bedzie dzialac. Czy cztery takie sznury wystarcza?

– Starcza na straznikow – odszepnal Jupiter.

– Zrobimy ich wiecej i zabierzemy ze soba – powiedzial Rudi. – Przydadza sie w kanalach.

Oddarli jeszcze osiem pasm i powiazali je w jeden dlugi sznur, ktorym Rudi owinal sie w pasie.

– Teraz bierzmy sie do trudniejszej czesci zadania – szepnal Jupiter. – Bob, wyciagnij sie na pryczy i zacznij jeczec. Najpierw cicho, potem glosniej. Rudi, uloz petle pod drzwiami tak, zeby wchodzacy musial w nie stapnac.

Gdy wszystko bylo przygotowane, Bob zaczal stekac, potem jeczec. Jeczal coraz glosniej i robil to tak prawdziwie, jakby istotnie mial bole. Po minucie jeden ze straznikow zajrzal przez wizjer.

– Cicho tam! – zawolal. – Skoncz z tym!

Rudi stal przy drzwiach, podczas gdy Jupiter ze swieca w rece pochylal sie troskliwie nad Bobem.

– On jest ranny – powiedzial Rudi po waransku. – Uderzyl sie w glowe, kiedy go schwytano. Ma teraz goraczke i potrzebuje doktora.

– To podstep, ty draniu!

– Mowie ci, ze jest chory! – krzyknal Rudi. – Wejdz i dotknij jego czola. Przekonasz sie i przyprowadzisz lekarza. Zaczniemy mowic, jesli to zrobisz. Powiemy, gdzie jest srebrny pajak. Ksiaze Stefan bedzie uradowany.

Straznik wciaz nie mogl sie zdecydowac i Rudi zaczal mowic z wieksza natarczywoscia:

– Wiesz dobrze, ze ksiaze nie chcialby, zeby cos sie naprawde stalo tym Amerykanom. Maly potrzebuje lekarza, dlatego sa gotowi oddac srebrnego pajaka. Pospiesz sie, on moze byc bardzo chory!

– Zobaczmy lepiej, czy to prawda – odezwal sie drugi straznik. Byl to ten, ktory przekazal Rudiemu wiadomosc. – Wole sie nie narazac ksieciu Stefanowi. Ty sprawdz, czy chlopiec jest naprawde chory, a ja bede pilnowal drzwi. Nie ma sie czego bac, to tylko chlopcy.

– Dobrze – powiedzial pierwszy straznik – sprawdze, czy ma goraczke. Jesli to jest jakis podstep, gorzko pozaluja.

Wielki klucz zazgrzytal w zamku. Zelazne drzwi otworzyly sie ze skrzypieniem i straznik wszedl do celi.

Pierwszy krok postawil prosto w oczekujaca petle. Rudi zaciagnal ja blyskawicznie i straznik padl ciezko na podloge, wypuszczajac z reki latarnie. Jupiter zakrecil druga petla jak lassem i zarzucil ja na glowe lezacego, zas Rudi trzecia petla unieruchomil jego bijace wokol rece.

– Na pomoc! – wrzeszczal straznik. – Na pomoc! Zlapaly mnie te diably!

Drugi straznik wbiegl do celi. Rudi juz czekal na niego. Petle zarzucil mu na szyje, nastepna zacisnela sie wokol nog. Petle na drugim koncu sznurow zalozyli przedtem na pierwszego straznika, tak wiec mieli teraz obu straznikow ciasno zwiazanych ze soba. Gdy lezacy straznik kopal i wierzgal, petle na stojacym zaciskaly sie tak, ze w koncu upadl na towarzysza. Rudi pochylil sie nad nim i szepnal mu do ucha:

– Walcz mocno! Szarp sie! Nie ustawaj.

Straznik usluchal. Zmagajac sie, obaj zaciskali petle na sobie nawzajem i wkrotce zaden nie mogl sie juz ruszyc. Rudi zachichotal. Pomyslal, ze dwaj straznicy wygladaja jak muchy w pajeczynie, i uznal to za dobry omen. Poczul, ze wraca mu odwaga i nadzieja.

– Szybko! – zawolal. – W glebi korytarza sa inni straznicy i moga uslyszec. Musimy sie spieszyc. Jupe, wez druga latarnie i za mna!

Pobiegl w dol korytarza. Lochy ponizej byly ciemne choc oko wykol. Bob i Jupiter pedzili za nim co tchu. Latarnia Jupe'a rzucala przed nim skaczace plamy swiatla.

Dopadli do jakichs schodow. Zbiegli po nich i zatrzymali sie. Rudi, schylony, szarpal duza zelazna obrecz, przytwierdzona do podlogi. W swietle latami zobaczyli, ze byla to wiekowa, zardzewiala klapa wlazu, osadzona w kamiennej podlodze.

– Zacieta sie – wysapal Rudi. – Zardzewiala. Nie moge jej ruszyc.

– Szybko! – zawolal Jupiter. – Sznur. Przeloz przez obrecz i bedziemy ciagnac razem.

– Dobra! – Rudi zakrecil sie w kolko, odwijajac z siebie sznur z koca. Przewlokl go przez obrecz i wszyscy trzej zaczeli ciagnac. Pokrywa ani drgnela. Za nimi rozlegly sie okrzyki i stukot stop. Szarpneli sznur ze zdwojona sila.

Pokrywa odskoczyla i opadla na podloge z loskotem. Odslonila sie czarna dziura i dal sie slyszec bulgot plynacej wody.

– Pojde pierwszy – Rudi wyciagal sznur z obreczy. – Wszyscy trzymajmy sie sznura. Nie damy rady zalozyc pokrywy z powrotem.

Opuscil nogi w glab wlazu, uchwyt latarni wlozyl sobie miedzy zeby i trzymajac sznur znikl w otworze. Bob za nim. Dziura wlazu i odglos wody ponizej nie zachecaly do wejscia, ale nie bylo czasu na wahanie. Przez dluga, nie konczaca sie chwile spadal w proznie. Wreszcie wyladowal na dnie antycznego scieku. Spadl z wysokosci zaledwie poltora metra. Nie moglo mu sie nic stac i woda byla tylko po kolana, ale przewrocilby sie w nia niechybnie, gdyby Rudi nie zlapal go w pore.

– Uwaga – szepnal Rudi – leci Jupiter. Zejdz mu z drogi.

Jupiter mial mniej szczescia. Stracil rownowage i nim zdolali go pochwycic, usiadl w plynacej bystro wodzie. Rudi podal mu reke i Jupe sapiac pozbieral sie na nogi.

– Zimna! – prychnal.