Totez gdy wrocila pani Czynska i gdy pan Stanislaw poprosil ja do gabinetu, mogl zwiezle opisac niedawne zdarzenia, a takze przedstawic sytuacje.

— Leszek dzis rano zawezwal ogrodnika i polecil mu poscinac wszystkie niemal kwiaty w oranzerii. Oswiadczyl, ze sam je zabierze i nie wyjasnil dokad. Potem siadl do pisania listow. Zanim ci je dam, droga Elu, do przeczytania, musze cie zapewnic, ze juz nie sa aktualne i ze to niebezpieczenstwo minelo.

— Jakie niebezpieczenstwo? — rzeczowo zapytala pani Czynska.

— Samobojcze zamiary Leszka. Pani Eleonora zbladla.

— To nonsens! — marszczyla brwi.

— Czytaj! — odpowiedzial jej maz, podajac zapisane arkusiki papieru. Czytala szybko i tylko przyspieszony jej oddech swiadczyl, ze jest to wielkie dla niej przezycie. Po skonczeniu siedziala milczaca, z zamknietymi oczyma.

Twarz jej nagle postarzala.

— Gdzie on jest? — zapytala cicho.

— Posluchaj dalej. Otoz listy zostaly tutaj, poniewaz do pokoju weszla Michalewska. Leszek zapytal ja, na ktorym cmentarzu pochowano owa dziewczyne, o ktorej tak rozpaczliwie pisze w swoich listach. Oczywiscie Michalewska byla zdziwiona i wyjasnila mu, ze dziewczyna zyje. Powiedziala mu tez, gdzie ja moze znalezc. Mozesz sobie wyobrazic, jakie wrazenie ta wiadomosc na nim wywarla. Dostal ataku nerwowego czy czegos w tym rodzaju. Potem jak nieprzytomny pobiegl do stajen zaprzegac konie. Nim odjechal, ledwie zdazono przyniesc mu futro i czapke. Pojechal w strone Radoliszek, oczywiscie do owego nieszczesnego mlyna, gdzie jak ci wiadomo, mieszka owa Marysia.

— Czy poslales za nim kogo? Pan Czynski wzruszyl ramionami.

— Byloby to bezcelowe. Zreszta jest z nim stangret. W oczekiwaniu na twoj powrot nie powzialem zadnej decyzji. Zastanawialem sie jednak nad sytuacja i doszedlem do pewnych wnioskow. Jezeli pozwolisz...

— Slucham cie.

— Otoz wiemy przede wszystkim, ze uczucia Leszka do tej dziewczyny nie sa przelotnym upodobaniem, lecz gleboka miloscia. Pani Czynska przygryzla wargi.

— To absurd!

— Osobiscie zgadzam sie z toba. Ale musimy liczyc sie z obiektywnymi faktami. Jest faktem, ze on ja kocha. Nikt sobie nie odbiera zycia z rozpaczy po kims zaledwie sobie milym.

To jedno. Teraz dowiaduje sie, ze ona zyje. Doznaje takiego wstrzasu, ze przeraza domownikow. Nic dziwnego. Czlowiek, ktory od paru miesiecy znajduje sie w skrajnym przygnebieniu i obmysla tylko rodzaj samobojstwa, nagle odzyskuje wszystko, co utracil. Wowczas przypomina sobie, ze to wlasnie ty, jego rodzona matka, powiedzialas mu o smierci owej panienki. Zdaje tez sobie sprawe, ze my oboje nie powiadomilismy go o jej powrocie do zdrowia.

Zastanow sie tedy, jak on nas osadza, jak musi osadzac!

Pani Czynska wyszeptala:

— Przeciez mu nie klamalam. W kazdym razie bylam przeswiadczona, ze mowie prawde.

— Gdy jednak przekonalas sie, ze to nie byla prawda, postanowilas zataic to przed nim.

— Nie zataic. Po prostu nie uwazalam, by to byla sprawa o tyle obchodzaca Leszka, by mu o tym pisac.

Pan Czynski zrobil nieokreslony gest reka.

— Mylisz sie, droga Elu. Wyrazne powiedzialas mi wowczas, ze trzeba przed Leszkiem zamilczec fakt wyzdrowienia Marysi.

— Przeciez dla jego dobra.

— To inna kwestia.

— Dla jego dobra. Chcialam, by ten romans wywietrzal mu z glowy. Pan Czynski niecierpliwie poruszyl sie w fotelu.

— Czyz mozesz to jeszcze teraz nazywac romansem?... Teraz, po przeczytaniu tego listu?...

— Nie kladlam wcale akcentu na tym slowie.

— Pisze poza tym, ze byl z nia zareczony, nazywa ja swoja narzeczona, zapewnia, ze wkrotce mial sie odbyc ich slub.

— Nigdy nie zgodzilabym sie na to — wybuchla pani Eleonora. — Nigdy nie dalabym swego blogoslawienstwa!... Pan Czynski wstal.

— Teraz watpie, czy on, czy nasz syn... przyjalby nasze blogoslawienstwo, chocbysmy go o to blagali! Chocbysmy blagali! Elu, czy ty nie rozumiesz, co sie stalo i co moglo sie stac? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, ze omal nie zabilismy naszego dziecka?!... Ze daj Boze, bysmy go i tak nie stracili na zawsze?!...

Spokoj opuscil go zupelnie. Chwycil sie za glowe i chodzac po pokoju powtarzal:

— Ja go znam. On nam tego nie przebaczy! Ja go znam. On nie przebaczy!

— Opanuj sie. Stasiu — lekko drzacym glosem odezwala sie pani Czynska. — Rozumiem twoj niepokoj, a moze nawet podzielam obawy. Chce jednak podkreslic, ze nic sobie nie mam do wyrzucenia. W dalszym ciagu uwazam, ze obowiazkiem rodzicow jest dbac o przyszlosc dziecka...

— On ma trzydziesci lat!

— Wlasnie. Tym bardziej jezeli pomimo swoich trzydziestu lat chce zle rozporzadzac swoim zyciem. Byloby slaboscia i oportunizmem rezygnowac z zasad dla egoistycznej przyjemnosci uzyskania aprobaty syna, ktory chce glupio ulozyc swoja przyszlosc.

— Mowiac inaczej — zasmial sie pan Czynski — wolisz stracic syna niz zrezygnowac z wlasnej koncepcji jego szczescia?...

— Tego nie powiedzialam.

— Wiec coz powiedzialas?!

— Ze powinnam trzymac sie Zasad., ale... — Jakie ale?...

— Ale sama nie mam dosc sily, u ciebie zas, niestety, nie znajduje jej rowniez. Pani Eleonora ciezko opuscila glowe.

— Absurd., moja droga — z przekonaniem zawolal jej maz. — Przypuscmy, ze jestesmy silni, ze nie odstapimy od naszych zasad. Czymze wowczas bedzie nasze zycie?... Wykopiemy przepasc miedzy nami a istota, ktora jest jedynym celem naszej egzystencji, ktora jest jedynym jej owocem, „jedynym uzasadnieniem.

Polozyl zonie reke na ramieniu.

— Powiedz, Elu, kto nam zostanie?... Co nam zostanie?... Czy wyobrazasz sobie nasze dalsze zycie?...

Pani Czynska skinela glowa. — Masz racje.

— Niewatpliwie. A wez jeszcze i to pod uwage: nie znamy tej dziewczyny. Swoja niechec do niej opieramy tylko na jej niskiej pozycji socjalnej. Nie wiemy o niej nic poza tym, ze byla ekspedientka w sklepiku, ale wiemy jeszcze i to, ze pokochal ja nasz syn. Czy sadzisz, ze moglby pokochac istote wulgarna, nieinteligentna, glupia, slowem, pozbawiona wszelkich zalet? Czyz nie przypominasz sobie, zes sama spostrzegla jego zmysl obserwacyjny, jego trafne uwagi o znajomych i krytyczne ustosunkowanie sie do kobiet?... Dlaczego nic nie wiedzac o tej dziewczynie, ktora on sobie wybral, dopuszczamy rzeczy najgorsze? Rownie dobrze moglibysmy mniemac, ze jest ona nadludzkim zjawiskiem. I jestem przekonany, a wiesz, ze slow na wiatr rzucac nie lubie, iz wiekszosc naszych uprzedzen zniknie z chwila, gdy ja poznamy.

Pani Czynska siedziala, milczac, z glowa wsparta na reku i zdawala sie wpatrywac w dywan.

— Jezeli zas nasze zastrzezenia przy tej sposobnosci wzrosna, to wierzaj mi — ciagnal pan Stanislaw — ze i Leszek je z czasem podzieli, gdy bedzie mogl obserwowac ja na naszym tle, w naszym srodowisku.

— Co przez to rozumiesz?

— Sadze, ze najrozsadniej bedzie zabrac te Marysie do nas.

— Do nas?... Do Ludwikowa?...

— Naturalnie. I dodam jeszcze, ze z tym zaproszeniem musimy sie spieszyc.

— Dlaczego?

— Bo jezeli nie okazemy Leszkowi natychmiast jak najlepszej woli, jezeli przez jedna chwile pomysli, ze dzialalismy z premedytacja i ze w dalszym ciagu pragniemy oderwania go od Marysi... Wtedy bedzie juz za pozno. Kto wie, czy nie zabral jej z owego mlyna i nie wywiozl do kogos ze swoich przyjaciol?

— Wiec co robic? — Rece pani Czynskiej zacisnely sie.

— Jak najpredzej jechac tam. — Dokad?... Do mlyna?

— Tak. Jezeli juz nie jest za pozno. Pani Czynska szybko wstala.

— A wiec dobrze. Poslij po szofera, by podjezdzal. Przytulil ja do siebie.

— Dziekuje ci, Elu. Nie pozalujemy tego. Starzejemy sie, kochanie, i coraz wiecej nam trzeba ciepla.

Gdy wyszedl z pokoju, pani Czynska otarla lzy.

W dziesiec minut pozniej wielka, czarna limuzyna ruszyla sprzed ganku. Pograzeni w swoich myslach panstwo Czynscy nie mowili ani slowa, zapomnieli nawet podac szoferowi cel podrozy.