Dramat w blasku slonca

Abeer, Smuga i Wilmowski z kupiecka karawana opuszczali zyzna, poprzecinana kanalami doline Nilu. Niewielka, zlozona z dziesieciu wielbladow karawana, rownomiernie przemierzala pustynny szlak. Zwierzeta podazaly jedno za drugim, cicho, z wyciagnietymi szyjami, prawie niedostrzegalnie pokonujac trase. Na czele jechal zrosniety niemal z wielbladem stary Arab, zawodzacy posepna, melancholijna piesn. Wtorowal mu glos dzwonka u szyi zamykajacego pochod dromadera.

Jechali wzdluz ciagnacych sie w nieskonczonosc pol i osad fellachow. Mijali szare, wzniesione z suszonej cegly z nilowego mulu, lepianki z plaskimi dachami i malenkimi okiennymi otworami. Zadziwialy waskie, wystrzelajace w gore jak minarety, biale wieze-golebniki, nadajace wioskom fellachow w Dolnym Egipcie odmienny od innych wyglad. Poludniowe sciany domow oblepione byly plackami z odchodow golebi i bydla, zmieszanych ze sloma i glina, ktorych po wysuszeniu uzywa sie jako jedynego dostepnego materialu opalowego. Na pocietej kanalami uprawnej ziemi zaczynaly sie wlasnie zniwa koniczyny, lnu i pszenicy, ktora wiazano w snopy i splawiano kanalami. Kielkowala takze bawelna – ta biala krolowa Egiptu. Kobiety w dlugich, czarnych sukniach, siedzace na polach bawelny wraz z polnagimi dziecmi troskliwie kryly za walami ziemnymi jej delikatne kielki. Mniejsze dzwigaly ku sloncu, plewily i spulchnialy ziemie, z wielka cierpliwoscia i pieczolowitoscia ogladaly listki, niszczac drobne pasozyty.

Na jednym z postojow Abeer opowiedzial Wilmowskiemu, jak wazna dla Egipcjan i jak trudna jest uprawa bawelny.

– W ciagu lata mezczyzni beda wiele razy nawadniac te krzewy o zoltym kwieciu – wyjasnial Abeer. – Zniwa rozpoczyna sie wtedy, gdy zaczynaja pekac brazowo-czarne torebki. Scina sie lodygi, potem zas kobiety oddzielaja biale puszyste torebki od brazowych, a dzieci zbieraja do koszy odpadki. Oczyszczona bawelna czeka na handlarza z Kairu lub Aleksandrii. Nastepuje dlugi targ, im dluzszy, tym wedlug fellachow lepszy. Wiesniak, w czerwonym fezie i niebieskiej koszuli stara sie udowodnic, ze jego bawelna jest najlepsza, handlarz co raz wynajduje jakies gorsze klaczki waty, ktora powinna lsnic nieskazitelna biela. Trwa wzajemne przekonywanie, przekomarzanie, wysmiewanie, az wreszcie dochodzi do transakcji. Zgromadzeni wokol sasiedzi klaszcza w dlonie, a pisarz gminny spisuje kontrakt: tyle i tyle za bawelne, tyle za olej i pasze z ziaren dla bydla.

– Bawelna jest najwiekszym skarbem Egiptu? – Wilmowski staral sie podtrzymac te interesujaca go rozmowe.

– Tak! Zdecydowanie. Zwlaszcza od czasow Muhammada Alego i wojny domowej w Ameryce. Dla bawelny wzniesiono tame w Asuanie, by mozna bylo w ciagu roku wielokrotnie nawodnic pola. Stary, basenowy system, znany od prawiekow, przestal wystarczac.

– Na czym polegal ten system?

– Dolina Nilu podzielona byla poprzecznymi kanalami na mniejsze lub wieksze prostokaty pol. Od pustyni oddzielal ja ochronny wal. W okresie wylewu rzeki woda plynela kanalami na pola, zalewajac je na wysokosc 1-2 metrow i pozostajac na nich przez piecdziesiat dni. Potem zaczynala opadac, cofajac sie ta sama droga do Nilu. Na polach osadzal sie zyzny mul.

– Ciekawe, kiedy zaczynal sie wylew rzeki?

– Hm… Wlasnie latem nazywanym nili, czyli okresem wylewu. Tu rozpoczynal sie w lipcu, a na poludniu kraju okolo piecdziesieciu dni wczesniej. W wielu miastach hucznie i radosnie obchodzono swieto wylewu, cos na ksztalt europejskiego karnawalu w Wenecji. Woda osiagala najwyzszy poziom we wrzesniu, po czym systematycznie opadala. Caly wylew trwal okolo stu dni.

– To znaczy, ze teraz Nil bylby najplytszy? – spytal Wilmowski.

– Tak! Wlasnie od marca do czerwca poziom wody w rzece byl najnizszy – odparl tamten.

– A jesli w jakims roku przybor Nilu byl w ogole slaby?

– Z takim niskim stanem wod mamy do czynienia w ostatnich dwunastu latach. Kiedys oznaczaloby to glod. Od wiekow mieszkancy modlili sie tutaj o 16 lokci wskaznika poziomu wody na nilometrach, poniewaz oznaczal dostatek. Przy 15 i 14 w domach panowaly spokoj i radosc. Gdy przyrzad wskazywal 13 lokci, zbiory byly dostateczne, ale gdy bylo 12 lokci, oznaczalo to glod. Moze wlasnie dlatego pomnik Nilu przedstawia mezczyzne z szesnasciorgiem dzieci [90] . Ludzie probowali sobie pomoc w rozmaity sposob. Do dzis znane sa roznego rodzaju urzadzenia nawadniajace: szadufy, tambury, czyli sruby Archimedesa, sakije…

–  Ale dlaczego stary system basenowy przestal wystarczac? – powrocil do tematu Wilmowski.

– Muhammad Ali sprowadzil do kraju bawelne i trzcine cukrowa, a te wymagaly innego nawadniania. Krzew bawelny w ogole nie znosi wylewow, lecz wymaga systematycznego nawadniania.

– Rozumiem teraz. Stad nowy, sztuczny system zwiazany z zapora w Asuanie. Sporo tu Egipt zawdziecza Anglikom.

– Mozna by nazwac ten nowy system zaporowym. Zbudowano nie tylko te slawna tame w Asuanie, ale i inne: Isna, Nag Hammadi, Asjut… Zapewniaja one zapas wody na caly rok.

– Ale w ten sposob traci sie niesiony przez Nil zyzny mul…

– Tak – zgodzil sie Abeer. – System zapor pozwolil jednak powiekszyc teren upraw i wydrzec pustyni wiele ziemi…

Smuga, zajety obserwacja odpoczywajacych dromaderow, dotad niezbyt dokladnie sluchal rozmowy. Teraz jego uwage zwrocil szereg szadufow. Wszystkie wygladaly podobnie. Na koncu dlugiej zerdzi wisiala lina z wiadrem albo koszem z lyka. Drugi koniec tyki trzymal mezczyzna, ktory cierpliwie nabieral wode z nizej polozonego pola i przelewal wyzej, gdzie czekal, przy nastepnym szadufie, drugi fellach.

– Wygladaja jak stado zurawi – rzucil Wilmowski.

– Podobne studnie w Polsce tak wlasnie nazywamy – odrzekl Smuga.

– To najprostszy, reczny sposob nawadniania. Widocznie wioska jest bardzo biedna – tlumaczyl Abeer. – Fellachowie potrafia w ten sposob zalac woda poltora feddana [91] na dobe.

– A tam widzisz? – spytal Wilmowskiego Smuga, wskazujac reka. – To sakija!

– Rzeczywiscie – usmiechnal sie Wilmowski. – Krowa chodzi w kolko!

– Nie krowa, lecz bawol – tym razem rozesmial sie Smuga.

– Chodzi w kolo i ma zawiazane oczy, by nie zwariowac od tego monotonnego chodzenia.

– Podejdzmy! – odrzekl Smuga. – Tyle tu dzieci. Rzeczywiscie, przy sakiji krecila sie ich spora gromadka. Niektore popedzaly zwierze, by nie stanelo. Uwiazany do dyszla bawol cierpliwie przemierzal krok za krokiem, poruszajac ogromne drewniane kolo, z przyczepionymi do obreczy glinianymi lub skorzanymi kublami, ktore czerpaly wode z kanalu, wlewajac ja do rynien, rozprowadzajacych zyciodajny plyn po calym polu. Monotonnemu, nuzacemu skrzypowi kolowrotu towarzyszyl spiew chlopcow.

– Czy wiecie, co spiewaja? – spytal Abeer.

– Pewnie o trudnym i nudnym zyciu na wsi – powiedzial markotny nagle Wilmowski, ktoremu przypomnialy sie ubogie polskie wioski.

– Wlasnie, ze nie! Spiewaja o pieknie zycia, o radosci pracy. Chociaz w refrenie powtarzaja sie przyziemne slowa:

Przyjdz, moja owieczko, I napelnij moja sakiewke…

–  Tak. To bardzo wazne, gdy ktos cieszy sie z tego, kim jest i co robi – powiedzial Smuga.

– To, co tu widzicie, to najpopularniejszy przyrzad do nawadniania. W calym Egipcie jest wzdluz Nilu ponad piecdziesiat tysiecy sakiji, albo podobnych do nich srub Archimedesa.

Wkrotce postoj sie skonczyl. Mineli, wyrastajace nagle wsrod pol gospodarstwo rolne, zwane tutaj ezba. Przejechali przez przesliczny lasek palmowy, wsrod alei drzew akacjowych i sykomor. W dali zostawala wstega Nilu i coraz mniejsze wydawaly sie, liliowe w blasku slonca, zakonczone u szczytu bukietami lisci, palmy.

Droga wila sie wsrod kamiennych wzgorz. Coraz rzadziej spotykali kepki zieleni. Pod nogami wielbladow chrzescil piasek. Wjezdzali w gleboki wawoz, po obu stronach majac strome, poszarpane, zlocisto-rudawe wapienne skaly. Goracy wiatr prazyl ich twarze i szalal w dolinie tumanami bialawego, pustynnego pylu. Przed zmierzchem zatrzymali sie, by po kilkugodzinnym wypoczynku ruszyc w dalsza droge. Zatrzymali sie dopiero przed poludniem nastepnego dnia, by w cieniu piaszczystego wawozu przeczekac upal. Abeer postanowil wspiac sie na szczyt. Chcial spojrzec w dol, raz jeszcze na Nil i jego zyzne obrzeze, zanim na dobre zaglebia sie w pustynie. Wilmowski, ktory tego dnia czul sie nie najlepiej, zostal na dole. Abeerowi towarzyszyl Smuga i mlody, pietnastoletni poganiacz wielbladow. Mozolnie pieli sie w gore. Sciezka byla stroma i waska. Miejscami przechodzila w kilkumetrowe, poziome, piaszczyste drozki. Niektore z nich ukryte byly w wiecznym cieniu, inne tonely w promieniach slonecznych. Wyszli wlasnie na mala polane, z goracym od upalu piaskiem.

Spod nog smyrgnela jaszczurka. W tej samej chwili z piasku wyprysnela blyskawicznie czerwonobrunatna smuga, przechwycila zwierzatko w locie i zniknela w chmurze wznieconego miedzy kamieniami tumanu.

– Sahban [92] – wrzasnal przerazliwie mlody Arab i krzyczal dalej rozdzierajaco, przenikliwie, strasznie… Smuga dostrzegl drugi cetkowany cien i wystrzelil. Trafil w srodek cielska i dobil zmije, zgniatajac jej leb obcasem. Odwrocil sie w strone ukaszonego chlopca, ktory siedzial oparty plecami o skale i lkal.

– Abeer! – powiedzial lowca zimno i spokojnie. – Biegnij natychmiast po przewodnika i Andrzeja. Chlopca ukasila zmija rogata. Biegnij!!!

Abeera jakby wywialo. Pedzil w dol na zlamanie karku, glosno krzyczac. Smuga tymczasem pochylil sie nad mlodym Arabem. Mieszajac slowa arabskie z prostymi angielskimi, tlumaczyl:

– Musze wyssac rane. Uspokoj sie. Bedzie dobrze! Badz dzielny! Caly czas mowiac do rannego, wydobyl noz i starannie wytarl go o rekaw ubrania, zalujac, ze nie ma chocby butelczyny rumu, by zdezynfekowac ostrze. W usta chlopca wetknal rabek jego galabii, by stlumic krzyk bolu. Unieruchomil ukaszona reke. Chlopiec uspokoil sie i nie wyrywal jej. Byl dzieckiem pustyni i wiedzial doskonale, ze tylko w ten sposob mozna uratowac zycie. Widzial smierc zwierzat ukaszonych przez zmije rogata. Strach uodpornil go na bol. Smuga kilkoma cieciami powiekszyl miejsce ukaszenia. Krew poczela plynac obficiej. Pochylil sie i zaczal ja wysysac, wypluwajac co chwila na ziemie. Wiedzial, ze nawet jesli chlopiec nie umrze w ciagu kilku najblizszych minut, szanse przezycia beda nikle.

[90] Pomnik Nilu przedstawia lezacego mezczyzne otoczonego gromada szesnasciorga dzieci (obecnie w Watykanie).


[91] Feddan – 0,42 ha.


[92] Zmija rogata (Cerastes cerastes) – gatunek z rodziny zmijowatych. Ma grzbiet szary albo zoltobrazowy z duzymi, ciemnobrazowymi plamami. Zamieszkuje piaszczysto-kamienne pustynie. Porusza sie niezwykle szybko i zwinnie. Bardzo jadowita. Zaklinacze wezy uzywaja jej, podobnie jak kobry, do swych przedstawien.