3.

Dwusilnikowy odrzutowiec Polskich Linii Lotniczych “LOT” pochylil sie na skrzydlo nad szerokim lukiem Dniepru, szykujac sie do ladowania na lotnisku Borispil w Kijowie, stolicy Ukrainy. Ze swego miejsca przy oknie Andrew Drake patrzyl niecierpliwie na rozciagajace sie pod nim miasto. Drzal z podniecenia. Wraz z ponad setka uczestnikow wycieczki z Londynu, z ktora od rana podrozowal przez Warszawe, stanal w kolejce do kontroli paszportowej i celnej. Po godzinie dotarl do okienka. Podal swoj paszport przez szczeline pod gruba szyba i czekal. Czlowiek za szyba ubrany byl w mundur strazy granicznej, z zielonym otokiem na czapce i emblematem KGB. Czlowiek spojrzal na fotografie w paszporcie, potem surowo popatrzyl na Drake'a.

– An-dref… Dra-ke? – wysylabizowal. Drake usmiechnal sie i pokrecil glowa.

– Endru Drejk – poprawil grzecznie.

Czlowiek w mundurze znow popatrzyl nan groznie. Obejrzal starannie wize, wystawiona w Londynie, oddarl polowke wjazdowa, a czesc wyjazdowa przypial spinaczem do paszportu. Wreszcie oddal go wlascicielowi. Drake mogl przejsc dalej.

W autokarze Inturistu, w drodze z lotniska do siedemnastopietrowego hotelu “Lybid”, jeszcze raz przyjrzal sie wspoltowarzyszom wycieczki. Jak sie zdaje, wszyscy mieli brytyjskie paszporty, ale mniej wiecej polowe stanowili ludzie pochodzenia ukrainskiego, odwiedzajacy kraj swoich przodkow. Na ich twarzach malowalo sie niewinne wzruszenie. Na pozostalych byla tylko typowa, przecietna ciekawosc brytyjskiego turysty. Drake ze swoim angielskim nazwiskiem musial byc zaliczony do tej drugiej grupy.

Niczym nie zdradzil, ze biegle mowi po ukrainsku i poprawnie po rosyjsku. Podczas jazdy autokarem poznali Ludmile, przewodniczke z Inturistu, ktora miala dalej prowadzic wycieczke. Byla Rosjanka i rozmawiala po rosyjsku z kierowca, ktory – choc Ukrainiec – odpowiadal rowniez po rosyjsku. Ledwie autokar ruszyl z lotniska, Ludmila usmiechnela sie promiennie i niezla angielszczyzna przedstawila program wycieczki.

Drake zajrzal do wlasnych notatek: dwa dni w Kijowie, najpierw klusem wokol katedry sw. Sofii (“wspanialy przyklad architektury Rusi Kijowskiej, gdzie pochowany jest ksiaze Jaroslaw Madry” – szczebiotala Ludmila), potem Zlota Brama z dziesiatego wieku i Wzgorze Wlodzimierskie, i oczywiscie Uniwersytet, Akademia Nauk, ogrod botaniczny. Z pewnoscia jednak, pomyslal Drake, nie bedzie mowy o pozarze biblioteki akademickiej w 1964 roku, w ktorym splonely bezcenne manuskrypty, ksiazki i dokumenty ukrainskiej literatury narodowej kultury, ani o tym, ze straz pozarna przybyla na miejsce dopiero po trzech godzinach, ani wreszcie o tym, ze ogien podlozyli agenci KGB, w odwecie za patriotyczne publikacje ukrainskich “szestydesjatnykow”.

Po obejrzeniu Kijowa – jednodniowa wycieczka wodolotem do Kaniewa, potem jeden dzien w Tarnopolu, gdzie przedmiotem dyskusji z pewnoscia nie bedzie niejaki Myroslaw Kamynski, wreszcie Lwow. Tak jak sie spodziewal, na ulicach totalnie zruszczonego stolecznego miasta Kijowa slyszal wylacznie jezyk rosyjski. Dopiero w Kaniewie i Tarnopolu ludzie, ktorych mijal, mowili po ukrainsku. Jego serce przepelnione bylo radoscia. Zalowal jedynie, ze sam moze tylko powtarzac w kolko: “I'm sorry, do you speak English?” Tak jednak musi byc, az do momentu, gdy odwiedzi dwa adresy, ktore wbil sobie w pamiec tak mocno, ze w kazdej chwili potrafilby je powtorzyc wspak.

Piec tysiecy mil stamtad prezydent Stanow Zjednoczonych rozmawial ze swym doradca do spraw bezpieczenstwa Poklewskim, z Robertem Bensonem z CIA i z Myronem Fletcherem, glownym ekspertem do spraw radzieckiej produkcji zbozowej w amerykanskim Departamencie Rolnictwa.

– Bob, czy jest pan absolutnie pewien, ze dane z Kondorow generala Taylora i z panskich raportow terenowych potwierdzaja te liczby? – spytal prezydent, spogladajac jeszcze raz na dlugie kolumny cyfr.

Ten raport, dostarczony piec dni temu przez szefa wywiadu za posrednictwem Poklewskiego, dzielil caly Zwiazek Radziecki na sto rejonow uprawy zboz. W kazdym z nich sfotografowano kwadrat 10 x 10 mil, zdjecia powiekszono i przeprowadzono drobiazgowa analize. Z tej setki monografii eksperci wyprowadzili ogolna prognoze zbioru zboz w calym ZSRR.

– Panie prezydencie – wyjasnil Benson – jesli popelnilismy jakis blad, to tylko z nadmiaru ostroznosci, przewidujac lepsze zbiory, niz sami Rosjanie mieliby prawo tego oczekiwac.

Prezydent przeniosl wzrok na czlowieka z Departamentu Rolnictwa.

– Doktorze Fletcher, czy moglby pan nam strescic te dane jezykiem dostepnym dla laikow?

– Otoz, panie prezydencie, na wstepie trzeba ze zbiorow brutto odliczyc co najmniej dziesiec procent, aby ocenic mase ziarna naprawde uzytecznego. Niektorzy twierdza, ze powinnismy odliczac nawet dwadziescia procent, ale zostanmy juz przy tych dziesieciu. Sklada sie na to: zawartosc wody w swiezych zbiorach, zanieczyszczenia – kamienie, piasek, ziemia, ubytki w transporcie i marnotrawstwo wskutek niewlasciwego magazynowania. To ostatnie, jak wiemy, jest ich nagminna bolaczka. Podstawa do dalszych obliczen jest zatem dziewiecdziesiat procent zbiorow brutto. Z tego musza oni znaczna czesc pozostawic na wsi, a dopiero reszte moga przeznaczyc na wyzywienie miast. Na drugiej stronie mojego raportu znajdzie pan syntetyczna tabele na ten temat.

Matthews rzucil okiem na rozlozone przed nim arkusze i obejrzal tabele, o ktorej mowil Fletcher. Wymieniala ona:

1. Ziarno siewne, ktore Rosjanie musza odlozyc na przyszloroczne zasiewy, zarowno zboz ozimych, jak jarych – 10 mln ton.

2. Wyzywienie ludnosci. To, co trzeba zostawic na wsi, by wyzywic ludnosc tych regionow, to znaczy gospodarstw panstwowych i spoldzielczych, a takze wsi i miasteczek nie przekraczajacych liczby 5000 mieszkancow – 28 mln ton.

3. Pasze dla zwierzat trzeba zachowac dla wyzywienia inwentarza podczas zimy – 52 mln ton.

4. Lacznie (p. 1 + 2 + 3), minimum – 90 mln ton.

5. Minimum brutto, to znaczy wraz z odliczonymi 10% na nieuniknione straty – 100 mln ton.

– Chcialbym podkreslic, panie prezydencie – kontynuowal Fletcher – ze te liczby wcale nie sa zbyt wygorowane. To naprawde minimum tego, co musza miec, zanim w ogole pomysla o wyzywieniu miast. Jezeli zmniejsza ponizej tych limitow racje dla ludzi, chlopi zaczna po prostu zjadac bydlo, z pozwoleniem czy bez pozwolenia wladz. Jesli natomiast zmniejsza przydzial pasz, rzez inwentarza, ktorego nie bedzie juz czym zywic, zacznie sie niemal natychmiast i bedzie masowa. Beda mieli ogromny nadmiar miesa zima… i zupelny brak miesa przez nastepne trzy, cztery lata.

– OK, doktorze, rozumiem. Przejdzmy teraz do ich rezerw.

– Oceniamy ich rezerwe panstwowa na jakies trzydziesci milionow ton. Nie zdarzylo sie dotad, aby wyczerpali cala rezerwe, ale powiedzmy, ze tym razem to zrobia. Beda wiec mieli trzydziesci milionow ton ekstra. Nadto powinni miec jeszcze dwadziescia milionow ton nadwyzki z zeszlorocznych zapasow dla miast.

Prezydent odwrocil sie w strone Bensona.

– Bob, ile oni musza kupic, zeby wyzywic te miliony ludzi w miastach?

– Ich najgorszym od wielu lat rokiem byl 1977, kiedy rabneli nas “Zadlem”. Calkowity zbior wyniosl u nich wtedy 194 miliony ton. Z tego do miast poszlo szescdziesiat osiem milionow i musieli jeszcze dokupic u nas dwadziescia milionow. W roku 1975, ktory przyniosl zbiory gorsze niz jakikolwiek rok w ostatnim pietnastoleciu, musieli mimo to dac miastom siedemdziesiat milionow ton… co juz spowodowalo powazne niedostatki na wsi. Dzisiaj, kiedy ludnosci jest znacznie wiecej niz wtedy, trzeba to minimum dla miast oceniac na osiemdziesiat piec milionow.

– Z tych danych wynika – podsumowal prezydent – ze nawet jesli zuzyja cala rezerwe panstwowa, beda jeszcze potrzebowali trzydziesci, trzydziesci piec milionow ton zboza z zagranicy?

– Zgadza sie, panie prezydencie – wlaczyl sie do rozmowy Poklewski. – Moze nawet wiecej. I tylko my i Kanadyjczycy mozemy miec dla nich to zboze. Prawda, doktorze Fletcher?

Przedstawiciel Departamentu Rolnictwa przytaknal.

– Wyglada na to, ze Ameryka Polnocna bedzie miala w tym roku rekordowe zbiory. Byc moze nawet piecdziesiat milionow ton nadwyzki ponad potrzeby wlasne USA i Kanady.

Pare minut pozniej, po wyjsciu Fletchera, dyskusja rozgorzala na nowo. Poklewski przekonywal z naciskiem:

– Tym razem nie mozemy zmarnowac szansy. Musimy zagrac z nimi w “cos za cos”.

– Uklady wiazane? – spytal prezydent podejrzliwie. – Wiem, ze o tym myslisz, Stan. Ale ostatnim razem to nie wypalilo. A nawet zaszkodzilo. A ja nie chce miec swojej “Poprawki Jacksona”.

Wszyscy trzej bez specjalnego entuzjazmu wspominali ow epizod z dziejow amerykanskiej legislacji. Pod koniec 1974 roku uchwalono Poprawke Jacksona do konstytucji USA, z ktorej wynikalo, ze jesli Rosjanie nie zezwola na swobodniejsza emigracje rosyjskich Zydow do Izraela, zablokowane zostana amerykanskie kredyty dla ZSRR na zakup technologii i artykulow przemyslowych. Politbiuro pod kierownictwem Brezniewa ze wzgarda odrzucilo amerykanskie naciski, zorganizowalo nawet serie pokazowych procesow antydysydenckich, glownie przeciwko Zydom, a niezbednych zakupow dokonalo, tez na kredyt, w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Japonii. “Warunkiem udanego szantazu – powiedzial wtedy Bensonowi w Waszyngtonie Sir Nigel Irvine – jest pewnosc, ze ofiara absolutnie nie moze sie obejsc bez tego, czym ty dysponujesz, i nie moze zdobyc tego nigdzie indziej”. Benson powtorzyl pozniej te stara prawde Poklewskiemu, teraz z kolei on przypomnial ja Matthewsowi, unikajac jednak slowa “szantaz”.

– Panie prezydencie, tym razem oni naprawde nie dostana tego zboza nigdzie indziej. Dlatego nasza nadwyzka zbozowa to juz nie zwykly towar. To bron strategiczna. Warta tyle, co dziesiec eskadr bombowcow nuklearnych. A przeciez naszej technologii nuklearnej w zadnym razie bysmy Moskwie nie sprzedali. Nalegam, aby zastosowal pan Ustawe Shannona.

W nastepstwie radzieckiej operacji “Zadlo” w 1977 rzad USA doprowadzil w 1980 – z grubym opoznieniem – do uchwalenia Ustawy Shannona. Stanowila ona, ze w kazdym roku rzad federalny ma prawo pierwokupu amerykanskiej nadwyzki zbozowej po cenie obowiazujacej w dniu ogloszenia, ze Waszyngton chce skorzystac z tego prawa. Projekt ustawy zwalczali przez lata cale spekulanci zbozowi, ale popierali go farmerzy. Ustawa lagodzila bowiem fluktuacje swiatowych cen zboza. Przedtem w latach wielkiego urodzaju farmerzy dostawali za swoje zboze smiesznie niska cene; w latach nieurodzajnych cena skakala gwaltownie w gore. Kazde zastosowanie Ustawy Shannona gwarantowalo farmerom godziwa cene, zarazem zas eliminowalo z gry spekulantow. Przy tym ustawa dawala rzadowi nowa, potezna bron w rozmowach z nabywcami-panstwami, tymi pokornymi i biednymi – i tymi agresywnymi.