– Ile? – spytal prezydent.
– Jak najwiecej – odparl Benson.
– A jak i ten czas sie wyczerpie? – prezydenta nie opuszczaly watpliwosci.
W tym momencie glos sekretarki oznajmil, ze jest juz polaczenie z Bonn. Kanclerz Busch czekal przy aparacie w swoim wlasnym domu: specjalna linia z Waszyngtonu siegala rowniez tutaj. Nie trzeba bylo tlumacza, Diertrich Busch mowil plynnie po angielsku. Matthews zreszta przez dobre dziesiec minut nie dopuszczal go do glosu, a im dluzej mowil, w tym glebsze zdumienie wpadal szef niemieckiego rzadu.
– Ale, na litosc boska, dlaczego? – przerwal wreszcie potok wymowy Matthewsa. – Czy to godzi w jakis sposob w Stany Zjednoczone?
Prezydent omal sie nie wygadal. Powstrzymal go w ostatniej chwili ostrzegawczy gest Bensona.
– Dietrich, niechze pan zrozumie. Musi mi pan zaufac. Przez telefon, nawet przez tak strzezona linie, nie mozna wszystkiego powiedziec.
Pojawil sie nowy element sprawy, cos, co ma dla nas ogromne znaczenie. Powiem tylko tyle, ile moge. Dowiedzielismy sie czegos waznego o tych dwoch ludziach. Ich uwolnienie teraz, w ciagu najblizszych paru godzin, wywolaloby katastrofalne skutki. Dlatego prosze o czas, Dietrich, o troche wiecej czasu. Niech pan poczeka z ich uwolnieniem, dopoki nie zdolamy opanowac pewnych wydarzen.
Niemiecki kanclerz sluchal tych slow w swoim gabinecie i intensywnie myslal nad odpowiedzia. Rozpraszaly go nieco dzwieki muzyki Beethovena, dobiegajace spoza uchylonych drzwi salonu. Telefon przerwal mu mila sjeste z cygarem przy muzyce z plyt. To, co mowil teraz amerykanski prezydent, Busch przyjmowal – okreslajac rzecz oglednie – z pewnym niedowierzaniem. W jego przekonaniu transatlantycka linia specjalna, zainstalowana wiele lat temu dla zapewnienia lacznosci miedzy rzadami krajow NATO, regularnie sprawdzana – byla stuprocentowo bezpieczna. Rownie niedostepne dla niepowolanych uszu bylo polaczenie Waszyngtonu z ambasada USA w Bonn. Prezydent moglby skorzystac z tej drogi, gdyby istotnie chcial przekazac kanclerzowi jakas supertajna wiadomosc. To, ze Waszyngton po prostu nie ufa dyskrecji jego Gabinetu – po wykrytych juz nieraz przypadkach dzialalnosci wschodnich szpiegow w samym centrum wladzy nad Renem – jakos nie przyszlo kanclerzowi do glowy.
Z drugiej strony – myslal – prezydent Stanow Zjednoczonych nie dzwonilby o tej porze i nie podnosilby alarmu bez powodu. Musial miec powod, i to wazny – tego Busch byl pewien. Tak czy inaczej, postanowil, nie bedzie mogl spelnic prosby Matthewsa bez uprzednich konsultacji.
– Jest dopiero dziesiata – powiedzial – z decyzja mozemy poczekac prawie do switu. Nic nowego nie powinno sie przez ten czas wydarzyc. W nocy zwolam ponownie posiedzenie Gabinetu i przekonsultuje z nimi te sprawe. Nic wiecej nie moge panu na razie obiecac.
I na razie tym musial sie prezydent Matthews zadowolic.
Odlozywszy sluchawke, Dietrich Busch zamyslil sie. Musialo sie zdarzyc cos waznego, cos, co dotyczy Miszkina i Lazariewa, zamknietych w izolatkach berlinskiego wiezienia Tegel. Jesli w tej sytuacji stanie im sie cos zlego, Rzad Federalny nie uniknie lawiny krytyki ze strony polaczonych sil opozycji i prasy niemieckiej. A wybory do parlamentow krajowych juz calkiem blisko…
Na poczatek zadzwonil do Ludwiga Fischera, ministra sprawiedliwosci. Zastal go w domu – doskonale wiedzial, ze zaden z ministrow nie wyjedzie na ten weekend poza miasto; tak sie z nimi umowil. Fischer przyjal jego sugestie natychmiast i bez zastrzezen: oczywiscie, przeniesienie tych dwoch ze starego Tegel do znacznie nowoczesniejszego i doskonale strzezonego wiezienia Moabit bedzie krokiem ze wszech miar rozsadnym. Za mury moabickiego wiezienia nie przedostana sie nawet agenci CIA. Fischer niezwlocznie przekazal polecenie kanclerza do Berlina. -
Istnieja sformulowania, z pozoru niewinne, ktore jednak – uzyte w telefonicznej rozmowie szefa szyfrantow ambasady brytyjskiej w Moskwie ze stalym przedstawicielem SIS w tej ambasadzie – oznaczaja w istocie: “Pedz tu na zlamanie karku, jest pilna wiadomosc z Londynu”. Takie wlasnie sformulowanie wyrwalo z lozka o polnocy Adama Munro (w Londynie byla dopiero dziesiata) i pognalo go przez uspione miasto na Nabrzeze Maurice'a Thoreza.
Juz w drodze z Downing Street do swojego biura Sir Nigel nabral pewnosci, ze premier ma bezwzgledna racje. W porownaniu z zerwaniem Traktatu Dublinskiego albo zniszczeniem “Freyi”, jej zalogi i ladunku – wystawienie jednego rosyjskiego agenta na ryzyko wpadki bylo ewidentnie mniejszym zlem. Z przykroscia myslal o tym, co bedzie musial zlecic Adamowi Munro. Ale zanim jeszcze samochod dotarl do budynku SIS, Sir Nigel wiedzial, ze nie moze od tego odstapic.
Zszedl prosto do podziemia, do dzialu lacznosci, wprawiajac w poploch dyzurnych z nocnej zmiany, spokojnie dotad wykonujacych swoje rutynowe zadania. W koncu nikt nie moze zabronic Mistrzowi rozmawiac w srodku nocy bezposrednio z jego moskiewskim pelnomocnikiem – jesli tylko ma on na to ochote! Totez nie trzeba bylo nawet pieciu minut, aby pierwszy zaszyfrowany teleks dotarl do Moskwy. Trzydziesci minut pozniej ta sama droga przyszla odpowiedz, ze Munro jest juz na miejscu i czeka na instrukcje.
Operatorami teleksow na obu koncach linii byli starsi, bardzo doswiadczeni pracownicy Firmy, obdarzeni stuprocentowym zaufaniem; musialo tak byc – przez ich rece przechodzily przeciez co dzien komunikaty, ktorych tresc mogla doprowadzic do upadku rzady. Tym razem komunikat – juz w zakodowanej postaci – powedrowal najpierw do Cheltenham, miejscowosci znanej z wyscigow konnych i z ekskluzywnego gimnazjum dla dziewczat. Jest tu jednak rowniez wielki las anten radiowych; z niego wlasnie, po ponownym, automatycznym zdeformowaniu komunikatu do postaci nieczytelnej bez specjalnego dekodera miazgi, pobiegl on ponad spiaca Europa do anten zainstalowanych na dachu ambasady. Kazda litera wystukana na klawiaturze w Londynie, mimo tak licznych metamorfoz, juz po czterech sekundach pojawiala sie w pierwotnym ksztalcie na tasmie teleksu w podziemiach starego palacu, nalezacego niegdys do moskiewskiego magnata cukrowego.
– To sam Mistrz – oznajmil z podziwem szyfrant, odczytawszy symbol komunikatu.
Sir Nigel musial przekazac Adamowi tresc rozmowy Kirowa z prezydentem Matthewsem. Nie wiedzac, czego domaga sie Rudin, Munro nie moglby przeciez powiedziec “Slowikowi”, jakie sa jego oczekiwania. Teleks terkotal wiec nieustannie przez ladne pare minut. Munro z rozpacza odczytywal wyrzucany z maszyny tekst.
– Nie moge tego zrobic – szepnal do szyfranta, ktory tkwil; nieporuszony na swoim miejscu.
Transmisja z Londynu wreszcie sie skonczyla.
– Niech pan odpowie tak – rzekl Munro. – “Zrozumialem, nie powtarzaj. Ten rodzaj informacji nie do zdobycia w tak krotkim czasie”.
Przez dalsze pietnascie minut trwala wymiana zdan miedzy Munro i Sir Nigelem. – “Istnieje przeciez sposob szybkiego kontaktu z S.” sugerowal Londyn. – Tak, ale tylko w przypadku bezwzglednej koniecznosci – odpowiedzial Munro. – “Ten przypadek kwalifikuje sie jako koniecznosc do trzeciej potegi” – wystukiwala maszyna argumenty z Londynu. – Ale S. nie zdola sie niczego dowiedziec przed uplywem kilku dni – kontrargumentowal Munro. – Dopiero we czwartek bedzie ich zebranie. – “Niech S. dostarczy informacje z minionego czwartku” – domagal sie Londyn. – We czwartek sprawa porwania “Freyi” jeszcze w ogole nie istniala – odparowal Munro. W koncu Sir Nigel zrobil to, czego mial nadzieje uniknac.
– Przykro mi – podyktowal szyfrantowi – ale to jest polecenie premiera i nie moge go zaniechac. Poza tym, jesli nie podejmiemy proby unikniecia tych katastrof, nie bedzie mozna zabrac S. na Zachod.
Munro patrzyl w oslupieniu na zwitki papieru wydostajace sie z teleksu. Oto pierwszy wpadal w pulapke, ktora sam zastawil, czyniac z kobiety, ktora kochal, agenta londynskiego dowodztwa. Nawet jesli to dowodztwo tkwilo nadal w przekonaniu, ze “Slowik” to Anatol Kriwoj, prawa reka tego podzegacza Wiszniajewa, zawiedziony i dlatego sklonny do zdrady aparatczyk. Munro pochylil sie z rezygnacja nad szyfrantem:
– Prosze nadac do Londynu nastepujacy tekst: “Sprobuje dzis w nocy stop nie biore odpowiedzialnosci, jesli S. odmowi albo zostanie zdemaskowany stop”.
Odpowiedz Mistrza byla tym razem krotka: “Zgoda. Wykonac”. W Moskwie bylo wpol do czwartej i bardzo, bardzo zimno.
Szosta trzydziesci w Waszyngtonie. Zmierzch zapada nad rozleglymi trawnikami, widocznymi przez kuloodporne okna z prezydenckiego fotela. Trzeba juz zapalic swiatla. Grupka mezczyzn w Owalnym Gabinecie czeka. Czeka na wiesci od kanclerza Buscha, od nieznanego agenta w Moskwie, od zamaskowanego terrorysty niewiadomego pochodzenia, ktory siedzi teraz u brzegow Europy na wazacej milion ton bombie, z palcem na spuscie detonatora. Czekaja na nikla szanse jakiegos trzeciego wyjscia.
Zadzwonil telefon – do Poklewskiego. Sluchal przez chwile, potem zakryl mikrofon dlonia, by przekazac wiadomosc prezydentowi. Byla to odpowiedz na pytanie skierowane godzine temu do Departamentu Marynarki. Tak, jakas jednostka US Navy byla w poblizu “Freyi”. USS “Moran” zakonczyl wlasnie kurtuazyjna wizyte w dunskim porcie Esbjerg; i wlasnie wracal do swojej eskadry Stalych Sil Morskich Atlantyku – STANFORLANT – patrolujacej obecnie wody na zachod od Norwegii. Okret oddalil sie juz znacznie od brzegow dunskich; plynal na polnocny zachod, na spotkanie innych nalezacych do tej eskadry jednostek NATO.
– Niech zawroci – polecil prezydent.
Poklewski przekazal rozkaz naczelnego dowodcy sil zbrojnych USA do Departamentu Marynarki; stad, poprzez kwatere glowna STANFORLANT, dotarl on szybko do amerykanskiego okretu. O pierwszej w nocy USS “Moran”, w polowie drogi z Danii na Orkady, polozyl ostro ster na burte i cala sila swoich maszyn pomknal w swietle ksiezyca na poludnie, w strone kanalu La Manche. Byla to jednostka uzbrojona w pociski sterowane, a choc swoja masa – 8000 ton wypornosci – przewyzszala brytyjski lekki krazownik “Argyll”, sklasyfikowana byla jako niszczyciel, typu “DD”. Prujac gladka powierzchnie morza z szybkoscia niemal trzydziestu wezlow, dotarla o osmej rano w poblize “Freyi” i zarzucila kotwice piec mil od tankowca.