Do forsowania drzwi uzywali, podobnie jak SAS, krotkich wielko-kalibrowych pistoletow strzelajacych bardzo twardymi, litymi pociskami. Nigdy przy tym nie mierzyli w zamki; z drugiej strony drzwi moglyby byc przeciez inne, niewidoczne stad zasuwy i rygle. Strzelali jednoczesnie z dwu pistoletow w obydwa zawiasy, potem jednym kopnieciem wywalali drzwi i zasypywali wnetrze gradem kul z trzeciej broni palnej, jaka zawsze mieli przy sobie: pistoletow maszynowych Ingram z tlumikiem.
W ich podrecznym arsenale byly takze granaty oslepiajaco-ogluszajace, takie same, jakich uzyli wspierajacy Niemcow w Mogadishu komandosi SAS, a bedace doskonalsza wersja znanych juz publicznie petard “oglupiajacych”. Te nowe nie tylko oszalamialy, ale i paralizowaly. W pol sekundy po wyciagnieciu zawleczki granat, wrzucony do zamknietego pomieszczenia, na trzy sposoby obezwladnial wszystkich znajdujacych sie tam ludzi, zarowno terrorystow, jak ich zakladnikow. Blysk oslepial na co najmniej trzydziesci sekund kazdego, kto patrzyl w jego strone, huk uderzal w blone bebenkowa z taka sila, ze dotkliwy bol uniemozliwial jakakolwiek koncentracje, a dodatkowo emitowany przy tym specjalny dzwiek paralizowal – poprzez splot nerwowy ucha srodkowego – wszystkie miesnie organizmu na dziesiec sekund. W czasie testow czlowiek poddany dzialaniu tego dzwieku probowal pociagnac za spust trzymanej broni – ale nawet tego nie byl w stanie zrobic.
Wybuch powoduje pekniecie blony bebenkowej – nie czyni przy tym roznicy miedzy terrorystami a zakladnikami. Ale blona bebenkowa moze sie zregenerowac. Martwi zakladnicy nie wroca do zycia.
Jak dlugo trwa efekt paralizujacy, komandosi strzelaja nieustannie, tworzac dach z kul cztery cale nad glowami znajdujacych w pomieszczeniu ludzi; inni nurkuja pod tym dachem ku oszolomionym zakladnikom i odciagaja ich po podlodze w bezpieczne miejsca. Kiedy juz to zrobia, strzelcy przenosza ogien o szesc cali nizej.
Rozlokowanie zakladnikow i terrorystow we wnetrzu mozna dokladnie ustalic przez zamkniete drzwi, przykladajac do nich elektroniczny stetoskop. Ludzie w srodku nie musza nawet rozmawiac: urzadzenie slyszy ich oddechy i bezblednie je lokalizuje. Ekipa ratunkowa porozumiewa sie na migi, wyprobowanym systemem znakow, ktory wyklucza pomylki.
Major Fallon postawil na stole konferencyjnym model “Princess”; skupila sie na nim napieta uwaga wszystkich zebranych.
– Proponuje przede wszystkim ustawic krazownik “Argyll” bokiem do “Freyi”. Przed switem trzy lodzie wiozace moich ludzi i sprzet zbliza sie do “Argylla” i stana za nim, tak ze nawet wartownik siedzacy na kominie “Freyi” nie bedzie mogl ich widziec. Dzieki temu bedziemy w stanie po poludniu zaczac przygotowania do akcji poza zasiegiem obserwacji terrorystow. Oczywiscie nie chce tam widziec zadnych samolotow prasowych. Kutry rozpylajace emulgent tez powinny trzymac sie z dala od “Argylla”, zeby nie wzbudzac zadnych podejrzen.
Na razie nikt nie zglaszal pytan ani watpliwosci. Sir Julian robil tylko drobne notatki. Fallon ciagnal wiec dalej:
– Po zmroku, a przed wschodem ksiezyca, poplyniemy w strone “Freyi” w osmiu, czterema kajakami, na odleglosc trzech mil od tankowca. Nie ma ryzyka wykrycia przez radary “Freyi”. Kajaki sa na to za male i za niskie. Poza tym sa zrobione calkowicie z drewna i plotna, a wiec w praktyce niewidoczne dla radaru. Podobnie z naszymi kostiumami: guma, skora, welna i tak dalej… a wszystkie klamry sa plastikowe. Radary “Freyi” tego nie zarejestruja. W kazdym kajaku na tylnym siedzeniu bedzie jeden pletwonurek. Ich butle z tlenem musza, niestety, byc metalowe, ale na ekranie radaru nie daja one wiekszego sladu niz dryfujaca banka po oleju. Na “Freyi”, z odleglosci trzech mil, w ogole tego nie zauwaza. Trzy mile od “Freyi” nurkowie ustawia swoje kompasy na rufe tankowca – to bedzie latwe, bo rufa jest oswietlona – zsuna sie z kajakow i poplyna dalej pod woda, kierujac sie kompasem.
– A dlaczego nie w strone dziobu? Przeciez tam jest ciemniej -i spytal pulkownik lotnictwa.
– Po pierwsze dlatego, ze trzeba by bylo najpierw zlikwidowac wartownika na pomoscie dziobowym, a on moze miec kontakt radiowy z mostkiem i ostrzec innych. Po drugie dlatego, ze mielibysmy wtedy cholernie dluga droge do przebycia po pokladzie, a na mostku jest silny reflektor szperacz. I po trzecie dlatego, ze nadbudowka frontu to pionowa stalowa sciana wysokosci pieciu pieter. Oczywiscie moglibysmy sie na nia wspiac, ale po drodze sa okna kabin, w ktorych moze ktos byc i zauwazy nas. Ci czterej, w tej liczbie ja, spotkaja sie pod rufa “Freyi”. Jest tam kilkustopowy nawis, pod ktorym mozna sie ukryc. Gorzej ze wspinaczka: moze nas wtedy zobaczyc wartownik z komina. Co prawda czlowiek siedzacy na wysokosci stu stop ma sklonnosc raczej obserwowac horyzont, niz patrzec w dol. Dla pewnosci warto wtedy urzadzic dla niego spektakl. W uzgodnionym terminie “Argyll” zacznie blyskac reflektorem sygnalowym w strone innych okretow. To powinno calkowicie zajac wartownika”. Wtedy pozbedziemy sie pletw, masek, butli z tlenem i pasow balastowych. Wejdziemy na poklad od strony rufy w samych tylko gumowych kombinezonach. Cale uzbrojenie bedzie ukryte w szerokim, nieprzemakalnym pasie owinietym wokol ciala.
– Jak zdolacie wspiac sie po kadlubie, obciazeni dodatkowo czterdziestoma funtami zelastwa, po trzech milach plywania pod woda? – zdziwil sie ktorys z urzednikow ministerialnych.
Fallon usmiechnal sie tylko.
– Do relingu na rufie jest nie wiecej niz trzydziesci stop. A podczas cwiczen na platformach wiertniczych na Morzu Polnocnym pokonywalismy sto szescdziesiat stop pionowej stalowej sciany w cztery minuty.
Nie widzial potrzeby szczegolowego wyjasniania, jak osiaga sie taka sprawnosc ani jaki sprzet umozliwia tego rodzaju wyczyny. Pracujacy dla wojska konstruktorzy dawno juz wymyslili dla SBS znakomity sprzet wspinaczkowy. Waznym jego skladnikiem byly klamry magnetyczne. Z wygladu przypominaly talerz z przymocowanym z tylu uchwytem. Krawedz talerza byla obramowana guma, aby przykladanie go do metalu nie powodowalo halasu; pod guma znajdowala sie metalowa obrecz, ktora po nacisnieciu przelacznika umieszczonego w uchwycie pod kciukiem stawala sie poteznym magnesem. Pole magnetyczne generowal prad z baterii niklowo-kadmowej zainstalowanej w talerzu, malej, ale silnej i niezawodnej. Poslugiwanie sie tymi klamrami wymagalo wielkiej sily, ale tez ludzie-zaby z SBS mieli za soba odpowiedni, forsowny trening. Uzbrojeni w dwa takie talerze, bez wielkiego wysilku podciagali sie na nich z calym swoim ekwipunkiem, przykladajac na przemian prawa i lewa klamre do stalowej sciany, coraz wyzej i wyzej, wylaczajac prad w dolnej po upewnieniu sie, ze gorna trzyma niezawodnie. O sile tych magnesow – ale takze poslugujacych sie nimi rak – swiadczyl fakt, ze wspinacze mogli bez ryzyka odpadniecia pokonywac przewieszki odchylone o czterdziesci piec stopni od pionu.
– Pierwszy z nas – mowil Fallon – wejdzie na gore z pomoca specjalnych klamer, ciagnac za soba line. Jesli na pokladzie rufowym bedzie spokoj, przywiaze line i nastepni beda mogli wejsc na poklad w ciagu dziesieciu sekund. Wejdziemy w miejscu, do ktorego nie dociera swiatlo lampy znad drzwi nadbudowki, bo zaslaniaja skrzynia generatora u podstawy komina. W czarnych kombinezonach bedziemy niewidoczni w cieniu tej skrzyni. Tu jednak zaczyna sie pierwszy ryzykowny odcinek drogi: po oswietlonym pokladzie az do nadbudowki.
– Czy macie zamiar isc prosto do tych oswietlonych drzwi? – spytal wiceadmiral, najwyrazniej zafascynowany tym naglym przejsciem od spraw technicznych do romantycznej brawury z czasow Nelsona.
– Nie, prosze pana. Pojdziemy burta przeciwlegla do “Argylla”. Miejmy nadzieje, ze wartownik, zajety tym, co dzieje sie na krazowniku, nie zauwazy nas, zanim nie schowamy sie za naroznikiem nadbudowki. Tutaj jest okno magazynu brudnej bielizny. Okno jest z pleksiglasu, wytniemy je miniaturowym palnikiem gazowym. Z drzwiami tego magazynu prawdopodobnie nie bedzie juz klopotow. Nikt nie kradnie brudnej bielizny, wiec tez nikt jej nie zamyka na klucz. W ten sposob znajdziemy sie w srodku nadbudowki, pare jardow od glownej klatki schodowej prowadzacej na poziomy “B”, “C”, “D” i na mostek.
– Gdzie spodziewa sie pan znalezc dowodce terrorystow, tego z nadajnikiem spustowym? – spytal Sir Julian Flannery.
– Po drodze na gore bedziemy osluchiwac wszystkie drzwi. Jesli gdzies uslyszymy glos ludzki, otwieramy drzwi i likwidujemy wszystkich w pomieszczeniu, strzelajac z automatow z tlumikami. Robia to dwaj ludzie, dwaj zostana na strazy. I tak przejdziemy cala nadbudowke. Zlikwidujemy tez kazdego, kogo spotkamy na schodach. W ten sposob dojdziemy niezauwazeni do pokladu “D”. Tu musimy sie zdac na domysly. Najprawdopodobniejsze sa dwa miejsca: kajuta kapitana i kajuta glownego mechanika. Wyslemy tam po jednym czlowieku. Kazdy otwiera swoje drzwi, robi jeden krok do srodka i strzela bez ostrzezenia.
Jednoczesnie dwaj pozostali wchodza na mostek: jeden z petardami, drugi z Ingramami. Mostek to za duze pomieszczenie, zeby wybierac sobie cele. Dlatego po wybuchu petard oszalamiajacych musimy prac seriami z Ingramow po wszystkich obecnych.
– Jesli bedzie wsrod nich kapitan Larsen? Fallon wbil wzrok w stol.
– Przykro mi, ale nie ma mozliwosci ani czasu na identyfikacje celow.
– Ale moze sie przeciez zdarzyc, ze nie znajdziecie dowodcy terrorystow ani w tych dwu kabinach, ani na mostku – naciskal ktorys z urzednikow. – Moze ten facet z nadajnikiem wyjdzie wlasnie pospacerowac po pokladzie? Albo do ubikacji? Albo bedzie spal w jakiejs innej kabinie? Co wtedy?
Major Fallon wzruszyl tylko ramionami.
– Bum – odpowiedzial – wielkie bum!
– Tam na dole zamknietych jest dwudziestu osmiu czlonkow zalogi! – zaprotestowal ktorys z naukowcow. – Czy nie mozecie najpierw ich uwolnic? Dac im przynajmniej szanse wyjscia na poklad, zeby uciekali wplaw?
– Niestety nie. Rozwazalem wszystkie sposoby dotarcia do magazynu farb… jesli dobrze odgadlem, to tam wlasnie sa zamknieci. Proba dojscia do nich normalna droga, przez budke na rufie, demaskuje nas od razu. Nawet jesli sruby i zawiasy nie beda skrzypiec, to swiatlo z otwartej budki zaalarmuje wartownika. Mozna probowac dostac sie tam z wnetrza nadbudowki przez maszynownie, ale to rozproszy moje siry w decydujacym momencie. Poza tym maszynownia jest ogromna: ma trzy pietra i rozmiary sporego kosciola. Wystarczy, ze jest tam jeden terrorysta, ktory, zanim go uciszymy, zdazy zawiadomic szefa, i wszystko diabli wezma. Dlatego uwazam, ze trzeba zaczac od czlowieka z nadajnikiem.