Pan Kleks czuwal na pokladzie, zapatrzony w ksiezyc. Tuz po polnocy dostrzegl na nim odbicie trojmasztowca, ktorego zagle podobne byly do trzech oblokow. Na podstawie pobieznych obliczen pan Kleks ustalil kurs trojmasztowca, jego odleglosc oraz przecietna szybkosc.

„O piatej pietnascie zobaczymy go z prawej burty – pomyslal. – O piatej czterdziesci piec bedziemy go mieli na odleglosc glosu. O piatej trzeba zrobic pobudke.”

Pomyslawszy tak, pan Kleks rozlozyl na pokladzie swoj surdut i mruknal do siebie:

– Teraz Ambrozy spac sie polozy.

Wielki uczony lubil niekiedy na osobnosci mowic do rymu.

Chmury przyslonily ksiezyc. W nocnej ciszy slychac bylo jedynie chrapanie Bajdotow, paplanine kapitana i plusk fal. Na powierzchni morza blyskaly gdzieniegdzie elektryczne ryby. Pan Kleks rozciagnal sie na surducie i zasnal z otwartymi oczami.

PRZYLADEK APTEKARSKI

Punktualnie o godzinie piatej czasu sniadaniowego poderwal marynarzy doniosly glos:

– Pobudka! Wstac!

Gdy zaloga wylegla na poklad, pan Kleks rozczesal palcami brode i uroczyscie oznajmil:

– Kapitanie! Marynarze! Bajdoci! Za chwile ujrzycie na widnokregu zblizajacy sie trojmasztowiec. Nie ustalilem jeszcze, pod jaka plynie bandera. Znam wielu kapitanow zeglugi dalekomorskiej. Trojmasztowiec najprawdopodobniej przyjmie nas na swoj poklad i bedziemy szczesliwie kontynuowac nasza wyprawe. Atrament przede wszystkim! Spocznij!

Po tym przemowieniu zaloga dostala swoja porcje odzywczych pastylek, popila reszta wody i oddala sie zwyklym zajeciom. Morze bylo spokojne i gladkie jak jezioro. Spiewajace ryby od czasu do czasu wysuwaly na powierzchnie owalne pyszczki i wtedy rozlegaly sie ciche dzwieki, przypominajace bzykanie komarow lub tony pozytywki.

Zgodnie z zapowiedzia pana Kleksa, po pewnym czasie na tle tarczy wschodzacego slonca ukazaly sie trzy rozpiete zagle, polyskujace biela i srebrem.

Marynarze pobiegli na dziob statku i wrzeszczeli wnieboglosy, wymachujac rekami:

– O, hej! SOS! Cip, cip, cip! Na pomoc!

Pan Kleks przerwal te niepoczytalne okrzyki i zarzadzil zbiorke. Kazal marynarzom ustawic sie w piramide, wdrapal sie na jej szczyt i w milczeniu zaczal wpatrywac sie w dal. Wszyscy znamy doskonale wynalazczosc wielkiego uczonego. Tym razem pan Kleks zrobil zeza do srodka i skrzyzowal spojrzenia, dzieki czemu podwoil sile wzroku. Po chwili Bajdoci uslyszeli jego urywane slowa:

– Widze… Na pokladzie uwijaja sie postacie w bieli… Bandera… Nie moge dojrzec… Tak, tak! Teraz widze… Trupia glowka. Musze przyjrzec sie dokladniej… Rzeczywiscie… Trupia glowka… Rozumiem… Statek korsarski… Wezma nas do niewoli i beda zadali okupu… Nie trzasc sie, do stu piorunow! Nie ja pierwszy stane sie jencem korsarzy… Przed wiekami spotkalo to samo Juliusza Cezara… Ktory tam sie kiwa? Nie bac sie! Ambrozy Kleks jest z wami… Co?… Nie wiecie, kto to byl Juliusz Ce…

Zdania tego, niestety, pan Kleks nie zdolal dokonczyc. Marynarzy oblecial nagle taki strach, ze piramida zachwiala sie, a nasz uczony runal przez burte do morza i zniknal w topieli. Niebawem jednak wyplynal na powierzchnie, wypuszczajac z ust fontanny wody jak wieloryb. Obok niego zjawily sie nagle dwie ryby-pily.

– Przepiluja go! – wrzasnal rozpaczliwie bosman Terno.

– Czlowiek za burta! – krzyknal kapitan stosownie do obowiazujacych przepisow.

Ale zanim ktokolwiek zdazyl rzucic sie na ratunek, pan Kleks ze zwinnoscia wprawnego jezdzca wskoczyl na grzbiet jednej z ryb, chwycil ja za pletwy i zmusil do przebicia pila drugiego napastnika. Nastepnie podplynal do statku, kazal spuscic zerdz i wdrapal sie po niej na poklad.

– Nie ma nic zdrowszego niz kapiel morska – oswiadczyl wesolo.

Tymczasem trojmasztowiec zblizyl sie juz na tyle, ze mozna bylo rozroznic na nim poszczegolne postacie, odziane w biale kitle.

– Wygladaja jak lekarze albo sanitariusze – zauwazyl kapitan.

– Dostrzegam wyraznie nazwe statku! – zawolal Ambo.

– Nie drzyj sie, bo mi bebenki w uszach popekaja – skarcil go pan Kleks.

– Od dawna widze napis na kadlubie. Statek nazywa sie „Pigularia”.

Gdy trojmasztowiec podplynal na odleglosc glosu, kapitan przy pomocy ramion zasygnalizowal:

– Potrzebujemy pomocy. Czy jestescie statkiem korsarskim?

Z „Pigularii” czlowiek w bialym kitlu odpowiedzial machajac dwiema choragiewkami:

– Jestesmy okretem flagowym najmilosciwiej nam panujacego magistra Pigularza II udzielnego Prowizora Przyladka Aptekarskiego i Obojga Farmacji. Przyjmiemy was na poklad „Pigularii”. Trzymajcie sie nawietrznej strony. Zaczynamy manewrowac. Podplywamy!

– Niech zyje Pigularz II! – zawolal kapitan.

– Niech zyje! – podchwycili Bajdoci.

– Rozumiem – rzekl po namysle pan Kleks. – Trupia glowka to znak uzywany przez aptekarzy do oznaczania lekow trujacych i niebezpiecznych. Z korsarzami latwiej byloby sie dogadac. Ale trudno, nie mamy wyboru.

„Pigularia”, korzystajac z lagodnej bryzy, zblizyla sie do statku Bajdotow i oparla sie burta o burte.

– Przesiadamy sie – powiedzial pan Kleks, po czym pierwszy dal susa na poklad trojmasztowca. Za nim gesiego ruszyla zaloga beczki, a na koncu kapitan. Po chwili rzadowa dziupla Parzybrodow, pusta i zalosna, samotnie kolysala sie na falach.

Na „Pigularii” naszych podroznikow przyjeto nader uprzejmie. Obie zalogi ustawily sie na pokladzie naprzeciwko siebie i obaj kapitanowie statkow oddali sobie nalezne honory. Pan Kleks stal z boku i bacznie przygladal sie ceremonii. Wszyscy poddani Pigularza II odziani byli w czyste biale kitle. Twarze ich zdobily wasiki i krotkie brodki, przystrzyzone w ksztalcie klina. Bil od nich ostry zapach ziol leczniczych.

Po zakonczeniu wstepnej prezentacji na poklad wszedl paradnym krokiem Pierwszy Admiral Floty w pioropuszu na glowie i w kitlu ozdobionym zlotymi galonami. Sklonil sie przed panem Kleksem i rzekl po lacinie:

– Jestem Alojzy Babel, wychowanek slynnej Akademii Ambrozego Kleksa.

Zagrzmialy traby, rozlegly sie hymny Bajdocji oraz Obojga Farmacji, a takze prywatny hymn naszego uczonego. On sam stal dumnie wyprostowany, z wypietym brzuchem. Gdy przebrzmialy halasliwe dzwieki hymnow, powiedzial wzruszonym glosem:

– Jam jest Ambrozy Kleks.

Pierwszy Admiral Floty objal go za szyje i serdecznie ucalowal w obydwa policzki.

– Pamietam cie – powiedzial z usmiechem rozrzewnienia pan Kleks. – Pewnego dnia za kare odkrecilem ci glowe, nogi oraz rece i zamknalem w walizce. Dawne to czasy, moj drogi Alojzy.

– Panowie – zawolal Pierwszy Admiral Floty – zajmijcie sie naszymi goscmi! Panie profesorze, prosze wyswiadczyc mi zaszczyt i zjesc ze mna obiad.

Po tych slowach ujal pod ramie pana Kleksa i poprowadzil go do kajuty admiralskiej. Tam kazdy z nich opowiedzial swoje dzieje, jako ze nie widzieli sie od lat trzydziestu. W toku rozmowy pan Kleks dowiedzial sie o zalozonym przed pol wiekiem panstwie farmaceutow, ktore zaludniono aptekarzami z roznych krajow. Obecnie, pod berlem Pigularza II, opracowywane sa wszelkie najnowsze leki: pigulki, krople, masci i mikstury, w ktore Przyladek Aptekarski zaopatruje apteki i drogerie calego swiata.

– Ale my tu sobie gadu, gadu, a tymczasem obiad stygnie – rzekl wreszcie Pierwszy Admiral Floty. – Steward! Prosze podawac.

Obiad, ktorym uraczono pana Kleksa, skladal sie z dan nader osobliwych. Po zupie z dziurawca podano bitki z aloesu w sosie rumiankowym oraz salate z kwiatu lipowego, a na deser racuszki z siemienia lnianego polane sokiem mietowym. Na zakonczenie obiadu wniesiono napoj ze skrzypu i szalwi. Po obiedzie Pierwszy Admiral Floty zapalil papierosa dla astmatykow, zaciagnal sie kilka razy i rzekl:

– Wracamy wlasnie z podrozy dookola swiata. Sprzedalismy nasze leki, a zakupilismy ziola lecznicze, ktore stanowia wylaczne pozywienie naszej ludnosci. Sa zdrowe i bardzo smaczne. Nieprawdaz, panie profesorze?