Opowiadanie pana Kleksa zrobilo na Bajdotach ogromne wrazenie. Siedzieli przez dluzszy czas zamysleni i nawet Pietrek nie zadawal pytan, choc pozerala go ciekawosc.

Torpeda pedzila z niezmienna szybkoscia. W miare jak zapadal mrok, w miastach, ktore mijala, rozblyskiwaly niezliczone swiatla i zlewaly sie w jedno oslepiajace pasmo.

W glosniku ucichla muzyka i rozlegly sie slowa w jezyku bajdockim:

– Halo, halo! Arcymechanik Patentonii wita poddanych Wielkiego Bajarza Bajdocji. W stolicy naszego kraju poczyniono juz przygotowania na przybycie slynnego uczonego, Ambrozego Kleksa. Uroczystosci na jego czesc odbeda sie we wszystkich miastach. Halo, halo! Za godzine minut dwadziescia trzy Stalowa Strzala, ktora podrozujecie, wjedzie na peron siodmy Dworca Magnesowego. Po zatrzymaniu sie Stalowej Strzaly nie opuszczac foteli… nie opuszczac foteli… Halo, halo! Prosimy o nacisniecie czerwonego guzika pod glosnikiem.

Kapitan pierwszy zerwal sie z fotela i nacisnal guzik, ktorego poprzednio wcale nie dostrzegl. Marynarze z ciekawoscia spogladali na glosnik, spodziewajac sie stamtad nowej niespodzianki. Tymczasem okazalo sie, ze ukryty mechanizm, wprowadzony w ruch przez nacisniecie czerwonego guzika, zainstalowany byl w stolach. Boczne scianki wysunely sie w gore, a kiedy opuscily sie z powrotem, dawna zastawa zniknela, a na jej miejsce zjawily sie nowe nakrycia, dzbanki z czekolada i tace z ciastami.

W tej samej chwili w glosniku rozlegly sie slowa:

– Halo, halo! Prosimy na podwieczorek.

– Znakomita mysl – zawolal pan Kleks i pierwszy zabral sie do jedzenia.

Bajdoci poszli za jego przykladem. Tymczasem za oknami zapadla noc, ale w czarnym niebie krazyly samoloty-slonca, rzesiscie oswietlajac ziemie. Widno bylo jak w dzien, a mimo to latarnie plonely nadal i spowijaly torpede w mglawice blasku.

Po podwieczorku przez glosnik nadano ostatnie wiadomosci z Bajdocji. Zdumieni marynarze uslyszeli glosy swych zon i dzieci, dowiedzieli sie, co dzieje sie w ich domach. Najczesciej padalo nazwisko pana Kleksa, jako kierownika wyprawy, gdyz lud bajdocki niecierpliwil sie i czekal z upragnieniem na obiecany atrament.

– Dostana, dostana – mruknal pan Kleks. – Esencja atramentowa, ktora wioze, wystarczy im na dziesiec lat.

Tymczasem uplywaly minuty i kwadranse. Zblizal sie kres podrozy. Znowu odezwal sie glos:

– Halo, halo! Nie opuszczac foteli!

Po chwili torpeda zaczela zwalniac bieg, rozlegly sie dzwieki sygnalow, zawirowaly czerwone swiatla i Stalowa Strzala, punktualnie co do sekundy, wyjechala na peron siodmy Dworca Magnesowego. Podroznicy, nie opuszczajac foteli, oczekiwali dalszych wydarzen. Dworzec Magnesowy byla to ogromna hala, wylozona metalowymi plytami i nakryta szklanym dachem. Plyty przesuwaly sie automatycznie i otwieraly raz po raz przejscia, korytarze i tunele, w ktore wjezdzaly lub z ktorych wyjezdzaly najrozmaitsze pojazdy. Ruch na dworcu regulowala skomplikowana sygnalizacja dzwiekowo-swietlna. Co chwila w roznych miejscach zapalaly sie i gasly czerwone i zielone swiatla, przez glosniki padaly nazwy miast i stacji kolejowych oraz wszelkiego rodzaju informacje. Wszystko to odbywalo sie z niezwykla precyzja, a przy tym bez udzialu jakichkolwiek widzialnych istot. Na srebrnym ekranie, zawieszonym na jednej ze scian, ukazywaly sie nadjezdzajace pociagi, oznaczone cyframi i literami. Rownoczesnie automatycznie przesuwaly sie odpowiednie plyty, zapalaly sie sygnaly i pociagi roznego ksztaltu wslizgiwaly sie na mechanicznych plozach pod dach dworca.

PATENTONIA

Zanim Bajdoci zdazyli przyjrzec sie dokladnie ruchowi na stacji i pasazerom, sufit i sciany Stalowej Strzaly uniosly sie niespodziewanie w gore, natomiast cala dolna platforma, wraz z fotelami i pozostala zawartoscia torpedy, ruszyla naprzod. Rozlegly sie dzwieki sygnalow, plyty rozsunely sie otwierajac szeroki tunel, ktory wchlonal podroznikow. Ale juz po chwili platforma wynurzyla sie na zewnatrz dworca. Posuwala sie szybko po ulicy, ktora przedstawiala ciekawy widok.

Wysoko nad jezdnia, na stalowych wiazaniach i lukach, wznosily sie domy Patentonczykow, a na dole sunelo automatycznie osiem ruchomych chodnikow, kazdy z inna szybkoscia. Chodniki wewnetrzne przeznaczone byly dla ruchu pieszego, zewnetrzne, o wiele szersze, sluzyly dla pojazdow. Platforma Bajdotow posuwala sie prawym skrajem jezdni, zas obok przesuwali sie mieszkancy tego zmechanizowanego miasta, a kazdy z nich stal na wielkiej stopie swojej jedynej nogi. Poniewaz sasiedni chodnik poruszal sie z taka sama prawie szybkoscia, co platforma Bajdotow, mogli oni ze swoich foteli przygladac sie tubylcom.

Patentonczycy wyrozniali sie nie tylko tym, ze posiadali jedna noge, ale nadto przewyzszali Bajdotow wzrostem o trzy glowy. Mieli tez nosy niezwykle dlugie i bardzo ruchliwe, tak jak gdyby wech stanowil najwazniejszy zmysl tych istot. Mezczyzni byli zupelnie lysi, kobietom zas od polowy glowy wyrastaly rude wlosy, zaplecione w trzy krotkie warkoczyki. Dzieci pod tym wzgledem niczym nie roznily sie od doroslych.

Ubior Patentonczykow byl prosty i jednolity. Skladal sie ze skorzanych kurtek, dlugich welnianych ponczoch i obszernych peleryn. Wielkie stopy obute byly w gumowe kamasze na podwojnych sprezynowych podeszwach, dzieki ktorym mogli z lekkoscia konikow polnych robic skoki na wysokosc kilku metrow i poruszac sie z szybkoscia czterdziestu mil na godzine.

Chodniki nigdy sie nie zatrzymywaly. Patentonczycy jednym zwinnym skokiem wydostawali sie na perony, ustawione w pewnych odstepach wzdluz jezdni. W ten sam sposob wskakiwali z peronow na chodniki.

Z lewej strony jezdni biegl najszybszy chodnik, ktory unosil liczne pojazdy w ksztalcie cygar, kul i splaszczonych ogorkow. Pojazdy te nie posiadaly kol, tylko szerokie plozy, podobne do nart.

Pojazdy kuliste byly to dwuosobowe swidrowce, wykonane w calosci z cienkiego, lekkiego metalu o przezroczystosci szkla. Nazwa ich pochodzila stad, ze w srodku pojazdu sterczal maszt w ksztalcie swidra, ktory za pomoca motoru atomowego krecil sie z szybkoscia stu tysiecy obrotow na sekunde. Dzieki plaskim nacieciom swidra, zastepujacego smiglo, swidrowce unosily sie w gore, a przy odpowiednim manipulowaniu regulatorem mogly wisiec nieruchomo w powietrzu lub tez odbywac podroze tak jak samoloty. Chmary swidrowcow wirujacych w niebie wygladaly z dolu jak banki mydlane. Inne pojazdy, przeznaczone do podrozy wodno-ladowych, poruszaly sie za pomoca sruby umieszczonej z przodu na samym dziobie.

Mogly one poruszac sie po kazdym terenie, gdyz umocowane pod spodem plozy zastepowaly szyny kolejowe. Srubowce rozwijaly olbrzymia szybkosc, przeskakiwaly nierownosci terenu, zaledwie dotykajac plozami ziemi.

Bajdoci rozgladali sie dokola z szeroko otwartymi ustami i raz po raz wydawali okrzyki zdumienia, a pan Kleks wypytywal przesuwajacych sie obok Patentonczykow o rozmaite szczegoly, dotyczace konstrukcji swidrowcow i srubowcow. Rozmowy toczyly sie w jezyku bajdockim, jesli zas chodzi o jezyk miejscowy, to prawie nigdzie nie bylo go slychac, gdyz Patentonczycy miedzy soba porozumiewali sie w sposob zupelnie inny.

Mieli na nosach okulary, ktorych szkla podobne byly do malych ekranow. Odbijaly sie na nich mysli Patentonczykow, przybierajac ksztalt ruchomych obrazow, i dlatego wymiana slow byla calkiem zbedna. Pan Kleks obiecal towarzyszom podrozy, ze wystara sie dla nich o takie okulary.

– Ale musicie pamietac – dodal pan Kleks – ze Patentonczycy nie miewaja mysli, ktore chcieliby ukryc przed innymi. Obawiam sie, ze niejeden z was bedzie wolal wyrzec sie cudownych okularow niz zdradzic sie ze swoimi myslami. Jestesmy z innej gliny i nie wszystkie tutejsze wynalazki dadza sie zastosowac do naszego zycia.

Na ruchomych chodnikach pojawialy sie coraz to nowe postacie patentonskich jednonogich wielkoludow. Niektorzy z nich, dla przyspieszenia podrozy, skakali na swoich sprezynowych podeszwach w kierunku ruchu i znikali na podobienstwo pchel. Dzieci odbywaly droge siedzac na skladanych stoleczkach. Swidrowce wznosily sie i ladowaly dla nabrania paliwa z ustawionych wzdluz chodnika zbiornikow. Platforma Bajdotow posuwala sie naprzod, bez przeszkod mijajac dziwaczne, metalowe rusztowania. Wlasciwego zycia miejskiego nie mozna bylo dostrzec, gdyz domy mieszkalne i ulice miescily sie bardzo wysoko. Wreszcie nastapil kres jazdy. Platforma uniosla sie w gore. Porwaly ja rownoczesnie cztery stalowe szpony i dzwignely na szczyt olbrzymiej budowli. Bajdoci znalezli sie u wejscia na plac, na ktorym zebral sie tlum Patentonczykow, aby powitac pana Kleksa.