– Po drugie – kontynuowal Jupiter – czy pan, lub ktos z panskich ludzi, dokonal jakichs zmian w jaskini? W tunelach i wejsciach do nich?
– Nie, moge cie o tym zapewnic.
– Po trzecie, czy to, co pan tu robi, moze wywolac te zawodzace jeki?
– Absolutnie nie. Nas tez one zainteresowaly. Bylismy w jaskini tylko kilka razy i w ogole niedlugo przebywamy w tym rejonie. Sadzilismy, ze jaskinia zawsze tak zawodzila.
– Wasza praca wymaga absolutnej dyskrecji, prawda? Staracie sie wiec, by nikt was nie widzial?
– Oczywiscie – kapitan usmiechnal sie. – Jestem pewien, ze nikt nas nie widzial poza wami, chlopcy. Wiekszosc naszych zajec ogranicza sie do czesci jaskini od strony oceanu, wlaczajac w to ten staw.
– Czy widzial pan kogos poza nami w jaskini?
– Nie. Oczywiscie nie ma tu wroga, ale jest istotne dla naszej misji, by uniknac kontaktow z postronnymi osobami.
– Tak, rozumiem – powiedzial Jupiter z nuta rozczarowania.
– Przykro mi, chlopcy, niewiele moge wam pomoc. Czy znajdziecie droge do wyjscia z jaskini?
– Wlasnie staralismy sie ja znalezc, kiedy napedzil nam pan strachu swoim pojawieniem sie – wypalil Pete.
– Wobec tego wskaze wam wlasciwy kierunek. Pamietajcie, ani slowa o naszym spotkaniu, ani o tym, co widzieliscie w zwiazku z nasza operacja.
– Tak, prosze pana, przyrzekamy! – powiedzial Pete.
– Oczywiscie, panie kapitanie – zawtorowal mu Jupiter.
– Dobrze, chodzcie wiec za mna.
Poprowadzil chlopcow przez jeden z tuneli, nastepnie przez szereg grot i pasazy, az znalezli sie w grocie, w ktorej Pete po raz pierwszy zobaczyl czarne, lsniace stworzenie.
– Dobra, chlopcy – powiedzial kapitan Crane. – Jestem pewien, ze poradzicie sobie dalej. Musze wracac do swoich zajec.
– Dziekujemy panu! – powiedzieli razem.
Nurek usmiechnal sie.
– Powodzenia w waszej pracy!
Zniknal w waskim otworze pasazu, ktorym przyszli. Pete ruszyl w strone tunelu, ktory, jak pamietal, prowadzil do wyjscia na Jeczaca Doline.
Jupiter nie przylaczyl sie do niego. Pete obejrzal sie. Jupe stal z utkwionym w przestrzen pustym spojrzeniem. Pete wiedzial az nadto dobrze, co to oznacza.
– Och, nie – jeknal. – Nie powiesz mi tego, Jupe!
– Jestem bardziej niz kiedykolwiek pewien, ze musimy dzis rozwiazac tajemnice. Czlowiek w przebraniu El Diablo wiedzial, ze predzej czy pozniej znajdziemy wyjscie z zamkniecia. Oznacza to, ze nie obchodzilo go, co i ile wiemy. Chcial nas tylko usunac ze swojej drogi na pare godzin.
– Nie mam najmniejszej ochoty wchodzic mu w ogole w droge, ale cos mi mowi, ze bede musial – powiedzial Pete gorzko.
– To jest prawdziwa okazja, Pete. Ten, kto stara sie odstraszyc ludzi od jaskini, sadzi, ze sie nas pozbyl. Nigdy nie bedziemy mieli lepszej sposobnosci, zeby znalezc miejsce, w ktorym kopia i odkryc, co sprawia, ze jaskinia jeczy.
– Chyba masz racje – zgodzil sie Pete niechetnie. – Tylko moze lepiej pojsc najpierw po pana Daltona i jego ludzi.
– Jesli tylko wyjdziemy z jaskini, zobacza nas. Poza tym nie ma na to czasu. Musimy dzialac szybko, aby wykorzystac nasza przewage.
– Tez mi przewaga – mruknal Pete. – Trudno, niech ci bedzie. Od czego zaczynamy? Bylismy tu juz i nie bardzo wiedzielismy, co robic dalej.
– Tym razem mamy wiecej informacji. Wiemy, na przyklad, ze kopanie jest zwiazane z jekami – powiedzial z przekonaniem Jupiter.
– Jak tys do tego doszedl? – zdziwil sie Pete.
– Poniewaz ani szeryf, ani Daltonowie, ani gazety nie wspomnieli o kopaniu. Ktos robi to w sekrecie. Droga dedukcji wyciagam wniosek, ze kopanie i jeki sa ze soba zwiazane, poniewaz oba te tajemnicze zjawiska wystepuja, gdy nikogo nie ma w jaskini.
– Ale… – Pete zdawal sie nie bardzo rozumiec.
– Pete, posluchaj. Weszlismy do jaskini niezauwazeni. Jek nie ustal i uslyszelismy odglos kopania. Jedno musi byc zwiazane z drugim.
Pete skinal powoli glowa.
– Rozumiem. Dobra, od czego zaczynamy?
– Mozesz teraz wykorzystac swoj nadzwyczajny zmysl orientacyjny i znalezc droge do tunelu, w ktorym uslyszelismy odglos kopania.
Pete zmruzyl oczy. Przeszedl w myslach cala ich droge od miejsca, w ktorym spotkali falszywego El Diablo. W koncu powiedzial:
– Wydaje mi sie, ze powinnismy isc tunelem, ktory prowadzi na polnocny zachod.
Jupiter spojrzal na kompas.
– Tedy!
– Zgadza sie – potwierdzil Pete. – Chodz, sprawdzimy ten tunel.
Byli obaj tak podnieceni mozliwoscia rychlego rozwiazania tajemnicy, ze zapomnieli o ewentualnych niebezpieczenstwach. Zapalili swiece i zblizyli sie do otworu w polnocno-zachodniej scianie. Jakby na powitanie rozleglo sie przeciagle:
– Aaaaa-uuuu-uuu-uu!
– Jek – szepnal Pete.
– Slychac go bylo przez caly czas, Pete. Po prostu przywyklismy do niego.
– Wydaje sie teraz blizszy.
– Poniewaz dochodzi z tego tunelu! – Jupiter wyciagnal reke, w ktorej trzymal swiece. Silny prad powietrza dobiegajacy z tunelu zdmuchnal plomien i rownoczesnie rozleglo sie glosne:
– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!
Skoczyli w glab tunelu. Po kilkunastu metrach otworzyl sie na mala grote.
– Wiem, gdzie jestesmy – powiedzial Pete przyciszonym glosem.
– Oslon swiatlo latarki – szepnal Jupiter.
Okryli dlonmi swiatlo latarek, tak ze tylko lekka poswiata wskazywala im droge. Pete prowadzil. Wszedl do tego samego tunelu, z ktorego zawrocil ich wczesniej rzekomy El Diablo. W miare, jak posuwali sie do przodu, jek byl coraz glosniejszy:
– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!
Gdy zblizyli sie do poprzecznego tunelu, rozlegl sie odglos kopania.
– O rany – szepnal Pete – chyba rzeczywiscie ktos kopie.
– Pewnie, ze kopie. Chodz.
Skrecili w tunel o wygladzie szybu kopalnianego. Poruszali sie ostroznie, jak mogli najciszej. Szyb byl dlugi i prosty. W oddali dostrzegli lune swiatla. Jupiter gestem dal znak Pete'owi, by zwolnil.
Zrodlo swiatla znajdowalo sie w otworze w bocznej scianie szybu. Duza sterta wiekszych i mniejszych kamieni lezala wokol otworu. Odglos kopania byl coraz wyrazniejszy.
Chlopcy przycupneli za zwalowiskiem kamieni i ostroznie zajrzeli do otworu. Ostre swiatlo zmusilo ich do zmruzenia oczu. W tym samym momencie rozlegl sie znowu jek, tak glosny, ze odruchowo zatkali uszy. Rozniosl sie echem wokol nich i powoli zamarl w oddali.
– O rany – szepnal Pete – az mnie uszy rozbolaly.
– Patrz! – syknal Jupiter, lapiac Pete'a za ramie.
Ich wzrok przystosowal sie juz do jasnego swiatla. W niewielkiej odleglosci zobaczyli pochylona sylwetke z szufla w rece. Pete wstrzymal oddech.
Czlowiek wyprostowal sie nagle, odrzucil szufle i ujal kilof. Przez moment jego twarz byla widoczna w swietle latarni, a takze biale wlosy i dluga, siwa broda – stary Ben Jackson.
ROZDZIAL 15. Czesc tajemnicy zostaje rozwiazana
Przez otwor w scianie Pete i Jupiter obserwowali starego Bena pracujacego w ukrytej grocie. Regularnie co kilka minut jek uderzal w ich uszy, ale Ben zdawal sie byc nan zupelnie obojetny. Nie przestawal walic kilofem w sterte glazow i ziemi.
– Popatrz – szepnal Jupiter – to wyglada jak usypisko skalne.
– I to duze – odszepnal Pete.
– Zauwaz, ze krawedzie skal sa ostre i czyste. To musialo powstac bardzo niedawno.
Ben pracowal uporczywie, nieswiadom wpatrzonych w niego oczu. Bral zamach kilofem z wigorem i zdumiewajaca jak na jego wiek sila. Po pewnym czasie odlozyl kilof i znowu ujal szufle.
– Jupe, widziales jego oczy? – syknal Pete.
Oczy starego poszukiwacza blyszczaly w swietle latarni. Byla w nich jakas dzika zapamietalosc, podobnie jak poprzedniego wieczoru, gdy ostrzegl ich przed Staruchem.
– Goraczka zlota – powiedzial cicho Jupiter – a raczej w tym wypadku, diamentow. Czytalem, ze poszukiwacze popadaja w rodzaj opetania, kiedy mysla, ze natrafili na drogocenna zyle. Moga byc niebezpieczni, gdy cos lub ktos chce im przeszkodzic lub ich powstrzymac.