Pete usluchal niechetnie, aczkolwiek sprawilo mu przyjemnosc uznanie dla jego zdolnosci sportowych. Odnalazl szybko wyjscie z jaskini i pobiegl dlugimi, rownymi susami w strone rancza.
Wewnatrz jaskini Jupiter, Bob i Sam Reston szli szybko tunelami. Staneli w koncu przed zablokowanym wejsciem do ukrytej groty starego Bena. Reston usunal okragly glaz i weszli do srodka.
Niewielka grota byla pusta. W przeciwleglej scianie znalezli korytarz. Byl to znowu, wykuty przez czlowieka, szyb kopalniany.
Sam Reston wszedl do niego pierwszy, z pistoletem w pogotowiu.
Jupiter opatrywal ich szlak znakami zapytania.
– Zmierzamy ku polnocnemu grzbietowi gory – powiedzial Bob. – Zgodnie z ksiazka, wlasnie tam Ben i Waldo maja swoja chate.
– Mozna bylo sie tego spodziewac – powiedzial Jupiter. – Otworzyli stary szyb w poblizu chaty, zeby jak najmniej zwracac na siebie uwage.
Reston zatrzymal sie. Kamienny blok zamykal dalsza droge. Bob zauwazyl slady stop pod sama sciana. Reston pochylil sie. Wparl sie calym cialem w okragly glaz i ten natychmiast ustapil. Reston wytoczyl jeszcze dwa duze kamienie i wreszcie ukazal sie niewielki otwor. Detektyw wczolgal sie do niego. Przez moment chlopcy widzieli tylko jego nogi, a potem i one znikly. Zajrzeli do otworu, po czym szybko przecisneli sie za detektywem.
Stali teraz za gestym parawanem drzew i krzewow na polnocnym grzbiecie Diabelskiej Gory. Nad nimi rozciagalo sie bezchmurne, nocne niebo.
– Nikt by nie zauwazyl tak malego otworu, w dodatku dobrze ukrytego – powiedzial Reston. – Ruszamy, chlopcy. Idzcie za mna.
Szli ostroznie gorskim grzbietem, miedzy dolina a morzem. Po chwili dostrzegli swiatlo padajace z okna malej chaty. Ben i Waldo siedzieli przy stole. Przed nimi lezal stosik malych kamieni.
ROZDZIAL 17. Domysly Jupitera okazuja sie sluszne
Sam Reston, z pistoletem w rece, otworzyl drzwi chaty.
– Zlodzieje dzialek! – wrzasnal stary Ben wysokim, skrzeczacym glosem. – Lap ich, Waldo!
Reston obnizyl bron.
– Siedz na miejscu, Waldo – powiedzial spokojnie.
Wysoki poszukiwacz wlasnie unosil sie z krzesla. Powoli usiadl z powrotem.
– Co robic, Ben, przynioslo nam zlodzieja – mruknal.
– Mamy sie dac ograbic? – odparl Ben.
– Nikt nie postepuje juz uczciwie – stwierdzil gorzko Waldo.
Obaj starcy patrzyli z wsciekloscia na Restona. Nastepnie dzikie, czerwono obrzezone oczy Bena spoczely na Bobie i Jupiterze.
– Ci chlopcy! – krzyknal. – Mowilem ci, ze narobia nam klopotow. Trzeba bylo zrobic z nimi porzadek!
– Miales racje – przyznal Waldo.
Stary Ben zaczal machac rekami jak szalony.
– Nie ujdzie wam to na sucho, przybledy! Zawsze rozprawialem sie ze zlodziejami dzialek. Wieszalem ich wysoko na galezi. Tak, panie, zaslugiwali na to.
– Kopalnia jest nasza – Waldo polozyl dlon na garsci nie szlifowanych diamentow lezacych na stole.
– Jesli jest wasza, dlaczego zakradaliscie sie do jaskini? – zapytal Reston. – Dlaczego kopaliscie po nocach i zamykaliscie grote, gdy ktos wchodzil do jaskini?
Przebiegly blysk pojawil sie w oczach Bena.
– Bogate zloze, tak, panie. Trzeba byc dyskretnym. Slowo sie powie, a caly tlum sie sypie. Nie, panie, rzecz trzeba trzymac w tajemnicy.
– Chcecie to trzymac w tajemnicy, bo ta ziemia nalezy do panstwa Daltonow! Diamenty sa ich! – wybuchnal Bob.
– Mysmy prowadzili poszukiwania w tej jaskini przez prawie dwadziescia lat – zaprotestowal Waldo. – My znalezlismy diamenty. Mysmy je wykopali. Naleza do nas. Slyszysz? Do nas!
Jupiter przez caly czas nie odezwal sie slowem. Rozgladal sie bacznie po chacie. Zaintrygowal go widok radia, polek pelnych ksiazek i sterty gazet. Podniosl jedna z nich i zaczal przegladac.
Ben usmiechnal sie chytrze.
– Cos wam powiem. Tam jest dosc dla kazdego. Na pewno dosc, zeby sie podzielic. Nie jestesmy zachlanni. Podzielimy sie z wami. Co wy na to? Czwarta czesc tych kamieni tutaj i mozecie kopac z nami w jaskini. Tam jest tego pelno. Zloty interes!
– Tam nie ma wiecej diamentow, panie Jackson, lub jest tylko kilka i pan o tym dobrze wie – odezwal sie Jupiter.
Wszyscy spojrzeli na niego.
– Ta chata nie bardzo pasuje do waszej pozy dwoch ekscentrycznych starych poszukiwaczy, zyjacych przeszloscia – dodal.
– Co ty wygadujesz, Jupe! – wykrzyknal Bob.
– Mowi, ze te dwa typy sa, do pewnego stopnia, oszustami – powiedzial Reston – co, jak przypuszczam, jest sluszne. Ale co cie na to naprowadzilo, Jupiterze?
– Przenosne radio z trudem pasuje do obrazu dwoch oblakanych starych ludzi, myslacych jedynie o przeszlosci. Ksiazki w bibliotece rowniez wskazuja na zainteresowanie wspolczesnym swiatem. Znalezli w okolicy latwowiernych ludzi, ktorzy im pomagaja i zaopatruja ich w narzedzia, nie zadajac pytan. Jestem rowniez pewien – konczyl Jupiter – ze zdaja sobie doskonale sprawe, ze nie znalezli zloza diamentow.
– Co daje ci te pewnosc? – zapytal detektyw.
Jupiter podszedl do biblioteczki.
– Cztery sposrod ksiazek na tych polkach dotycza diamentow i wszystkie cztery zostaly niedawno wydane. W dodatku, ta gazeta zawiera opis kradziezy diamentow z muzeum w San Francisco i nosi date sprzed roku. Artykul jest zakreslony olowkiem. Sadze, ze specjalnie zamowili te gazete.
– Co na to powiecie? – zwrocil sie Reston do poszukiwaczy.
Ben i Waldo wymienili spojrzenia. W koncu Ben wzruszyl ramionami i kiedy sie odezwal, jego glos brzmial normalnie.
– Chlopiec ma racje – powiedzial po prostu. – Wiedzielismy, ze nie ma tu diamentow.
– Kiedy znalezlismy pierwsze dwa diamenty – podjal Waldo – ludzilismy sie, ze jednak odkrylismy zloze. Mielismy jednak watpliwosci i Ben kupil te ksiazki. Okazalo sie, ze znalezione kamienie pochodza z Afryki. Potem, bedac w bibliotece, znalazlem mala wzmianke o rabunku. Sprowadzilismy gazete z San Francisco. W artykule byl dokladny opis skradzionych diamentow, tak wiec wiedzielismy, skad pochodza znalezione kamienie.
– Diamenty byly skradzione – kontynuowal opowiesc Ben – postanowilismy je wiec zatrzymac. Nikt, poza zlodziejem, nie poniesie straty. Zaczelismy szukac reszty i dokopalismy sie do istnego skarbu.
– Tylko ze dziury, ktore otworzylismy – powiedzial Waldo – spowodowaly, ze jaskinia zaczela znowu jeczec. Z poczatku bylo to dla nas korzystne. Ten dzwiek odstraszal ludzi, bali sie wejsc do jaskini. Potem pan Dalton z szeryfem zaczeli ja przeszukiwac. Zdecydowalismy, ze w czasie, kiedy Ben kopie, ja bede na gorze obserwowal droge. Jak tylko ktos sie zblizal do jaskini, dawalem mu znac. Zamykal otwory i czekalismy, az intruzi sobie pojda.
Ben zachichotal.
– Wszystkich wyprowadzilismy w pole! Ani Dalton, ani szeryf nie mieli pojecia, co sie dzieje. Was, chlopcy, sam raz wykurzylem z jaskini. Nie moge tylko dojsc, jak zescie sie dzisiaj dostali do srodka i Waldo was nie zobaczyl.
Jupiter opowiedzial o ich fortelu z kuklami i o podwodnej wyprawie. Dwaj starzy panowie sluchali z podziwem.
– To ci heca! – rozesmial sie Ben. – Musze powiedziec, ze sprytne z was chlopaki. Przechytrzyliscie nas, jak sie patrzy, tak, panie!
– To nie jest smieszne, panie Jackson – powiedzial Reston surowo. – Przywlaszczenie ukradzionych przedmiotow jest takze przestepstwem.
Ben usmiechal sie z zaklopotaniem.
– Nie wiem, czy myslelismy o tym w ten sposob. Moze w koncu oddalibysmy wszystko, gdzie nalezy. Ale mysmy nigdy nie natrafili na zadne zloze i wydobywanie tych diamentow bylo dla nas wielka przygoda. Przez jakis czas czulismy sie jak prawdziwi poszukiwacze. Moze to nie bylo zgodne z prawem, ale myslelismy, ze nie krzywdzimy nikogo poza zlodziejem. W kazdym razie dopoki nie zdecydujemy, co robic ze znalezionym skarbem.
– A wypadki, jakim ulegali ludzie na ranczu? – zapytal Bob z oburzeniem. – A ten glaz, ktory o malo nas nie zabil?