– Pan Reston myslal, ze mozecie natychmiast potrzebowac pomocy – wtracil Bob.

– Istotnie – powiedzial Reston – poniewaz czlowiek, ktorego tropie, jest bardzo niebezpieczny. Staralismy sie z Bobem dostac do jaskini nie zauwazeni. To zajeto nam troche czasu, ale mysle, ze i tak nas dostrzezono.

– Tak, widziano was – Jupiter odzyskal wreszcie glos. Opowiedzial teraz o wszystkim, co widzieli z Pete'em w starym szybie.

Reston skinal glowa.

– Wystraszylismy ich, niestety. Nie mogli jednak ujsc daleko. Woreczek, ktory widziales, zawiera prawdopodobnie diamenty, ktore mnie tu sprowadzily.

– Diamenty? – powtorzyl Pete pytajaco.

– To wlasnie moja praca, chlopcy. Staram sie znalezc bardzo sprytnego zlodzieja klejnotow, ktory ukradl ostatnio cala fortune w diamentach. Nazywa sie Lasio Schmidt i jest poszukiwany w Europie. Tydzien temu, idac jego tropem, przybylem do Santa Carla. Uslyszalem tam o Jeczacej Dolinie i Jaskini El Diablo i przyszlo mi do glowy, ze jaskinia bylaby idealna kryjowka dla zlodzieja. Niestety, jak dotad nie udalo mi sie go znalezc.

– Do licha! – mruknal Pete. – Szedl pan za nim i zgubil go pan?

– Niezupelnie. Szedlem jedynie jego tropem. Nie mam jednak pojecia, jak on teraz wyglada, ani kim jest. Widzicie, chlopcy, piec lat temu Schmidt opuscil Europe w pospiechu, gdyz miedzynarodowa policja, Interpol, deptala mu po pietach. Policja uzyskala informacje, ze wyjechal do Ameryki i podaje sie za kogos innego. Nic wiecej nie wiedzieli. Schmidt jest mistrzem w przebieraniu sie i charakteryzacji. Moze niezwykle wiarygodnie grac niemal kazda role.

Na twarzy Jupitera pojawil sie wyraz zamyslenia.

– I ukradl diamenty ubezpieczone w panskiej firmie? – zapytal.

– Tak. Mniej wiecej rok temu. Nie popelnil zadnej kradziezy, odkad opuscil Europe, i sadzono juz, ze zaniechal tego procederu albo nawet, ze nie zyje. Kiedy jednak skradziono diamenty, nie ulegalo watpliwosci, ze to sprawka Schmidta. Sposob, w jaki dokonano kradziezy, wskazywal wylacznie na niego.

– Modus operandi, czyli metoda dzialania – przytaknal Jupiter – to bardzo wazne.

– Dzieki temu schwytano wielu kryminalistow, zwlaszcza zawodowych zlodziei. Nie zmieniaja oni, poza drobnymi szczegolami, systemu dokonywania rabunku.

– Slusznie, Jupiterze – potwierdzil pan Reston. – Kradziez byla bez watpienia dzielem Lasla Schmidta. Zrozumielismy, ze odczekal az sprawa przycichnie, i dziala znowu. Jest oczywiste, ze spedzil w tym kraju lata na wypracowaniu sobie nowej osobowosci. Obecnie wystepuje w podwojnej roli – zlodzieja Schmidta i drugiej osoby, szacownej i nie budzacej zadnych podejrzen.

– I pan nie wie, kim jest ta druga osoba – wtracil Bob. – To moze byc kazdy z naszego otoczenia.

Reston skinal glowa.

– Dokladnie tak, Bob. Wiem tylko, ze jest w tej okolicy. Sprzedal dwa diamenty i dzieki temu go wytropilem. Jeden z nich sprzedal w Reno w Newadzie, drugi w Santa Carla.

– W Newadzie! – wykrzykneli Bob i Pete rownoczesnie, a Pete dodal:

– A mysmy mysleli, ze to pan jechal tym samochodem z Newady, ktory zepchnal nas w przepasc!

– Nie, chlopcy. Jechalem do Jeczacej Doliny, gdy zobaczylem przy drodze rowery. Zatrzymalem sie, by sprawdzic, co sie stalo z wlascicielami. Bylbym wam pomogl wydostac sie na droge, ale zobaczylem nadjezdzajace samochody i wiedzialem, ze ktos sie wami zajmie. Wolalem nie ujawniac jeszcze mojej tutaj obecnosci. Mysle, ze Schmidt zidentyfikowal mnie w Newadzie. Staralem sie go zwiesc, zakladajac te klapke na oko i lepiac sobie blizne na policzku przed przybyciem do Santa Carla. Obawiam sie jednak, ze moja maskarada na nic sie nie zdala. Nie chcialbym, by Schmidt wiedzial, ze wciaz jestem na jego tropie.

W trakcie calej rozmowy Jupiter w glebokiej zadumie bladzil wzrokiem po ciemnej grocie, przygryzajac warge. Teraz blysk ozywienia pojawil sie w jego oczach.

– Te diamenty, prosze pana – powiedzial wolno – to jakis szczegolny rodzaj, prawda?

Reston popatrzyl na niego ze zdziwieniem.

– Alez tak, Jupiterze. Widzisz, nie skradziono ich z jakiejs pracowni bizuterii czy sklepu. Zrabowano je ze specjalnej wystawy w muzeum w San Francisco. Sa to…

– Nieobrobione diamenty – dokonczyl Jupiter. – Nieoszlifowane, dokladnie takie, jakie wydobywa sie w kopalni diamentow. Sa przy tym zdatne jedynie do uzytku przemyslowego.

– Nie rozumiem, skad ty to wiesz – zdumial sie Reston – ale masz racje. To byly nieobrobione diamenty, ale tylko kilka z nich to diamenty przemyslowe. Wystawa prezentowala diamenty z roznych czesci swiata, w stanie naturalnym. Poniewaz wygladaja one jak zwykle kamienie i ekspozycja miala miejsce w muzeum, nie byla specjalnie strzezona. Schmidt nie napotkal wielkich trudnosci w popelnieniu kradziezy. Wiekszosc diamentow to cenne klejnoty, choc w stanie surowym sa trudne do rozpoznania. Ale jak na to wpadles, Jupiterze?

– Znalazlem jeden z nich tu, w jaskini. Mysle, ze Ben i Waldo znalezli reszte.

– A wiec moje przypuszczenia byly sluszne. Diamenty sa w jaskini! – powiedzial Reston.

Jupiter przytaknal z powaga.

– Mysle, ze panski Laslo Schmidt ukryl je tu zaraz po popelnieniu kradziezy. Sadzil zapewne, ze beda tu bezpieczne, poki sprawa na tyle nie przycichnie, ze bedzie mogl je zaczac sprzedawac. Tylko ze Ben i Waldo prowadzac swe poszukiwania w jaskini, znalezli je i mysleli, ze odkryli kopalnie diamentow.

– Przeciez w tym rejonie nie ma diamentow – powiedzial Reston.

– Nie ma, prosze pana, ale ci dwaj zawsze wierzyli, ze sa. Pamietam, pan Dalton mowil, ze szukali zarowno zlota i srebra, jak i kamieni wartosciowych. Diamenty skradzione przez Schmidta nie roznia sie od tych, ktore znajduje sie w zlozu, prawda?

– Tak – przyznal Reston. – Ale czy nie wydalo im sie dziwne, ze znalezli wszystkie diamenty w jednym miejscu?

Jupiter potrzasnal glowa.

– Nie sadze, by stary Ben tak je znalazl! Jak pan wie, jestesmy dokladnie na Uskoku San Andreas. To miejsce, gdzie wystepuja stale trzesienia ziemi. Jaskinia jest pelna pozostalosci po duzym wstrzasie, ktory mial miejsce pare lat temu. Od tego czasu zdarzylo sie wiele malych.

– Myslisz, ze tu bylo niedawno trzesienie ziemi? – zapytal Pete.

– Tak wlasnie mysle. Sadze, ze maly wstrzas, jakis miesiac temu, naruszyl miejsce, w ktorym byly ukryte diamenty. Ben i Waldo, kopiac jak zwykle, znalezli je rozrzucone wsrod ziemi i kamieni i mysleli, ze znalezli cale zloze.

– Cos takiego! – wykrzyknal Pete.

– To zupelnie mozliwe – przyznal Reston. – Jednakze, chlopcy, musicie pamietac, ze detektyw powinien brac pod uwage wszystkie mozliwosci. A jest jeszcze jedna. Ben i Waldo moga byc zlodziejami, ktorzy ukryli tu diamenty, a teraz chca je odnalezc po trzesieniu ziemi.

Jupiter zaczerwienil sie.

– Oczywiscie. Powinienem wziac to pod uwage.

– Ale, prosze pana – odezwal sie Bob – Ben i Waldo mieszkaja tu od dawna! To miejscowi ludzie. Niemozliwe, aby przyjechali dopiero piec lat temu z Europy!

Reston usmiechnal sie.

– Przypomnij sobie, co mowilem o Schmidcie, Bob. To mistrz maskowania sie. Moze sie ukrywac pod postacia jednego z nich.

– Rzeczywiscie, to mozliwe – przyznal Bob.

– Jedynym sposobem dojscia prawdy jest odszukanie w tej chwili obu poszukiwaczy – powiedzial Reston.

– Chodzmy do groty, w ktorej kopal Ben, i sprobujmy znalezc wyjscie, ktorym opuscili jaskinie. To nas moze doprowadzic do nich. Ale ktorys z was, chlopcy, musi wrocic na ranczo i wezwac szeryfa. Bedziemy mieli dla niego pewne dowody rzeczowe.

– Najlepiej, zeby poszedl Pete. – powiedzial Jupiter.

Pete'owi wydluzyla sie mina.

– Dlaczego ja! – zaprotestowal. – Wlasnie teraz, gdy mamy zakonczyc sprawe!

– Jupiter ma racje – poparl wybor Reston. – Bob nie jest w zbyt dobrej formie, z obolala noga, a Jupitera wolalbym miec ze soba. Przy tym zdajesz sie byc najszybszy, Pete. W zespole kazdy robi to, w czym jest najlepszy.