– W odroznieniu od towarzyszy Wiszniajewa i Kierenskiego – zauwazyl Iwanienko – ja kieruje setkami agentow rozrzuconych po calym kapitalistycznym Zachodzie. Ich raporty w tej kwestii sa niezmienne. Totez i ja nie mam watpliwosci, ze Amerykanie zastosuja odwet.
– A wiec sprobujmy podsumowac to wszystko – odezwal sie Rudin twardo. Czas zartow i przekomarzan najwyrazniej juz minal.
– Jesli podejmiemy negocjacje zbozowe z Amerykanami, mozemy zostac zmuszeni do ustepstw, ktore cofna nas o piec lat. Jesli zgodzimy sie na powszechny glod w kraju, cofniemy sie przypuszczalnie o dziesiec lat. Jesli rozpetamy wojne w Europie, mozemy zostac unicestwieni, a jesli nawet przetrwamy, cofniemy sie o dwadziescia-czterdziesci lat. Nie jestem tak wybitnym teoretykiem jak towarzysz Wiszniajew. Ale chyba dobrze pamietam, ze w tej kwestii wskazania Marksa i Lenina sa zupelnie jednoznaczne: walke o panowanie marksizmu w swiecie nalezy toczyc nieustannie i wszelkimi srodkami, ale nie wolno tego postepu narazac przez podejmowanie bezmyslnego ryzyka. Ja uwazam, ze caly ten plan stanowi wlasnie bezmyslne ryzyko. Dlatego proponuje…
– Ja proponuje glosowanie – przerwal mu Wiszniajew cichym glosem. A wiec o to chodzilo! – pomyslal Rudin. Jeszcze nie o wotum nieufnosci dla niego, na to przyjdzie czas pozniej, jesli przegra te pierwsza runde. Zaczela sie otwarta walka frakcyjna. Juz od lat nie czul tak wyraznie jak dzis, ze walczy o zycie. Jesli przegra – nie bedzie zadnej wygodnej emerytury, zadnych zachowanych dobr i przywilejow, jak w przypadku Mikojana. Bedzie ruina, wygnanie, moze nawet kula w tyl glowy. Ale zachowal spokoj. Najpierw poddal pod glosowanie swoj wniosek. Powoli wznosily sie w gore rece.
Rykow, Iwanienko i Pietrow glosowali oczywiscie za nim i za polityka negocjacji. Na odleglym koncu stolu byly pewne wahania. Kogo zdolal juz skaptowac Wiszniajew? Co im obiecal? Podniesli rece Stiepanow i Szuszkin. Na koncu, jakby z ociaganiem, dolaczyl do nich Gruzin Czawadze. Teraz Rudin poddal pod glosowanie wniosek konkurencyjny: wojna na wiosne. Poparli go natychmiast, rzecz jasna, Wiszniajew i Kierenski. Potem dolaczyl do nich Komarow. Ty gnido! – pomyslal Rudin. – To przeciez twoje zasrane ministerstwo wpakowalo nas w ten bigos. Najwidoczniej Wiszniajew przekonal tego gnojka, ze Rudin wykonczy go tak czy owak, wiec nie ma juz nic do stracenia. Mylisz sie, kochanenki – mowil do siebie Rudin, choc jego twarz nie zdradzala zadnych uczuc – dopiero teraz, dopiero za to glosowanie flaki z ciebie wypruje.
Chwile pozniej podniosl reke Petrianow. “Pewnie obiecali mu fotel premiera” – pomyslal Rudin. Na wojne wybierali sie rowniez Balt Yitautas i Tadzyk Muhamed. Tadzyk liczyl, byc moze, na to, ze jesli dojdzie do wojny nuklearnej, to na ruinach rzadzic beda oni, Azjaci. A Litwin byl po prostu przekupiony.
– Szesc glosow za kazdym wnioskiem – rzekl Rudin cicho. – Decyduje wiec moj glos. A ja glosuje za negocjacjami.
Krucho – pomyslal – oj, krucho.
Zapadl juz zmierzch, kiedy zebranie wreszcie sie skonczylo. Ale wszyscy wiedzieli, ze rozpetana na nim walka frakcyjna bedzie sie teraz toczyc az do ostatecznego rozstrzygniecia. Teraz nikt nie moze sie juz wycofac, nikt nie moze pozostac neutralny.
Dopiero piatego dnia wycieczka dotarla do Lwowa i zatrzymala sie w tamtejszym hotelu “Inturist”. Drake, ktory do tej pory sumiennie zaliczal wszystkie punkty wspolnego programu, tym razem wymowil sie bolem glowy i oswiadczyl, ze woli pozostac w swoim pokoju. Ledwie autokar uwiozl jego grupe do kosciola sw. Mikolaja, Drake przebral sie w stosowniejszy stroj i wymknal sie z hotelu. Kamynski poinstruowal go dokladnie, jak ma sie ubrac, zeby nie zwracac na siebie uwagi: wiec sandaly, jasne spodnie – ale niezbyt eleganckie – i tania koszula z rozpietym kolnierzykiem. Z planem miasta w kieszeni ruszyl pieszo w strone brudnego, ubogiego robotniczego przedmiescia Lewandowka. Nie mial najmniejszych watpliwosci, ze dwaj ludzie, ktorych szuka, potraktuja go zrazu z najwieksza nieufnoscia. I trudno sie temu dziwic, jesli wziac pod uwage ich pochodzenie i warunki, w jakich sie wychowali. Przypomnial sobie teraz wszystko to, co mowil mu w tureckim szpitalu Myroslaw Kamynski.
29 wrzesnia 1966 roku w poblizu Kijowa, w wawozie zwanym Babi Jar, gdzie dwadziescia piec lat wczesniej okupujacy Ukraine hitlerowcy wymordowali 50000 Zydow, najwiekszy wspolczesny poeta Ukrainy, Iwan Dziuba, wyglosil pelne pasji przemowienie przeciwko antysemityzmowi. Antysemityzm zawsze znajdowal podatny grunt na Ukrainie, a kolejni jej wladcy – carowie, bolszewicy, hitlerowcy, stalinisci i wreszcie wspolczesni spadkobiercy Stalina – skwapliwie go podsycali.
Dlugie przemowienie Dziuby zaczelo sie od zlozenia holdu pamieci Zydow wymordowanych w Babim Jarze, jednoznacznego potepienia hitleryzmu i faszyzmu. Ale w miare jak mowil, temat rozrosl sie i objal wszelkie tyranie, ktore – mimo sukcesow technicznych i cywilizacyjnych – gwalca ducha ludzkiego, probujac przy tym przekonac nawet swoje ofiary, ze to jest normalne. “Winnismy zatem – mowil – osadzac kazde spoleczenstwo nie wedle jego efektownych osiagniec technicznych, lecz wedle roli i znaczenia, jakie przypisuje ono czlowiekowi, wedle tego, jak wysoko ceni ono ludzka godnosc i ludzkie sumienie”.
Sluchajac tych slow agenci, wmieszani w tlum, zdali sobie nagle sprawe, ze poeta nie mowi juz bynajmniej o hitlerowskich Niemczech; mowi o radzieckim systemie. Zaraz po przemowieniu zostal aresztowany.
W podziemiach miejscowego garnizonu KGB przesluchiwal go wtedy – majac do pomocy dwoch goryli, kazdy z dlugim na metr wezem gumowym w reku – mlody, robiacy blyskawiczna kariere pulkownik, przyslany tu specjalnie z Moskwy, z departamentu drugiego. Nazywal sie Jurij Iwanienko.
Na wiecu w Babim Jarze, w pierwszym rzedzie sluchaczy, znalazlo sie tez dwoch dziesiecioletnich chlopcow; obaj przyszli tu ze swymi ojcami. Nie znali sie jeszcze wtedy – mieli sie poznac i nawiazac serdeczna przyjazn dopiero szesc lat pozniej, przy pracy na budowie. Jeden nazywal sie Lew Miszkin, drugi – Dawid Lazariew.
Obecnosc ojcow Miszkina i Lazariewa na wiecu zostala odnotowana. Pare lat pozniej, kiedy obaj ubiegali sie o pozwolenie na wyjazd do Izraela, oskarzono ich a potem skazano za dzialalnosc antyradziecka i zeslano na dlugie lata do obozow pracy. Ich rodziny utracily mieszkania, a synowie – wszelka nadzieje na wyzsze studia. Choc obaj bardzo zdolni, byli odtad skazani na prace przy lopacie. Teraz mieli po 26 lat i ich to wlasnie szukal Andrew Drake w dusznych, pelnych kurzu uliczkach Lewandowki.
Znalazl dopiero pod drugim adresem. Jak sie mozna bylo spodziewac, Dawid Lazariew potraktowal przybysza z najwieksza podejrzliwoscia. Mimo to zgodzil sie przyprowadzic swojego przyjaciela Miszkina na wspolne spotkanie, bo przeciez Drake i tak znal nazwisko i adres jego przyjaciela. Jeszcze tego samego wieczoru spotkali sie we trzech. Dwaj, mlodzi ludzie patrzyli nan nieomal wrogo. Opowiedzial im cala historie ( ucieczki i uratowania Kamynskiego, a takze swoj wlasny zyciorys. Jedynym dowodem, jaki mogl przedstawic, byla wspolna fotografia z Kamynskim, zrobiona polaroidem w pokoju szpitalnym w Trapezuncie przez dyzurna pielegniarke. Na zdjeciu trzymaja przed soba lokalna turecka gazete z wyeksponowana data. Ta sama gazeta Drake wymoscil dno swojej walizki; przyniosl ja ze soba na spotkanie jako dowod prawdy.
– Sluchajcie – przekonywal ich – gdyby Myroslaw wyladowal gdzies na radzieckim brzegu, gdyby dostal sie w rece KGB, gdyby sypal i ujawnil wasze nazwiska, gdybym wreszcie ja sam byl agentem bezpieki, to czy szukalbym waszej pomocy?
Dwaj zydowscy robotnicy zgodzili sie w koncu rozwazyc w ciagu nocy jego propozycje. Calkiem niezaleznie od Drake'a od dawna holubili w duszy idee podobna do tej, z ktora on przyjechal: wymierzyc w najwyzsza, kremlowska wladze cios odwetu. Ale przytloczeni beznadziejnoscia wszelkich tego rodzaju prob bez pomocy z zewnatrz byli juz bliscy rezygnacji. Teraz, widzac szanse takiej pomocy, doszli nad ranem do wniosku, ze trzeba tego Anglo-Ukrainca dopuscic do spolki. Z tym postanowieniem sie rozstali. Tegoz popoludnia odbylo sie nastepne spotkanie z Drake'em, ktory w tym celu urwal sie z drugiej juz wycieczki. Dla bezpieczenstwa wybrali sie na spacer szerokimi, niebrukowanymi alejami podmiejskiego parku, gdzie mogli swobodnie rozmawiac po ukrainsku. Tutaj dopiero Drake dowiedzial sie o ich zamiarach wobec Moskwy.
– Macie jakis konkretny pomysl? – zapytal.
Odpowiedzial Lazariew, cichszy, ale najwyrazniej przewodzacy w tym duecie:
– Iwanienko… To najbardziej znienawidzony czlowiek na Ukrainie.
– Co chcecie z nim zrobic?
– Zabic.
Drake zatrzymal sie w pol kroku i popatrzyl na silnie zbudowanego, ciemnowlosego chlopaka, ktory wypowiedzial te slowa.
– Przeciez nigdy nie zdolacie nawet sie do niego zblizyc – wykrztusil w koncu.
– W zeszlym roku – powiedzial Lazariew – mialem tu, we Lwowie, jedna fuche. Jestem przeciez malarzem pokojowym, nie? Odnawialismy mieszkanie pewnej grubej ryby partyjnej. Byla tam u nich z wizyta jakas staruszka z Kijowa. Kiedy wyjechala, zona tego dygnitarza powiedziala nam, kto to byl. Pare dni pozniej dostrzeglem w ich poczcie list z Kijowa. Obejrzalem go sobie, byl na nim jej adres…
– A co ona ma do rzeczy”? – zniecierpliwil sie Drake.
– To matka Iwanienki.
Drake zastanawial sie przez chwile nad wartoscia tej informacji.
– Nigdy bym nie pomyslal, ze tacy ludzie maja matki. Ale co z tego? Mozecie wystawac pod jej domem do sadnego dnia i pewnie nigdy go tam nie zobaczycie.
Lazariew pokrecil glowa.
– Potraktujemy ja jako przynete – powiedzial i wylozyl swoj plan.
Drake potrafil natychmiast docenic jego genialna prostote. Juz przed przybyciem na Ukraine ukladal sobie rozne wersje zadania ciosu godzacego w potege Kremla – ale to nie przyszlo mu do glowy. Zabojstwo szefa KGB byloby ciosem w sam srodek Biura Politycznego, dziura, od ktorej rozbieglyby sie cienkie jak wlos pekniecia do najdalszych zakatkow struktury wladzy.