– Przeciez zaden agent swiata nie jest wart tyle, co sukces rozmow w Castletown!
– To prawda – odparl Matthews – ale trzeba takze brac pod uwage to, co powiedzial Bob Benson. Osobiste ryzyko “Slowika” wiaze sie z innymi jeszcze niebezpieczenstwami. Jesli zostanie zdemaskowany i schwytany, cale Pohtbiuro dowie sie, jakie przekazal informacje. A wtedy moga natychmiast zerwac rozmowy w Castletown. A zatem “Slowika” trzeba albo przyciszyc, albo wywiezc… ale nie wczesniej, nim traktat bedzie dopiety na ostatni guzik i podpisany. A to moze potrwac jeszcze pol roku.
Tego samego wieczoru, podczas gdy w Waszyngtonie slonce stalo jeszcze wysoko, “Sanadria” rzucila kotwice na redzie Odessy. Kiedy ucichl szczek kotwicznego lancucha, na frachtowcu zapadla cisza, zaklocana jedynie cichym buczeniem generatorow w maszynowni i sykiem pary wydostajacej sie spod pokladu. Drake, oparty o reling na dziobie, patrzyl, jak zapalaja sie swiatla w porcie i w miescie.
Na zachod od statku, na polnocnym krancu portu, znajdowaly sie pirsy naftowe i rafineria, otoczone wysokim zelaznym ogrodzeniem. Ku poludniowi ciagnelo sie opiekuncze ramie falochronu, opasujace port. Dziesiec mil dalej wpada do morza rzeka Dniestr – przez bagniste tereny, na ktorych piec miesiecy temu Myroslaw Kamynski skradl lodke i podjal desperacka ucieczke ku wolnosci. Dzieki niemu dzisiaj Andrew Drake – nie, Andrij Dracz! – przybywal na ziemie swych przodkow; przybywal uzbrojony.
Kapitan Thanos dostal wiadomosc, ze statek zostanie wprowadzony do portu i zacumowany przy nabrzezu dopiero jutro. Na razie zjawili sie na pokladzie kontrolerzy sanitarni i celnicy, ale spedzili tu zaledwie godzine: zamknieci z kapitanem w jego kajucie degustowali szkocka whisky najwyzszego gatunku, trzymana specjalnie na te okazje; zadnego szperania po statku nie bylo. Obserwujac, jak lodz celnikow odplywa od burty, Drake zastanawial sie, czy Thanos moglby go zdradzic. Byloby to calkiem latwe: Drake, aresztowany, pozostalby na brzegu, a kapitan pozeglowalby w sina dal ze swoimi piecioma tysiacami dolarow.
Wszystko zalezy – pomyslal – od tego, czy Thanos uwierzyl w historie o pieniadzach wiezionych dla narzeczonej. Jesli tak, to nie mial zadnego powodu, by traktowac go jako persona non grata, przestepstwo bowiem bylo nieznaczne. Marynarze Thanosa wozili kontrabande do Odessy doslownie w kazdym rejsie, a w koncu banknoty dolarowe to tylko pewien rodzaj malego szmuglu. Gdyby zas kapitan odkryl obecnosc sztucera i rewolwerow, prosciej i bezpieczniej niz denuncjowac Drake'a w Odessie byloby wyrzucic caly ten towar do morza, a bohaterowi afery dac tegiego kopniaka po powrocie do Pireusu. Mimo tych optymistycznych kalkulacji Drake nie mogl ani jesc, ani zasnac tego wieczora.
Tuz po wschodzie slonca na poklad wszedl pilot. “Sanadria” podniosla kotwice, przyjela hol i poplynela wolno miedzy falochronami w strone nabrzeza. Mieli szczescie; Drake slyszal bowiem, ze w Odessie, najbardziej zatloczonym porcie ZSRR, zdarza sie bardzo dlugo czekac na miejsce przy nabrzezu. Nic dziwnego – pomyslal – ze potrzebuja tych “Vacuvatorow”. Nawet nie domyslal sie, jak bardzo potrzebuja. Kiedy dzwigi portowe zaczely rozladowywac statek, marynarzom pozwolono zejsc na lad.
W trakcie rejsu Drake zaprzyjaznil sie ze stolarzem “Sanadrii”, Grekiem w srednim wieku, ktory kiedys odwiedzil Liverpool i odtad biegle uzywal dwudziestu znanych mu angielskich slow. Powtarzal je w kolko z wyrazna satysfakcja, ilekroc spotkal Drake'a, a ten za kazdym razem szalenczym potakiwaniem wyrazal swoja radosc i aprobate. Wyjasnil Constantinowi – troche po angielsku, troche na migi – ze ma dziewczyne w Odessie i wiezie dla niej prezenty. Grekowi bardzo sie to spodobalo. Teraz, z tuzinem innych marynarzy, zeszli po trapie i pomaszerowali w strone bramy portu. Drake wlozyl najlepszy ze swych kozuchow, choc dzien byl raczej cieply. Constantin dzwigal na ramieniu plocienna torbe, a w niej pare butelek eksportowej szkockiej.
Caly port w Odessie odgrodzony jest od miasta i jego mieszkancow wysokim zelaznym plotem, zwienczonym drutem kolczastym i oswietlonym jupiterami. Glowna brama portowa jest zwykle w ciagu dnia otwarta: opuszczony jest tylko ciezki bialo-czerwony szlaban. Tedy przejezdzaja ciezarowki z towarami, pod czujnym okiem dwoch uzbrojonych milicjantow i calego tlumu celnikow. Wyjscie dla pieszych blokuje dlugi, waski barak; jedne jego drzwi wychodza na teren portu, drugie – do miasta. Do tego wlasnie baraku weszla pod wodza Constantina cala grupa z “Sanadrii”. Byl tu dlugi kontuar, obslugiwany przez jednego celnika, i kiosk kontroli paszportowej z wopista i milicjantem. Wszyscy trzej wygladali nedznie i mieli nadzwyczaj znudzone miny. Constantin podszedl wprost do celnika i rzucil na lade swoja torbe. Urzednik otworzyl ja i wyciagnal butelke whisky. Constantin pokazal na migi, ze to prezent; celnik zdobyl sie na przyjazny usmiech i schowal butelke pod lade. Teraz Constantin objal muskularnym ramieniem Drake'a i pociagnal go w strone kontuaru.
– Drug – powiedzial i usmiechnal sie promiennie. Celnik skinal glowa na znak, ze zrozumial: przyjaciel stolarza powinien byc odpowiednio potraktowany. Teraz i Drake usmiechnal sie szeroko. Cofnal sie nieco i popatrzyl na celnika takim wzrokiem, jakim dobry sprzedawca odziezy patrzy na klienta. Potem zrobil krok do przodu, zdjal z siebie kozuch i uniosl go wysoko, dajac do zrozumienia, ze on i celnik sa niemal tego samego wzrostu. Urzednik nie trudzil sie jednal przymiarkami, to byl swietny kozuch, wart wiecej niz cala jego miesieczna pensja. Usmiechem wyrazil swoje uznanie, wsunal kozach pod kontuar i przepuscil cala grupe dalej.
Wopista i milicjant nie okazali najmniejszego zdziwienia. Dla nich byla druga butelka whisky. Marynarze z “Sanadrii” oddali wopiscie swoje ksiazeczki morskie lub – jak Drake – paszporty i dostali w zamian przepustki portowe, ktore oficer wyciagal z przewieszonej przez ramie raportowki. Pare minut pozniej towarzystwo z “Sanadrii” wynurzylo sie na swiatlo dzienne po drugiej stronie baraku.
Drake mial umowione spotkanie w kawiarence w dzielnicy portowej – w gaszczu starych brukowanych uliczek, niedaleko pomnika Puszkina, gdzie teren zaczyna, wznosic sie stromo ku centrum miasta. Znalazl kawiarnie po trzydziestu minutach wedrowki, rozstawszy sie z kolegami marynarzami pod pozorem spotkania z mityczna narzeczona. Constantin zreszta nie protestowal. Musial przeciez odwiedzic swoich przyjaciol z tutejszego polswiatka i sprzedac caly worek dzinsow.
W poludnie w kawiarni pojawil sie Lew Miszkin. Byl czujny, skupiony, usiadl w odleglym kacie i niczym nie zdradzil, ze zna Drake'a. Wypiwszy swoja kawe wstal i opuscil kawiarnie. Drake poszedl za nim. Dogonil go jednak dopiero wtedy, gdy wyszli na szeroki nadbrzezny Bulwar Primorski. Rozmawiali polglosem, przechadzajac sie.
Drake zgodzil sie, by pierwsza partie towaru dostarczyc jeszcze tego samego wieczora: rewolwery zatknie za pasek, a wzmacniacz obrazu umiesci w torbie, pod dwiema butelkami whisky. Jego wizyta w miescie nie powinna wzbudzic podejrzen: wielu zachodnich marynarzy wybierze sie wieczorem do knajp w dzielnicy portowej. Aby lepiej zamaskowac rewolwery, wlozy na siebie nastepny kozuch, a zapiete guziki beda czyms calkiem naturalnym w wieczornym chlodzie. Miszkin i Lazariew spotkaja sie z nim pod pomnikiem Puszkina i tam odbiora towar.
Tuz po osmej Drake wszedl ponownie do baraku kontroli celnej z pierwsza czescia swego ladunku. Wesolo pozdrowil celnika, ktory natychmiast odeslal go do kolegi zajmujacego sie paszportami. Ten bez slowa wydal Drake'owi przepustke i ruchem brody wskazal na otwarte drzwi do miasta. Wkrotce Andrew znalazl sie u stop pomnika Puszkina i podziwial szlachetna glowe poety na tle gwiazd. Z ciemnosci, spoza pobliskich platanow, wylonily sie dwie postaci.
– Byly jakies klopoty? – spytal Lazariew.
– Zadnych.
– No to do roboty – rzekl Miszkin. Obaj mieli ze soba duze aktowki, jakie w ZSRR nosi co dzien kazdy niemal mezczyzna. W tych milionach teczek nie ma jednak na ogol zadnych papierow: jest to meska wersja siatki na zakupy, z jaka nie rozstaja sie tutejsze kobiety, a ktora wszyscy nazywaja “torba byc-moze”. Nazwa bierze sie z niejasnej nadziei, jaka zywi kazdy przechodzien, ze byc moze “rzuca” jakis interesujacy towar do nabycia – a on zdazy go kupic przed wyczerpaniem calej dostawy albo nawet (szczyt sukcesu) zanim ustawi sie tasiemcowa kolejka. Miszkin schowal wzmacniacz obrazu do swojej teczki, ktora byla wieksza. Lazariew zapakowal do swojej oba rewolwery, zapasowe magazynki i pudelko z nabojami do sztucera.
– Odplywamy jutro wieczorem – powiedzial Drake. – Dlatego sztucer bede musial wam dostarczyc juz rano.
– Cholera! – zaklal Miszkin. – Przy swietle dziennym to nie bedzie latwe. Sluchaj, Dawid, ty lepiej znasz port. Gdzie mozna by to zrobic?
Lazariew zastanawial sie przez chwile.
– Jest tam taka uliczka miedzy dwoma warsztatami naprawy dzwigow.
Opisal te warsztaty, pomalowane na brudnoszary kolor, niezbyt odlegle od bramy portu.
– Uliczka jest krotka i waska. Z jednej strony dochodzi prawie do morza, z drugiej konczy sie na starym dziurawym murze. Wejdziesz tam od strony morza punktualnie o jedenastej. Ja podejde pod mur od drugiej strony. Jesli w uliczce ktos bedzie, idz spokojnie dalej, obejdz dokola warsztat i probuj jeszcze raz. Jesli uliczka bedzie pusta, przerzuc towar przez mur, a my go juz zabierzemy.
– W czym to przyniesiesz? – spytal Miszkin.
– W torbie podroznej… mam taka, dluga prawie metr, a owine kozuchem.
Lazariew nagle przerwal rozmowe.
– Ktos idzie, zmywamy sie!
Kiedy Drake wracal na “Sanadrie”', w baraku celnikow pracowala juz inna zmiana; zrewidowali go, ale byl zupelnie czysty. Nazajutrz poprosil kapitana Thanosa o jeszcze jedno zwolnienie na brzeg, tlumaczac, ze chce jak najdluzej przebywac ze swa narzeczona. Thanos zwolnil go od zajec na pokladzie i pozwolil odejsc. W baraku celnym Drake przezyl nieprzyjemna chwile. Kazano mu wywrocic kieszenie; polozyl na podlodze swoja dluga torbe i poslusznie zrobil, co kazali. Z kieszeni wypadly cztery banknoty dziesieciodolarowe. Celnik, ktory wygladal, jakby byl w zlym humorze, pogrozil ostrzegawczo palcem i skonfiskowal Drake'owi dolary. Na torbe nie zwrocil uwagi. Zapewne kozuchy uwazal za dopuszczalna kontrabande – dolarow nie.