Uliczka przy warsztatach byla calkiem pusta – tylko Drake na jednym jej koncu, a Lazariew i Miszkin na drugim. Miszkin od razu dostrzegl Drake'a, wchodzacego w uliczke od strony morza, a kiedy tamten zblizyl sie do muru, powiedzial tylko:

– Dawaj!

Drake przerzucil torbe wprost na plecy Lazariewa.

– Powodzenia – powiedzial na pozegnanie. – I do zobaczenia w Izraelu.

Sir Nigel Irvine byl wprawdzie czlonkiem trzech innych klubow na West Endzie, ale na kolacje z Barrym Ferndalem i Adamem Munro wybral klub Brooksa. Przy jedzeniu, jak zwykle, nie bylo mowy o sprawach powaznych; zajeli sie nimi dopiero po przejsciu do palarni, gdzie podaje sie kawe, porto i cygara. Sir Nigel specjalnie poprosil sekretarza klubu, by zarezerwowal dlan naroznik salonu, przy oknie wychodzacym na St. James's Street; tu czekaly juz na nich cztery glebokie skorzane fotele. Munro zamowil brandy z woda, a przed Ferndalem i Sir Nigelem stanela na stoliku karafka porto z najlepszego rocznika, jakim dysponowal klub. Przez jakis czas milczeli, wdychajac dym z cygar i saczac kawe. Ze scian patrzyli na nich Dyletanci – dzentelmeni z osiemnastowiecznej londynskiej socjety.

– A wiec, drogi panie Adamie, na czym polega problem? – spytal w koncu Sir Nigel. Munro spojrzal znaczaco na dwoch wysokich urzednikow panstwowych, siedzacych przy sasiednim stoliku; czlowiek obdarzony dobrym uchem mogl z tej odleglosci wiele uslyszec. Sir Nigel zrozumial to spojrzenie.

– Jesli tylko nie bedziemy krzyczec – zauwazyl spokojnie nikt nas nie uslyszy. Dzentelmeni nie podsluchuja innych dzentelmenow.

Munro zastanawial sie przez chwile nad sensem tych slow.

– My to robimy – rzekl przekornie.

– To co innego – odezwal sie Ferndale – taka nasza praca.

– No wiec – zdecydowal sie wreszcie Munro – chce zabrac stamtad “Slowika”.

Irvine wpatrzyl sie w spopielony koniec swego cygara.

– Ach tak? – rzekl. – Czy jest jakis szczegolny powod?

– Przemeczenie nerwowe. W lipcu musial ukrasc oryginalne nagranie i zastapic je czysta tasma. To sie moze wydac, chocby przez przypadek. “Slowik” wciaz o tym mysli i wykancza sie nerwowo. A prawdopodobienstwo wpadki rzeczywiscie rosnie po kazdym nowym wyniesionym protokole. Rudin toczy smiertelna walke o swoja egzystencje i o wlasciwego sukcesora. Jesli “Slowik” popelni jakas nieostroznosc albo po prostu noga mu sie powinie, moze pasc ofiara tej walki.

– To jest ryzyko kazdego informatora – rzekl Ferndale. – Zdarzaja sie wypadki przy pracy. Takiego Pienkowskiego tez zlapali.

– No wlasnie – podchwycil Munro. – A przeciez Pienkowski przekazal nam juz niemal wszystko, co mogl. Bylo juz po kryzysie kubanskim i Rosjanie nie mogli w zaden sposob odwrocic szkod, jakie Pienkowski im wyrzadzil.

– Ja opowiadalbym sie raczej za pozostawieniem “Slowika” na miejscu – powiedzial Sir Nigel. – Moze tam jeszcze bardzo duzo dla nas zrobic.

– Ale moze nam tez zaszkodzic – odparl Munro. – Jesli “Slowik” wyjedzie teraz, Kreml nigdy nie dowie sie, jakie informacje wyszly na Zachod. Jesli go zlapia, zmusza go do mowienia. A to, co wyspiewa, z pewnoscia wystarczy, by obalic Rudina. O ile sie orientuje, Zachod nie jest w tej chwili zainteresowany upadkiem Rudina.

– Istotnie – przyznal Sir Nigel – tu ma pan racje. Zastanowmy sie jednak nad roznymi mozliwosciami. Jesli wywieziemy “Slowika” juz teraz, KGB przeprowadzi gruntowne sledztwo dotyczace minionych miesiecy. Przypuszczalnie odkryja przy tym brak jednej tasmy i uznaja, ze na Zachod przekazano znacznie wiecej. Sprawa wyglada jeszcze gorzej, jesli “Slowika” zlapia. Wycisna z niego dokladna i pelna informacje o tym, co przekazal. Bardzo prawdopodobne, ze poleci przy tym Rudin. I jesli nawet przy okazji takze Wiszniajew popadnie w nielaske, rozmowy w Castletown zalamia sie. Trzecia mozliwosc to pozostawic “Slowika” w Moskwie do czasu zakonczenia konferencji w Castletown i podpisania ukladu rozbrojeniowego. Wtedy wojownicza frakcja w Politbiurze nic juz nie bedzie mogla zdzialac…

– Ja wolalbym go stamtad zabrac od razu – przerwal Munro. – A jesli to sie nie uda, to przynajmniej uspic go, wstrzymac raporty.

– A ja uwazam, ze powinien kontynuowac prace – powiedzial Ferndale – w kazdym razie do konca rozmow w Castletown.

Sir Nigel wazyl w milczeniu rozne racje.

– Bylem dzisiaj u premiera – rzekl w koncu. – Pani Carpenter wyrazila przy tej okazji zyczenie, bardzo powazne zyczenie, zarowno w imieniu swoim, jak prezydenta USA. Nie moge na razie temu zyczeniu odmowic, chyba ze uzyskam przekonujace dowody, ze “Slowik” jest rzeczywiscie bliski dekonspiracji. Otoz Amerykanie takze uwazaja za niezbedne, by “Slowik” nadal informowal ich o wewnetrznych decyzjach, przynajmniej do Nowego Roku. Bez tych informacji nie ma co marzyc o jakims sensownym, korzystnym dla nas ukladzie w Castletown.

Zrobimy wiec tak – kontynuowal Sir Nigel. – Ty, Barry, przygotujesz plan wywiezienia “Slowika”. Taki, ktory mozna by w razie czego szybko uruchomic i zrealizowac. Wywieziemy “Slowika”… i to natychmiast… jesli ziemia zacznie mu sie palic pod stopami. Na razie jednak wazniejsze jest Castletown i udaremnienie planow kliki Wiszniajewa. Trzy, cztery dalsze raporty powinny wystarczyc, by rozmowy w Castletown weszly w stadium finalowe. Sowieci nie moga zbyt dlugo czekac z porozumieniem zbozowym… najwyzej do lutego lub marca. Potem, panie Adamie, zabierzemy “Slowika” na Zachod, a jestem pewien, ze Amerykanie potrafia okazac mu swoja wdziecznosc… jak zwykle w takich przypadkach.

Kolacja w mieszkaniu Maksyma Rudina na Kremlu byla o wiele bardziej poufna, niz tamta w Brooks's Club w Londynie. Zaostrzonej czujnosci ludzi z Kremla nie oslabiaja zadne dygresje na temat uczciwosci dzentelmenow w stosunku do innych dzentelmenow. Totez nie bylo tu nikogo, kto moglby podsluchac uczestnikow spotkania, z wyjatkiem niemego Miszy. Rudin usiadl w swym ulubionym fotelu i wskazal miejsca Iwanience i Pietrowowi.

– Co sadzisz o dzisiejszym zebraniu? – zwrocil sie do Pietrowa bez zadnych wstepow.

Szef wydzialu organizacyjnego KPZR wzruszyl ramionami.

– Chyba jestesmy gora. Raport Rykowa byl prawdziwym majstersztykiem. Musimy jednak niestety pojsc jeszcze na pare ustepstw, aby dostac to zboze. A Wiszniajew ma ciagle ochote na wojne.

– Wiszniajew ma ochote na moje stanowisko – brutalnie sprostowal Rudin. – O to mu chodzi. Wojny chce Kierenski. Chce choc raz uzyc swojej ukochanej armii, zanim calkiem sie zestarzeje.

– Ale w sumie wychodzi na jedno – powiedzial Iwanienko. – Jesli Wiszniajew zajmie wasze miejsce, bedzie mial juz taki dlug wobec Kierenskiego, ze ani nie bedzie potrafil, ani nie zechce przeciwstawic sie jego “receptom na wszelkie dolegliwosci”. I pozwoli Kierenskiemu rozpetac wojne, jak nie wiosna, to latem. Ten tandem zniszczy wszystko, co zbudowaly dwa pokolenia.

– Jakie sa wnioski z twojej wczorajszej odprawy? – spytal Rudin. Wiedzial, ze Iwanienko naradzal sie poprzedniego dnia z dwoma wysokimi funkcjonariuszami KGB, kierujacymi robota w Trzecim Swiecie. Jeden nadzorowal wszystkie operacje dywersyjne w Afryce, drugi na Bliskim Wschodzie.

– Optymistyczne – odparl Iwanienko. – Kapitalisci od lat tak zredukowali dzialalnosc polityczna w Afryce, ze nie zdolaja juz odzyskac dawnych pozycji. W Waszyngtonie i Londynie rzadza wciaz liberalowie, przynajmniej w dziedzinie stosunkow zagranicznych. Sa tak zajeci Afryka Poludniowa, ze prawie w ogole nie dostrzegaja Nigerii i Kenii. Oba te kraje lada dzien wpadna w nasze rece. Trudniej bedzie z Francuzami w Senegalu. Za to na Bliskim Wschodzie mozemy przewidywac, ze Arabia Saudyjska zalamie sie najdalej za trzy lata. Jest juz prawie otoczona.

– A dalsze perspektywy? – spytal Rudin.

– Za kilka lat, najdalej w 1990, bedziemy w pelni panowac nad swiatowym wydobyciem ropy i nad szlakami zeglugowymi. Systematycznie prowadzimy kampanie usypiajaca w Waszyngtonie i w Londynie, i to przynosi efekty.

Rudin wypuscil klab dymu i strzasnal popiol z papierosa w popielniczke podsunieta w pore przez Misze.

– Niestety, ja juz tego nie zobacze – westchnal – ale wy zobaczycie. Za dziesiec lat Zachod bedzie zdychal z glodu, a my zwyciezymy bez jednego wystrzalu. To jeszcze jeden powod, zeby teraz powstrzymac Wiszniajewa.

Cztery kilometry na poludnie od Kremla, w ciasnym zakolu rzeki, nie opodal wielkiego stadionu imienia Lenina, stoi stary klasztor Nowo-dziewiczy. Jego glowne wejscie znajduje sie dokladnie naprzeciwko najwiekszego sklepu “Bieriozki” – przedsiebiorstwa, w ktorym bogaci i uprzywilejowani, a takze cudzoziemcy, moga za twarde waluty kupowac luksusowe artykuly, niedostepne dla zwyklych ludzi.

Tereny klasztoru obejmuja trzy male stawy i cmentarz; ten ostatni jest dostepny dla pieszych. Stroz przy bramie raczej rzadko zatrzymuje ludzi wchodzacych tu z wiazankami kwiatow. Munro zostawil samochod na parkingu przed sklepem “Bieriozki” – posrod wielu innych, ktorych tabliczki zdradzaly przynaleznosc ich wlascicieli do sfery uprzywilejowanych. “Gdzie mozesz ukryc drzewo?” – pytal zwykle jego instruktor w szkole wywiadu. – “W lesie. A kamyk? Na plazy. Zawsze trzymaj sie tego, co naturalne”.

Munro przeszedl przez jezdnie i powedrowal przez cmentarz z bukietem gozdzikow; Walentyna czekala juz na niego nad stawem. Pazdziernik niosl pierwsze ostre wiatry od wschodnich stepow i pedzil po niebie szare, ciezkie chmury. Powierzchnia wody marszczyla sie i falowala pod uderzeniami wiatru.

– Rozmawialem z Londynem – rzekl Munro cicho. – Powiedzieli, ze na razie to zbyt ryzykowne. Po twojej ucieczce na pewno ujawni sie brak tamtej tasmy. Kreml dowie sie, co zostalo przekazane. Ci w Londynie uwazaja, ze w takiej sytuacji Biuro mogloby wycofac sie z rozmow w Irlandii i przyjac plan Wiszniajewa.

Zadrzala; nie wiedzial, czy od chlodu, czy z leku przed swymi przelozonymi. Objal ja i przytulil do siebie.

– Chyba maja racje – powiedzial. – W koncu Politbiuro prowadzi rozmowy w sprawie zywnosci i pokoju. Nie szykuja wojny. Wydaje sie, ze przynajmniej Rudin i jego grupa sa w tej sprawie uczciwi.