Migajac wszystkimi swiatlami, volvo naczelnika policji w Alesund wspinalo sie waska szutrowa drozka w strone drewnianego, przypominajacego amerykanskie ranczo, domu w Bogneset, oddalonego o dwadziescia minut jazdy od centrum miasta. Samochod zatrzymal sie przed gankiem z surowego kamienia.

Trygve Dahl byl rowiesnikiem Thora Larsena. Razem dorastali tu, w Alesund; pozniej Larsen wstapil do marynarki handlowej, a Dahl mniej wiecej w tym samym czasie rozpoczal sluzbe w policji. Znal takze Lize Larsen, odkad Thor przywiozl tu zone, wkrotce po slubie w Oslo. Dzieci Dahla chodzily do szkoly z Kurtem i Kristina, razem sie bawily, i zeglowaly podczas dlugich letnich wakacji.

Do diabla! – pomyslal, kiedy wysiadal z samochodu. – Jak mam jej to powiedziec?

Juz od dluzszego czasu probowal sie do niej dodzwonic, ale nikt nie odbieral telefonu, co moglo oznaczac, ze wyjechala do miasta. Dzieci na pewno sa w szkole. Jesli wybrala sie po zakupy, moze spotkala juz kogos, kto jej wszystko powiedzial. Dahl nacisnal dzwonek, a poniewaz nie bylo zadnej reakcji, obszedl dom dookola. Liza Larsen lubila uprawiac ogrodek warzywny. I tutaj ja znalazl; karmila mloda marchewka ulubionego krolika Kristiny. Dostrzegla go od razu i usmiechnela sie szeroko. A wiec nie wie – pomyslal. Ona tymczasem wepchnela reszte marchwi do klatki i podeszla do niego, sciagajac po drodze robocze rekawiczki.

– Ciesze sie, ze cie widze, Trygve. Co tez cie wyciagnelo z miasta?

– Nie sluchalas dzis rano radia, Lizo? Zastanowila sie przez chwile.

– Sluchalam wiadomosci o osmej, przy sniadaniu. Potem bylam przez caly czas tutaj, w ogrodzie.

– To dlatego nie odbieralas telefonu…

Po raz pierwszy cien niepokoju pojawil sie w jej piwnych oczach. Usmiech zgasl.

– Oczywiscie, stad nie moglabym go slyszec. A dzwoniles?

– Tak, dzwonilem… Lizo, wysluchaj mnie spokojnie… Zdarzylo sie cos niedobrego… Nie, nie… nie dzieciom. Thorowi.

Zbladla jak papier mimo widocznej juz miodowej, wiosennej opalenizny. Ostroznie dobierajac slowa Dahl opowiedzial, co stalo sie tego ranka na morzu kolo Rotterdamu.

– Na razie, o ile wiemy, jest caly i zdrowy. Nie doszlo do zadnej tragedii. I na pewno nie dojdzie. Niemcy po prostu wypuszcza tych dwoch ludzi i wszystko bedzie dobrze.

Nie plakala, nie wpadla w panike. Stala spokojnie posrod grzadek mlodej salaty. Wreszcie rzekla:

– Chce byc blisko niego.

Policjantowi spadl kamien z serca. Wlasciwie spodziewal sie tego po niej, ale ta szybka decyzja przyniosla mu ulge. Teraz mogl sie juz zajac strona organizacyjna. W tej dziedzinie czul sie znacznie lepiej.

– Prywatny samolot Harry'ego Wennerstroma powinien byc za jakies dwadziescia minut na naszym lotnisku – mowil, gdy szybkim krokiem okrazali dom. – Sam cie tam zawioze. Wennerstrom zadzwonil do mnie jakas godzine temu. Tez pomyslal, ze pewnie wolalabys byc blisko, w Rotterdamie. A o dzieci sie nie martw. Kazalem je zabrac ze szkoly, zanim uslysza cos od nauczycieli. Oczywiscie jak dlugo tam bedziesz, moga zostac u nas. Bedziemy sie nimi opiekowac.

Dwadziescia minut pozniej Liza siedziala juz w pedzacym w strone Alesund samochodzie Dahla. Szef policji przez radio wezwal prom, ktory mial ich przewiezc na lotnisko. Pare minut po wpol do drugiej maly odrzutowiec w srebrzystobialych barwach Nordia Line z wyciem silnikow oderwal sie od plyty lotniska, zatoczyl szeroki luk nad morzem i nabierajac wysokosci pomknal na poludnie.

Nasilajaca sie w latach szescdziesiatych i siedemdziesiatych fala terroryzmu sklonila rzad brytyjski do opracowania typowej procedury na wypadek tego rodzaju aktow. Pierwszym i podstawowym krokiem tej procedury jest powolanie sztabu kryzysowego, czyli “Jednorozca”; ta dziwna na pierwszy rzut oka nazwa jest tylko literowym skrotem dlugiej, oficjalnej nazwy “sztabu”. Kiedy kryzys jest powazny i wymaga wspoldzialania roznych ministerstw i ich agend, sztab kryzysowy, do ktorego wchodza reprezentanci wszystkich tych placowek, spotyka sie w swojej kwaterze glownej, by polaczyc rozne informacje i na podstawie tej syntezy podejmowac decyzje i koordynowac dzialania. Ta “kwatera glowna” to silnie strzezony pokoj w Whitehall, dwa pietra ponizej biur rzadu i tylko pare krokow – jesli posluzyc sie droga przez trawiasty dziedziniec – od rezydencji przy Downing Street 10. W tym wlasnie pokoju zbiera sie UNICORNE; tym skrotem zastepuja wszyscy dluga i niewygodna nazwe oficjalna: “Zespol rewizyjny do spraw bezpieczenstwa narodowego przy rzadzie Zjednoczonego Krolestwa”.

Ze wszystkich stron otaczaja te sale male pokoiki biurowe obslugujace Jednorozca: specjalna centrala telefoniczna, nie zwiazana z siecia publiczna, za to laczaca UNICORNE i wszystkie wazniejsze urzedy panstwowe bezposrednimi liniami, ktorych nie ima sie zaden podsluch; pokoj teleksow, zastawiony dalekopisami glownych agencji prasowych; kabina radiowa z urzadzeniami nadawczo-odbiorczymi; wreszcie pokoj sekretarek, pelen maszyn do pisania i aparatow kopiujacych. Jest tu takze mala kuchenka, w ktorej zaufany czlowiek przygotowuje kawe i kanapki.

Zebrani w piatkowe popoludnie pod przewodnictwem sekretarza Gabinetu, Sir Juliana Flannery'ego, reprezentowali wszystkie resorty, ktore wedle jego oceny mogly byc pomocne w tej sprawie. W tej fazie prac nie uczestniczyli jeszcze ministrowie, choc kazdy przyslal tu swojego przedstawiciela, co najmniej w randze podsekretarza stanu, z Ministerstw: Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnetrznych, Obrony, Handlu i Przemyslu, Srodowiska, Energii oraz Rolnictwa i Rybolowstwa.

Towarzyszylo im liczne grono ekspertow z roznych dziedzin; dominowali w tej grupie specjalisci od materialow wybuchowych, od budownictwa okretowego i od ochrony srodowiska, i z wywiadu wojskowego, z MI5 i z SIS. Byl tu rowniez zastepca szefa sztabu sil zbrojnych oraz lacznicy sluzb specjalnych: pulkownik z Royal Air Forces i pulkownik piechoty morskiej. Ten ostatni nazywal sie Tim Holmes.

Przez pierwsze pare minut zebrani czytali w milczeniu tekst poludniowego komunikatu kapitana Larsena.

– Mysle, panowie – otworzyl narade Sir Julian – ze powinnismy zaczac od skonstatowania elementarnych faktow. Najpierw sam statek, ta… aha, “Freya”… co wlasciwie o niej wiemy?

Wszystkie spojrzenia skierowaly sie na eksperta od budownictwa okretowego, przyslanego tu z Ministerstwa Handlu i Przemyslu.

– Bylem dzis u Lloyda – oswiadczyl bez zadnych wstepow – i dostalem plan “Freyi”. Mam go ze soba. To bardzo dokladny plan, jest na nim kazdy nit i kazda sruba.

Rozlozywszy plan na stole, objasnial go przez jakies dziesiec minut: mowil o rozmiarach, pojemnosci i rozmieszczeniu ladunku “Freyi”, o jej konstrukcji – prostym, zrozumialym dla laikow jezykiem. Kiedy skonczyl, poproszono o zabranie glosu eksperta z Ministerstwa Energii. Jego asystent postawil na stole pieciostopowy model supertankowca.

– Wypozyczylem to – powiedzial ekspert – z British Petroleum. Jest to model brytyjskiego supertankowca “Princess”, o pojemnosci cwierc miliona ton. Roznice konstrukcji nie sa duze, natomiast “Freya” jest po prostu wieksza.

Poslugujac sie modelem probowal opisac przypuszczalny rozklad pomieszczen w nadbudowce, pokazal tez, jak moga byc rozlokowane zbiorniki balastowe, dodajac jednak, ze na scisle informacje trzeba zaczekac, az dotrze do Londynu szczegolowy raport z Nordia Line. Zebrani przygladali sie tej demonstracji z uwaga. Nikt jednak nie sledzil slow eksperta pilniej niz pulkownik Holmes; to jego formacja, komandosi “marines”, bedzie zapewne musiala zaatakowac statek i unieszkodliwic porywaczy. A Holmes wiedzial, ze jego ludzie, zanim wejda na poklad, zechca znac na pamiec kazdy kat “Freyi”.

– Jeszcze jedna wazna informacja – zakonczyl ekspert z Ministerstwa Energii. – Caly ladunek statku stanowi mubarak.

– O Boze! – westchnal ktorys z siedzacych przy stole. Sir Julian spojrzal na niego z zaciekawieniem.

– Tak, doktorze Henderson?…

Henderson byl naukowcem z laboratorium Warren Springs; tutaj towarzyszyl przedstawicielowi Ministerstwa Rolnictwa i Rybolowstwa.

– Chodzi o to – zaczal doktor swoim niepoprawnym szkockim akcentem – ze mubarak, to znaczy gatunek ropy wydobywany w Abu Dhabi, ma pewne wlasciwosci oleju napedowego… W chwili wydostania sie na powierzchnie morza – wyjasnial dalej – ropa zawiera zarowno frakcje lekkie, ktore szybko sie ulatniaja, jak i frakcje ciezkie. To wlasnie te ciezkie pozostalosci mozna pozniej ogladac na plazach w postaci gestej, czarnej mazi. Rzecz w tym – konczyl – ze z ropy tego gatunku frakcje lekkie ulatniaja sie wolniej. Przy tych rozmiarach wycieku ropa, zanim zgestnieje, zdazy rozlac sie na calej powierzchni Morza Polnocnego, calkowicie i na wiele tygodni odcinajac doplyw tlenu, niezbednego dla podwodnych form zycia.

– Rozumiem – powiedzial z powaga Sir Julian – dziekuje panu, doktorze.

Kolejno zabierali glos dalsi eksperci. Spec od materialow wybuchowych z Krolewskich Wojsk Inzynieryjnych wyjasnil, ze nawet slaby dynamit przemyslowy, jesli tylko rozmieszczony w odpowiednich miejscach, moze zniszczyc statek tych rozmiarow.

– To jest rowniez kwestia wlasnych napiec dynamicznych kadluba pod ciezarem ladunku… a pamietajmy, ze to milion ton. Jesli tylko umiejetnie podziurawi sie kadlub, ta nie zrownowazona masa polamie statek na kawalki. I druga sprawa. W komunikacie kapitana Larsena znalazlo sie sformulowanie “przez nacisniecie jednego guzika”. Powtorzyl to nawet dwa razy. Jak sie zdaje, ladunkow musi byc okolo dwunastu. A zatem mozliwosc ich odpalenia “jednym guzikiem” sugerowalaby, ze porywacze posluza sie w tym celu impulsem radiowym.

– Czy to jest technicznie mozliwe? – spytal Sir Julian.

– Jak najbardziej – stwierdzil saper i krotko wyjasnil, jak dziala oscylator.

– Ale mogli chyba uzyc przewodow, doprowadzonych do jednego, wspolnego wylacznika.

– To znowu jest kwestia ciezaru. Przewody musialyby byc wodood- i porne, a wiec izolowane plastikiem. A ciezar tej ilosci przewodow… bo| musialoby tego byc kilka mil… wystarczylby do zatopienia kutra, ktorym| przyplyneli.