Makbarah

Od minaretu do minaretu niosl sie placzliwy glos muezzina: La illaha, Ula Allah! W a Muhammad Rasul Allah [148] , wzywajacy do wieczornej modlitwy, kiedy dotarli do hotelu. Juz w progu Smuga i Abeer, zaskoczeni, spostrzegli znajoma sylwetke. Za chwile wital ich Jusuf Medhat el Hadz, ale jakze inny, jak bardzo odmieniony! Nisko pochylony, z postarzala twarza.

– Allah kerim! – zawolal. – Odnalazlem was! Gonie za wami od Luksoru.

– Czy cos sie stalo? – Smuge zaniepokoil i wytracil z rownowagi stan przyjaciela.

Jusuf najpierw jednak mocno uscisnal dlon Wilmowskiemu i po ojcowsku przytulil Sally.

– Wiem wszystko – powiedzial.

Przeszli do hotelowej restauracji, zeby spokojnie porozmawiac. Jusuf swoim zwyczajem zaczal od sentencji.

– Czasem ten, kto chce pomoc, sam jest w potrzebie.

– Czy cos sie stalo? – ponaglil Smuga.

– Stalo sie… Stare porzekadlo powiada, ze najlepszym z ludzi jest ten, ktory dostrzega swoje bledy. Moglem miec synow przy sobie, ale nie utrzymalem. Pozwolilem im odejsc na poludnie, tulac sie po Afryce. A teraz placze. Moi synowie… Moi kochani. Nadzib i Madzid. Nie wrocili z podrozy…

– Utkneli w Czarnej Afryce… – domyslil sie Smuga.

– Powinni wrocic dwa, trzy miesiace temu. Mawiaja starzy ludzie, ze madry szuka doskonalosci, a glupi majatku. Powedrowali tam, gdzie najbardziej niebezpiecznie. Za Sudan, do Czarnej Afryki. Dobrze, ze chociaz przyslali z Sudanu wiadomosc. Przynajmniej wiem, ze udali sie nad Jezioro Alberta, zeby zrobic dobry interes.

Spojrzeli po sobie. Wracala nazwa: Jezioro Alberta.

– W tej czesci Afryki wszystko jest mozliwe. Formalnie, w rejonie wschodnich jezior afrykanskich podzielono sfery wplywow, ale trwa rywalizacja Francuzow, Anglikow, Belgow, Niemcow – wyjasnial Abeer. – A oprocz tego walki plemienne. Sa jeszcze ludozercy, no i zdarzaja sie, niestety, handlarze niewolnikow.

– Przeciez juz dawno skonczono z tym procederem – obruszyl sie Wilmowski.

– Oficjalnie, tak! Ale kto wie, co dzieje sie w najodleglejszych czesciach dzungli – Jusuf pokiwal glowa.

– Slyszalem, ze ruszacie na poludnie. Dla mnie to ostatnia szansa. Caly majatek oddam, tylko ratujcie moje dzieci! – rzekl blagalnie.

– Przyjacielu – cieplo odpowiedzial Smuga. – Idziemy tam. Idziemy w nieznane, odnalezc zbrodniarza. Sami nie wiemy czy wrocimy. Ale przyrzekam ci, jesli tylko czegos sie dowiem, to kiedy zalatwie nasza sprawe, pojde tropem jak pies. Jesli znajdziemy jakis trop… Przyrzekam.

Wilmowski sluchal wyciszony i jakby z poczuciem ulgi, jakie go nagle ogarnelo. Sam byl tym zaskoczony. Gleboko wszak wspolczul Jusufowi i az za dobrze rozumial, co przezywa. Uswiadomil sobie jednak, jak bardzo zle znosil nienawisc, ktora nimi zawladnela. Potrzebowal, niczym powietrza, innego niz negatywny motywu tej wyprawy. Niespodziewanie dla samego siebie, powiedzial:

– Jesli odnajdziemy slad… Jesli w tej Czarnej Afryce odnajdziemy slad, to gotowi jestesmy nawet wstrzymac nasze plany, by odnalezc twoich synow.

Jusufowi oczy zalsnily lzami.

– Niech Allach ci to wynagrodzi, bracie – powiedzial, a Wilmowski przyjal to wyjatkowe, przeznaczone wylacznie dla bliskich slowo, rownie wzruszony.

Jusuf mowil dalej:

– Poszedlbym z wami, ale jestem juz za stary…

– Powiedz nam lepiej cos blizszego o pracy swoich synow – przerwal mu Smuga.

– Wiem doprawdy niewiele. Nigdy, nawet najblizszym, nie opowiadali o swych przygodach. Przywozili jedynie towar…

Smuga zmienil temat:

– Skad wiedziales, ze nie mozna ufac Ahmadowi al-Saidowi? – spytal.

– Dobrze go znalem. Domyslilem sie, bo nieraz juz maczal palce w nieczystych sprawach. “Nie powierza sie kotu kluczy od golebnika”. A on to taki kot, ktory sie skrada, czai i porywa, co najlepsze…

– Zdradzil nas. Od niego zaczely sie nasze klopoty – powiedzial Wilmowski, a Smuga dodal:

– Z nim wyrownamy jeszcze rachunki…

Nowicki i Sally siedzieli w milczeniu. Wyprawa, zaplanowana jako poscig za przestepca, zmieniala swoj charakter. Juz nie tylko zemsta, nie tylko poczucie sprawiedliwosci, mialo powodowac jej uczestnikami. Beda szukac zaginionych w Czarnej Afryce synow przyjaciela Smugi.

Nowicki staral sie zrozumiec Wilmowskiego. Jemu nic juz nie przywroci Tomka, a Jusuf zyskuje nadzieje. Przebaczenie nie lezalo jednak w naturze marynarza. Nie, nie zrezygnuje z poscigu za “faraonem”, chocby mial przez to poroznic sie z przyjaciolmi. Nie mogl sie skupic. Mial dosc rozwazan. Czul, ze sie dusi. Zapragnal samotnosci. Przeprosil wszystkich i wyszedl na zewnatrz.

Nerwowo przechadzal sie przed hotelem i nagle zderzyl sie z wychodzacym z pobliskiej spelunki czlowiekiem.

– Uwazaj pan! – zawolal.

Tamten podniosl glowe, uchylil kapelusza i Nowicki poznal… Harry’ego. Chwycil go za marynarke, ale tamten wyrwal sie i pobiegl piaszczystym ugorem na wschod. Marynarz ruszyl za nim bez chwili namyslu. Biegli tak ze trzy, moze cztery kilometry, az nagle znalezli sie w ruinach starozytnego Suanu. Nowicki, nie nawykly do szybkiego biegu, zaczal odczuwac zmeczenie i chociaz nie stracil Harry’ego z oczu, to takze nie zblizyl sie do niego. Biegli teraz wzdluz starego muru i marynarzowi udalo sie wreszcie zmniejszyc dzielaca ich odleglosc. Harry zorientowal sie, ze nie umknie. Zatrzymal sie. Przyjal blyskawiczny atak Nowickiego. Zrecznie uniknal ciosu, trafiajac marynarza w ramie. Warszawiak odwrocil sie.

– Steskniles sie chyba za mna, draniu? – syknal przez zacisniete zeby.

Harry, dyszac po szybkim biegu, zdobyl sie na szyderczy usmiech. Chwycil sie za ucho i rzekl:

– Pamietasz?

Blyskawicznie zamachnal sie nozem. Nowicki zdolal uniknac ostrza, gwaltownie odchylil sie do tylu. W tym samym momencie otrzymal jednak nokautujacy cios w szczeke. Runal na plecy. Uslyszal jeszcze chichot i francuskie slowo: Adieu! Zegnaj! – Po czym zauwazyl, ze Harry zniknal w jakiejs szczelinie. Jeszcze ostroznie zajrzal do srodka, ale panowala tam taka ciemnosc, ze sie zawahal. Postanowil wrocic dopiero przy dziennym swietle.

Rano towarzyszyli mu Abeer, Sally i Smuga. Ujrzeli ruiny starozytnego Suanu, a za nimi granitowa pustynie: majestatyczna, grozna i dzika. Rozowy, szary, zielonkawy granit wydawal sie w blasku slonecznych promieni calkiem czarny. Kiedy dotarli do muru, Abeer powiedzial:

– To makbarah!

– Makbarah? – zdziwil sie Nowicki.

– Starozytny cmentarz muzulmanski wzorowany na tradycjach faraonskich.

– Zajrzyjmy do wewnatrz.

– Nie radze – przestrzegl Abeer. – Nie nalezy naruszac spokoju mahometanskich cmentarzy, jezeli nie chce sie pozostac na zawsze w Egipcie… z nozem w plecach.

– Dziekuje za ostrzezenie – odparl marynarz, wcale nie przekonany.

– Lecz jesli tamten mogl, to i ja. Podeszli blizej, gdzie mur byl nizszy.

– A te domki? – spytal Nowicki, stajac na palcach.

– To wlasnie grobowce – odparl Abeer.

– Bardzo oryginalne – stwierdzil Nowicki. – Wygladaja jak mieszkalne domy. W jaki sposob chowa sie w nich zmarlych? Czy zwloki sa skladane rowniez na pietrach?

Abeer ociagajac sie, odpowiedzial:

– Zmarli leza w dolnej czesci, a na gorze sa pokoje dla przychodzacych tutaj rodzin.

– Czy czesto przychodza?

– Przewaznie dwa razy w roku i na cala dobe.

– Czy zmarli leza w trumnach? – dopytywal Nowicki.

– To unikat. Taki cmentarz arabski mozna ujrzec tylko w Egipcie – odrzekl Arab, jakby nie slyszal.

Domyslajac sie, ze Abeer, mahometanin, nie chce z nim dalej o tym rozmawiac, Nowicki dodal pospiesznie:

– My obchodzimy dzien zmarlych w listopadzie. Takze odwiedzamy wtedy cmentarze, by oddac czesc swoim zmarlym. Uwazam, ze wasz zwyczaj dowodzi wielkiego szacunku dla zmarlych krewnych.

– Mahometanie czcza swoich zmarlych – Abeer dal sie wciagnac w rozmowe i opowiadal dalej.

Jak wynikalo z jego slow, muzulmanie skladali swych zmarlych w podziemnej czesci grobowca w dwoch pomieszczeniach. Jedno przeznaczone bylo dla mezczyzn, drugie dla kobiet. Zwloki owiniete w przescieradla uklada sie na ziemi posypanej popiolem. W czesci nadziemnej grobowca buduje sie pokoje dla zyjacych czlonkow rodziny, ktora dwa razy w roku, z okazji malego i duzego ramadanu, przychodzi odwiedzac zmarlych i przebywa z nimi przez caly dzien i noc. Z tego wzgledu zamozniejsi nawet mebluja te pokoje, by miec na czym spac i jesc.

– Obecnie Arabowie juz nie buduja tak kosztownych grobowcow – mowil dalej Abeer. – Zarzucono ten zwyczaj z powodu zubozenia ludnosci.

Nowicki sluchajac wykladu, nadal probowal ponad murem obejrzec cmentarz. Po chwili szybko rozejrzawszy sie wkolo, przywolal swoich towarzyszy:

– Spojrzcie, co jest za tym murem – rzekl podniecony. – Poczekajcie tu na mnie. Gdyby ktos nadchodzil, dajcie mi znac. Wejde i rozejrze sie troche! Moze znajde jakis slad Harry’ego.

– Arabowie siedza o tej porze w domu – zauwazyla Sally. – Tylko turysci moga wloczyc sie w takim upale.

– To juz lepiej wejdzmy wszyscy – zadecydowal Smuga.

Abeer nie protestowal, choc nieufnie rozgladal sie dokola.

Grobowce byly parterowe i pozamykane. Jak wiele domostw mieszkalnych w Suanie i one nie mialy dachow. Penetrowali cmentarz w poszukiwaniu jakiejs kryjowki. Wszystkie groby byly jednak zamkniete. Nagle odezwal sie Abeer:

– Uwaga, tam ktos siedzi przy grobowcu.

– Grob bardzo oryginalny – zauwazyl Wilmowski. – Doskonale urozmaicenie w tej posepnej pustce!

Samotny, starszy mezczyzna z glowa owinieta turbanem, w obszernej galabii w podluzne pasy, nie mogl stanowic zagrozenia. Siedzial na progu grobowca. Bujny zarost okalal jego twarz. Grobowiec, przed ktorym siedzial, przypominal mala kapliczke z owalnym otworem. Byl otwarty! W srodku stal katafalk osloniety czerwonym materialem.

Abeer podszedl do starego Araba. Pozdrowil go uprzejmie, po czym zapewnil o wielkim uznaniu chrzescijan dla muzulmanow za czesc, jaka okazuja zmarlym i poprosil o pozwolenie na dokladne obejrzenie oryginalnego grobowca. Nastepnie wyciagnal do niego dlon z bakszyszem. Tamten odmowil gniewnym gestem, porywczo podniosl sie i odszedl na bok.

[148] Nie ma Boga procz Allacha, a Mahomet jest wyslannikiem Allacha.