*

… Bylo to wciaz jeszcze na poczatku pory deszczowej. Kisumu powoli wracal do zdrowia. Poszarpana noga nie wrocila do pelnej sprawnosci, ale mogl chodzic, opierajac sie na lasce. Ktoregos dnia odpoczywal, siedzac przed chata. Agoa akurat cos opowiadala dzieciom. Glos dobiegal wyraznie i wodz machinalnie sluchal.

– Niedaleko stad, w buszu, zyla sobie kiedys bardzo, bardzo stara zebra. Tak brzydka, ze wszystkie inne zebry z niej kpily i tak slaba, ze nie miala sily z nimi biegac. Byla za to bardzo madra.

– Tak! – przerwal jej maly, moze piecioletni szkrab. – Zebry sa madre, delikatne, lagodne – wyliczal na palcach. – I nikomu nie wyrzadzaja krzywdy!

– Nie przeszkadzaj! – ofuknela go matka, ale zaraz potem zapytala synka:

– A kogo boja sie zebry?

– Najbardziej lekaja sie lwa i lamparta – odparl z duma.

– Doskonale! – pochwalila i opowiadala dalej.

– Pewnego razu zostala przy wodopoju sama, bo dopiero na koncu, po wszystkich innych zebrach, mogla zaspokoic pragnienie. Zaplakala glosno nad swym losem i nawet nie zauwazyla, kiedy przybiegl lew i delikatnie pogladzil ja po grzbiecie. Dopiero wtedy wzdrygnela sie z przerazenia.

“Jestes jak wszystkie inne zebry, placzesz. Probuje cie pocieszyc, nie zamierzam zrobic ci nic zlego, a ty i tak trzesiesz sie ze strachu” – powiedzial lew z pogarda. Zebra opowiedziala mu o swoim smutnym losie.

“Skoro tak bardzo jestes nieszczesliwa i nikomu niepotrzebna, to chyba najlepiej bedzie jak cie zjem” – zafrasowal sie lew.

“Oczywiscie krolu zwierzat!” – odparla zebra. “Bedzie to wielki zaszczyt dla calego mojego plemienia. Ale pozwol krolu, zebym mogla, zanim to uczynisz, zadac ci jedna zagadke. Wszak jestes najmocniejszy i najmadrzejszy ze wszystkich zwierzat”.

“Zgoda. I tak jestem az za bardzo laskawym wladca, ze w ogole z toba rozmawiam. Ten nedznik lampart po prostu podkradlby sie i zjadl cie bez ostrzezenia”.

W tym momencie nadszedl lampart i rzekl do lwa:

“Czemu krolu straszysz to slabe, niewinne stworzenie. Jesli jestes taki dzielny, to wybierz na przeciwnika kogos, kto jest ci rowny”.

Oba drapiezniki zaczely warczec i groznie spogladac na siebie. Madra zebra chciala wymknac sie z pulapki, ale lampart to spostrzegl:

“Hola, hola, moja pani! Moze jednak powiesz swoja zagadke i pozre cie ten, ktory ja odgadnie. Dobrze krolu?”.

“Niech i tak bedzie” – laskawie odparl lew.

Zebra namyslala sie przez chwile i rzekla:

“Kto to jest? Ma wielkie pazury i wspanialy ogon. Nie boi sie nikogo i niczego. W kazdej walce odnosi zwyciestwo. Potrafi przegryzc zebami najtwardsza kosc. Chodzi powoli, ale biega bardzo szybko. Moze isc malymi kroczkami, ale takze wykonywac wspaniale, wielkie susy”.

“To lew” – odparl lew.

“To lampart” – odparl lampart.

I oczywiscie obaj sie pobili. Walczyli dlugo. W koncu lew, jak niepyszny, uciekl z pola walki, a lampart zdyszany przysiadl, by odpoczac i pozrec zebre. Ale tej dawno juz nie bylo. Rozezlony lampart do dzis szuka lwa, a ten przed nim ucieka. I tak biegna i biegna… – smiala sie Agoa.

Dzieci milczaly chwile, a potem najmlodszy zapytal zamyslony:

– Mamusiu! A zagadka? Zebra mowila o lwie czy o lamparcie?

– A jak myslisz? – odparla Agoa.

– Ja mysle, ze o lamparcie – rzekl z namyslem.

– A ja, ze o lwie – powiedzial drugi. I oczywiscie zaczeli sie klocic.

– Uspokojcie sie! – zawolala Agoa. – Uspokojcie sie, moje lamparty i lwiatka, bo pojde sobie jak pani zebra!

– Nie!!! – wrzasnely maluchy.

Kisumu niechetnie oderwal uwage od sielankowej rodzinnej scenki. Pietrzyly sie przed nim jednak powazniejsze problemy. Od czasu gdy przestal byc w pelni sprawny, zaostrzyla sie zadawniona niechec miedzy nim a zazdrosnym o swe wplywy czarownikiem. Kisumu interesowaly bowiem nauki chrzescijanskich misjonarzy [167] , ktorzy przed kilku laty pojawili sie w okolicy.

Tego ranka beben nie milkl ani na chwile i Kisumu wiedzial, ze wkrotce przyjdzie mu odeprzec atak osmielonego jego slaboscia czarownika. Nie czekal dlugo. Czarownik pojawil sie przed jego obliczem.

– Rozmawialem z duchami – powiedzial po ceremonialnym powitaniu.

– Slyszalem – krotko odparl Kisumu.

– Lud dotknelo nieszczescie. Zle moce panuja…

– Ktos rzucil urok – przerwal mu Kisumu.

Czarownik, przygotowany na opor, poczul sie zaskoczony. Wodz, zdawal sie wprost proponowac rozwiazanie, do ktorego on zmierzal okrezna droga.

– Tak – rzekl, udajac zamyslenie. – Lew grasuje. Bydlo zdycha na spiaczke…

Kisumu przytaknal. Chodzilo przeciez o nieszczescie, ktore tu, nad Jeziorem Alberta, w gorzystym klimacie, nie powinno sie zdarzyc. Wodz nie pamietal, by kiedykolwiek choroba ta dotknela wioske. Co dziwniejsze spiaczka ominela jego bydlo. Nie ulegalo watpliwosci, ze wdaly sie w to zle moce. Ale jakie i jakich wymagaja ofiar? Wygladalo na to, ze czarownik wie, przeciw komu skierowac dzialanie.

•- Duzo nieszczesc – powiedzial. – Duzo, duzo… Bydlo pada. Lew grasuje. Ludzie moga chorowac… Duzo, duzo nieszczesc – cmokal i kiwal glowa. – Duchy, zle duchy…

Zapadlo milczenie. Palili fajki, popijajac bananowe piwo i obserwujac sie wzajemnie.

W koncu czarownik podjal decyzje:

– To rigilah-sukuo [168]

Kisumu poczul zimny dreszcz strachu. Czarownik wskazal zlego ducha, ktory sadowil sie zazwyczaj w stopach czlowieka. Jeden ze starszych synow Kisumu, dwunastoletni Awtoni, urodzil sie ze zdeformowana prawa stopa. Czarownik odczynil wtedy urok i powiedzial, ze uspil zlego ducha, ale ten moze sie obudzic, gdy chlopiec bedzie wchodzil w wiek dojrzewania.

– Mowisz, ze duch sie obudzil!? – Kisumu podniosl sie z miejsca. Gorowal teraz nad czarownikiem.

– Tak. Obudzil sie! Obudzil! – czarownik czul swa przewage. Ludzie w wiosce byli po jego stronie.

Kisumu usiadl. Spadlo tyle nieszczesc… Kisumu znal nauke chrzescijan, pozwolil ochrzcic syna, ale przekonanie, ze czarownik rozmawia z duchami tkwilo w nim rownie niezachwianie jak cale dziedzictwo przodkow.

– Naznaczyl go! Naznaczyl od dziecka – syczal czarownik. Wybral go dla siebie. Usadowil sie w stopie. Siedzi tam!!!

Kisumu nie mogl od niego^oderwac oczu.

– Chcial mnie zniszczyc. Wyslal lwa, by mnie zabil… Wyslal lwa – szepnal bezwiednie i sam juz nie wiedzial czy mowi o synu, czy o zlym duchu.

– Wreszcie zrozumiales wodzu. Niech cie strzeze twoj fetysz spokojnie juz powiedzial czarownik i podniosl sie ciezko.

Kisumu odprowadzil go, potem zas usiadl i zaczal uwaznie przygladac sie Awtoniem», a im uwazniej to czynil, tym wyrazniej w oczach syna dostrzegal drapiezne, zapamietane z oczu lwa, blyski.

Agoa snula tymczasem kolejna opowiesc.

– Pewnego dnia boa dusiciel okrecil sie wokol liany, by sie pobujac jak zwykli mali chlopcy. Akurat przechodzil tamtedy slon. Kiedy zobaczyl, ze waz jest bezbronny, zwiazany przez siebie samego, rozesmial sie zadowolony. Byl wreszcie panem zycia i smierci zrecznego pelzacza.

“Miej nade mna litosc, sloniu! Zmiluj sie!” – blagal waz.

“A co mi z tego przyjdzie?” – slon podniosl trabe i zaczal kolysac liana.

“Przyrzekam, ze ile razy mnie wezwiesz, zawsze przybede ci na ratunek”.

Slon zastanawial sie. W jego wielkiej glowie pojawila sie mysl, ze dobrze byloby miec takiego mocnego sprzymierzenca.

“Zmiluj sie, sloniu!” – prosil dalej boa. “Mam tyle malych dzieci… Bylby to wielki wstyd dla ciebie, gdybys pozbawil je ojca”.

“Ma racje” – znowu pomyslal slon. Ale glosno powiedzial:

“Czy ty miales litosc dla tych dzieci, ktore dusiles w skretach swego wielkiego cielska? Nawet nie dales sposobnosci, by o nia poprosily. Dusiles i tyle… Brrr…” – wstrzasnal i zakolysal liana. Boa pofrunal az pod szczyty drzew.

“Nie zasluguje na milosierdzie ten, kto sam go nie ma. Ale dam ci szanse… Jesli potrafisz odwinac sie i spasc na ziemie szybciej niz ja zdolam podniesc i opuscic trabe, by cie zmiazdzyc, odzyskasz wolnosc”.

Wezowi tylko o to chodzilo. Rozmawial ze sloniem, nie dlatego, ze liczyl na litosc. Szukal sposobu na wyplatanie sie z pulapki. Zanim slon zaczal opuszczac trabe, blyskawicznie zsunal sie na ziemie i owinal wokol nogi slonia.

“Cha! Cha! Cha!” – zasmial sie boa. “Teraz ty, panie sloniu, jestes zdany na moja laske. A ja nie mam w sercu litosci. Umrzesz!”

I waz zaczal kasac slonia w gruby brzuch. Slon zniosl to z wielkim spokojem, bo na brzuchu ma bardzo twarda skore. Spokojnie podniosl noge i przydeptal kark weza. Ten jeknal z bolu, puscil slonia i znow zaczal blagac o litosc. Ale slon zmiazdzyl mu leb.

“Nie ma litosci dla tego, kto nie zna litosci” – rzekl i traba rzucil cialo weza wysoko na drzewa, gdzie zaczely z niego szydzic zlosliwe malpy.

Agoa skonczyla opowiesc, a dzieci natychmiast zaczely prosic o nastepne bajki.

– Opowiedz o wyscigach weza z lampartem.

– Nie! O malpach i mysliwym.

– O tym, jak gazela oszukala lamparta.

Kisumu z zalem przerwal te scene. Skinal na zone, aby za nim wyszla i surowo popatrzyl przy tym na Awtoniego. Gdy Agoa podbiegla do niego, pochylil sie ku niej i powiedzial:

– Rigilah-sukuo.

Agoa z trudem stlumila okrzyk przerazenia, przyciskajac dlonie do warg. Potem przeniosla wzrok na bawiacego sie z dziecmi Awtoniego. Chlopiec byl wesoly, a jego kalectwo prawie niedostrzegalne.

[167] Misjonarze pojawili sie w tej czesci Afryki pod koniec pierwszej polowy XIX wieku. W Ugandzie znalezli sie najpierw anglikanie, wezwani przez Stanley’a w 1877 r., a w dwa lata pozniej przybyli tam Ojcowie Biali (rzymscy katolicy). Wszyscy oni zostali wypedzeni w 1882 r., gdy krol Mtesa, a po nim Mwanga przyjeli islam. Zakonczylo sie to przesladowaniami, w wyniku ktorych dwudziestu dwoch mlodych chrzescijan z Karolem Lwanga na czele, ponioslo smierc, w okresie od 26 maja 1886 r. do 27 stycznia 1887 r. Najmlodszy z nich, Kizito, mial 14 lat. Kosciol rzymskokatolicki czci ich jako swietych.


[168] Wedlug wierzen fetyszyzmu, zle duchy nosily imiona i osadzaly sie w roznych czesciach ciala czlowieka, m.in. w jego stopach. Fetysz (z fr. – fetiche, z port. feitico – czary) – w religiach pierwotnych przedmiot obdarzony magiczna sila, lub uwazany za wcielenie bostwa.