*

Fakt ponownego spotkania Tomka “faraon” uznal za niezwykle zrzadzenie losu. Wydal go wszak na pastwe pustyni. A oto pustynia oddala swego zakladnika. Przeznaczenie zas z powrotem postawilo go na jego drodze. Nie mogl tego pojmowac inaczej niz jako nadprzyrodzony znak, nieznany obowiazek nalozony nan przez Boga.

“Wola Allacha! Insz Allah” – myslal. “Skoro sam Bog odmienil wydany przeze mnie wyrok, zapragnal w ten sposob do mnie przemowic”.

Najpierw w jego chorym umysle zrodzil sie pomysl, by Tomasza… zatrudnic! Byl przekonany, ze to sie to uda. Znal wielu Europejczykow i ich nieprawdopodobna chciwosc. Zawsze czegos pozadali: pieniedzy, slawy, znaczenia, wladzy czy chocby antycznych przedmiotow i zwyklych, niewiele wartych pamiatek… Tomek odrzucal jednak wszystkie propozycje. Zdziwilo to “faraona”, a potem rozczarowalo i zdenerwowalo tak, ze zawsze stawal sie bliski zalamania lub wybuchu gniewu w jego obecnosci.

Z czasem zaczal traktowac opor Tomka jako jedyna przyczyne wszelkich swoich niepowodzen, symbol fatum, jakie nad nim zawislo.

W panice musial wszak opuscic Teby, a jego interesy na polnocy kraju nalezalo uznac za calkowicie zawieszone. Postanowil przeciac wewnetrzne rozdarcie, wywolywane “zla” obecnoscia tego wieznia. Ale jak, skoro mial do czynienia z zastanawiajacym znakiem bozym? Wybral… sad.

Tomek zajal wiec miejsce oskarzonego naprzeciw “tronu”. Obaj mlodzi ludzie dlugo mierzyli sie wzrokiem. W gorejacych oczach sadzacego plonela udreka i nienawisc. W oczach sadzonego nikt nie moglby dostrzec niczego innego niz opanowanie i spokoj. Tomek nie mial zludzen. Uratowac moglby go jedynie cud. Nienawisci mogl przeciwstawic jedynie godnosc.

Rozpoczela sie rozprawa. Sedzia sam, nienaganna angielszczyzna, zadawal pytania.

Za kazdym razem odpowiadalo mu milczenie. Tomek zachowywal sie tak, jakby to wszystko nie tylko go nie dotyczylo, ale i w ogole do niego nie docieralo. Patrzyl ponad poklad statku, na otaczajacy go, jakze piekny swiat. Uniosl glowe ku pobliskim skalom i usmiechnal sie do siebie.

Zapadla cisza. Tomasz, wciaz jeszcze z cieniem usmiechu na ustach, spojrzal z ironia i pogarda w oczy “faraona”. Ten jednak choc zaskoczony postawa Tomka – na co dzien napotykal jedynie lek swych podwladnych – powaznie traktowal swoja rozprawe. Wprowadzono swiadkow. Najpierw dwu Arabow. Ich zeznania tlumaczono oskarzonemu. Wynikalo z nich, ze dowodzac daabija, Tomek znecal sie nad arabska zaloga, ze pobil i wyrzucil na brzeg arabskich wspolpasazerow, aby przywlaszczyc sobie wynajety stateczek.

– Wszystkich? – spytal sedzia.

– Nie – odrzekli swiadkowie. – Niektorych zakul w kajdany i chcial oddac do brytyjskiego wiezienia.

Tomasz usmiechnal sie znowu. “Oto – pomyslal – jak latwo mozna przeinaczac prawde”. Ci, ktorym na prosbe Nowickiego ulatwiono ucieczke, teraz zeznawali przeciw niemu. Wtedy bylo ich jednak pieciu, teraz jedynie dwoch. Gdziez mogla byc reszta?

– Ilu was bylo? – sedzia zdawal sie czytac w myslach Tomka.

– Pieciu. Ale trzech zostalo zastrzelonych w czasie ucieczki odparli.

– Kto jest temu winien? – padlo kolejne pytanie.

– Oskarzony – odparli.

“A wiec to tak” – pomyslal Tomek. “Trzech pozostalych juz zginelo, a ci sa tutaj, w centrum Afryki. Prozno Nowicki ludzil sie nadzieja, ze moze czeka ich lepszy los”.

Na swiadka zostal takze powolany Harry, ktory oskarzyl Tomka o okradanie grobowcow. Ten fragment zeznan przetlumaczono nawet murzynskim niewolnikom, ktorzy popatrzyli na Tomka przerazonym wzrokiem. Miejsca spoczynku ich zmarlych byly bardzo szanowane, a sprofanowanie tych miejsc stanowilo najwieksza wine zyjacego.

Milczenie Tomka wobec pytan i zeznan swiadkow uznano za przyznanie sie do winy. Zapytano go jeszcze, czy chce cos powiedziec, a kiedy odmowil, “sad” udal sie na narade.

“Faraon” wstal, przeszedl na rufe statku, obrocil sie ku wschodowi I rozpoczal jakis obrzed. To wznosil rece, zdobne insygniami wladzy, to je opuszczal. Bil korne poklony w strone slonca to znow nieruchomial z zamknietymi oczyma. Odwrocony tylem do wszystkich zamarl w bezruchu i tak trwal. Mijaly minuty…

W blasku slonca, pomniejszony przez odleglosc, w swoim dziwacznym stroju, do zludzenia zdawal sie przypominac uszebti, magiczna figurke sprzed wiekow: nieruchomy, zatrzymany w skupieniu posazek faraona. Tomek pomyslal o Sally, ktora marzyla by moc przeniesc sie w zamierzchle czasy faraonow. Pomyslal takze o ojcu, jakze samotnym. O Nowickim, pozostawionym na pustyni. O Smudze, podziwianym wzorcu swego zycia. “Gdybyz oni tu byli, gdybyz byli” – myslal i zal targnal jego sercem.

Ale juz “sedzia” wracal na swoje miejsce, by oglosic wyrok.

– Oskarzony jest wielkim zbrodniarzem – mowil. – Zasluzyl na smierc. Gdybym byl zwyklym sedzia, taki bylby wyrok. Ale ja jestem wladca milosiernym i nie skazuje ludzi na smierc. Dlatego wyrok moj brzmi: “kapiel”! To wszystko.

Zostanie wykonany o swicie.