Tancerze koncza wystep. Rozlegaja sie pierwsze takty walca. Vo-lez-vous danser, m’sieu? Przed Jonathanem stoi blado usmiechnieta tleniona blondynka o wielkich, smutnych oczach, obrysowanych czarna kredka. Zapadniete policzki kaza przypuszczac, ze dawno nie jadla do syta. Ma na imie Sonia. Jesli Jonathan chce, moze jej dac napiwek na koniec kazdego numeru. Szurajac nogami po parkiecie, trzymaja sie siebie kurczowo niczym para tonacych. Sonia mowi o gwiazdach filmowych, o swojej rodzinie, ktora przed rewolucja byla bardzo bogata. Biala Rosjanka. To ci dopiero! Biala Rosjanka! Rozumiesz? Oczywiscie, ze nie rozumiesz, co mnie tak bawi. Sonia zostawia Jonathana, ktory zrywajac boki ze smiechu, opiera sie o filar dla utrzymania rownowagi. Daje znak porzadkowym, ze nie jest grozny, ze nie musza interweniowac. Za chwile sam sie uspokoi.

Jonathan wraca do stolika. Rzesiste brawa towarzysza pojawieniu sie na scenie drobnego czlowieczka o nieokreslonej powierzchownosci. W bialym krawacie i fraku nie wyglada ani na eleganta, ani na obszarpanca. To tylko kostium, ubranie robocze. Oswietlony reflektorem, ktory rzuca jasna, rozedrgana plame na srebrne tlo z serpentyn, staje wyprostowany jak struna i wyglasza napuszone wprowadzenie w jezyku, ktorego Jonathan nie rozumie (rosyjski?). Nastepuje chwila ciszy. Czlowieczek odwraca sie plecami do widzow, po czym gwaltownie okreca sie na piecie. Nad gorna warga ma doklejony wasik. Przybierajac poze bardzo waznej osobistosci, moze krola, moze polityka, przemawia do zgromadzonych. Slychac smiech. I glosy sprzeciwu. Czlowieczek znow sie odwraca i pokazuje twarz juz bez wasika. Piskliwym glosem wyrzuca z siebie pare slow, strojac niemilosierne miny.

Jonathan nie rozumie, o czym mowa, ale nie moze oderwac oczu od czlowieczka na scenie. Postacie zmieniaja sie jak w kalejdoskopie. Jedna mowi barytonem. Druga ma na glowie mala czapke i udaje zawadiake. Kazda z nich istnieje przez kilka chwil, przez minute. Z pojawieniem sie nowej znika poprzednia. Czlowieczek stapia sie z tymi postaciami tak doskonale, ze jego indywidualnosc jest niedostrzegalna. Mimo wypitej wodki Jonathan czuje dojmujacy chlod. Patrzy z przejeciem na kolejne wcielenia i modli sie w duchu, zeby to nie byla prawda, zeby sie okazalo, ze cos przeoczyl. Ale od tego nie da sie uciec. Pomiedzy kolejnymi wcieleniami, w momencie, w ktorym jedna postac znika, ustepujac miejsca drugiej, twarz imitatora jest martwa niczym pozbawiona wyrazu maska.