Angela niechetnie usluchala. Po drodze cmoknela Victora w policzek.

– Zaraz wracasz? Mielismy zagrac w tenisa.

– Innym razem – odpowiedzial niewyraznie Victor.

Jupe usiadl za kierownica hondy. Silnik z miejsca wszedl na wysokie obroty, jakby marzyl o tym przez rok proznowania w garazu.

Wyjechali przez tylna brame, ukryta w gestych zaroslach. Jupe nie zauwazyl, ze w slad za nimi po kilku minutach ruszyl czarny dzip, prowadzony przez siostre Victora.

ROZDZIAL 2. ANONIM Z POGROZKA

Kuzyn pani Morgan, studiujacy we Francji, musial miec fantazje i wymagania: na pokladzie sportowej hondy znajdowaly sie najprzemyslniejsze bajery, mrugajac do Jupe'a z tablicy rozdzielczej oczkami kolorowych swiatelek, sygnalizujac na monitorze komputera kazde wzniesienie i zakret, gestosc ruchu na drodze, jakosc nawierzchni. Victor wlaczyl radio i kabine wypelnila po brzegi muzyka techno, atakujac bebenki do granic wytrzymalosci.

Jupe wyciszyl glosniki. Zjechali z autostrady na droge lokalna, kluczaca wsrod zielonych pagorkow i pastwisk, po ktorych hasaly tabuny koni.

– Pogadajmy – zaproponowal Jupe.

– Nie ma o czym – mruknal Victor, wyraznie zly, ze muzyka przycichla.

– Musze wiedziec, co cie laczy z Demonami – powiedzial Jupe. – Jak dawno ich znasz. Czym ci groza.

– Moja sprawa. Groza staremu, nie mnie. Nic lubia wladzy. Taka rodzinka jak moja to kula u nogi.

– Ale lubia wasze pieniadze – zauwazyl Jupe. – Nie nalezysz do Ognistych Demonow.

– Jestes pewny?

– Mialbys tatuaz. Pysk diabla na lewym ramieniu.

– Na tatuaz trzeba zapracowac. – Victor zapalil, zakrztusil sie i wyrzucil papierosa za okno. – Macie mnie zamelinowac na piec dni. Stara zaplaci i na tym koniec.

– Mylisz sie – powiedzial Jupe obojetnym tonem, wprowadzajac honde w kolejny zakret. – Pani Morgan uwaza, ze nie nalezysz do gangu. Bandziorom nie pomagamy.

– To co mi zrobisz? – zapytal Victor.

– Jesli jestes jednym z tych rasistowskich drani, mozemy juz zawrocic – rzucil Jupe i zdjal noge z gazu.

– Spoko – mruknal Victor. – Nie jestem. Znam tych gosci. Zna ich kazdy, kto bywa w “Hadesie”. Czasem wypijalismy po piwie, sluchalem ich gadek. Lubia sie przechwalac, ze robia, co chca, ale sladow po nich nie ma.

– Opowiadali o Nocy Ognistych Demonow? – zapytal Jupe.

– Dowalili czarnuchom – Victor usmiechnal sie krzywo. – Policja nie znalazla dowodow. Kto widzial, geba na klodke. Lepiej im nie podpadac.

– Ty widziales?

Victor nie odpowiedzial. Wciaz usmiechal sie ironicznie. Jupe juz zaczynal zalowac, ze przyjal oferte pani Morgan. Pryszczaty dryblas podobal mu sie coraz mniej.

– Handluja prochami – uslyszal. -Maja obstawione wszystkie szkoly w poludniowej czesci miasta. I nikt ich nie zlapal za reke. Bonza to chojrak, nikogo sie nie boi.

Bonza byl przywodca Ognistych Demonow. Pisano o nim w gazetach, ze zna na wyrywki kodeks karny. Podobno studiowal kiedys prawo, wylecial z uczelni za rasizm.

– Mam wrazenie, ze te typy ci imponuja – zauwazyl Jupe.

– Nie chce zaszkodzic staremu. Niech sobie bedzie senatorem.

– Co oni maja na ciebie? – zapytal Jupiter.

– Moze nic, moze cos – burknal Victor. – Chca szmalu. Ja mam to zalatwic, taki jest warunek. Kiedy bedzie po wyborach, jakos dogadam sie z Bonza.

– Moga nie czekac do wyborow – powiedzial Jupe.

– Potrzebuja mnie. Wiedza, ze stary sie nie ugnie. Wy mi dajcie tylko te piec dni, pozniej sam sobie poradze.

– Chcialbym jednak wiedziec, co maja na ciebie, czym chca skompromitowac pana Morgana…

Victor milczal. Honda zjechala z drogi w lesna przesieke, wycieta w coraz dzikszym gaszczu. W oddali blysnela turkusowa gladz jeziora. Woz skrecil w waska, prawie niewidoczna sciezke, galezie zachrobotaly po karoserii.

Nad urwistym brzegiem jeziora objawil sie domek mysliwski z grubych, poczernialych bali. Byl osloniety drzewami. Przed domkiem stal czerwony mustang, o ktory opieral sie Bob Andrews.

Angela Morgan zaparkowala dzipa w przesiece lesnej, na skrzyzowaniu ze sciezka, w ktora skrecila honda. Dalej poszla pieszo. Dobry kwadrans przedzierala sie przez gestwine, az dotarla do urwiska.

Ukryta za pniem stuletniej sosny, obserwowala brata rozmawiajacego z Jupe'em i kims jeszcze przy zaparkowanych obok siebie dwoch samochodach. Potem wszyscy weszli do chaty prawie niewidocznej w cieniu starych drzew.

Co to za konspiracja? Dlaczego Victor odjechal tak nagle i najwidoczniej za zgoda matki? Angela miala chec objawic swoja obecnosc, zawolac do brata, ze wytropila go, lecz cos ja przed tym powstrzymalo.

Angela poczekala jeszcze troche i ruszyla w droge powrotna. Kiedy dotarla do dzipa, uslyszala daleki warkot dwoch silnikow samochodowych.

Mecenas Jenkins, przyjaciel i radca prawny kandydata na senatora, palil cygaro i czekal, az Martin Morgan skonczy omawiac ze swoim sekretarzem program dzisiejszych spotkan wyborczych: wiec w Norfolk, przeciecie wstegi w nowo otwartym szpitalu, polozenie kamienia wegielnego pod budowe domu starcow, konferencja prasowa w Beverly Hills. Peter York, asystent Morgana, mlody czlowiek w sportowym garniturze, raportowal punkt po punkcie, precyzyjnie podajac miejsce i czas kolejnych imprez.

– Za siedem minut ruszamy do Norfolk – dokonczyl. – Limuzyna czeka na dole. Dla pan zakupilismy czerwone roze, choragiewki i plakaty sa juz na miejscu. Spotkanie musi pan zakonczyc o jedenastej czterdziesci piec.

Dopiero teraz Morgan przywital sie z mecenasem Jenkinsem.

– Idzie swietnie – powiedzial. – Zabierzesz sie z nami do Norfolk?

Byl w swietnym humorze, pachnacy dobra woda kolonska, z rozowym gozdzikiem w butonierce, i Jenkinsowi zrobilo sie go zal. Ale nie bylo wyjscia.

– Musimy porozmawiac w cztery oczy. – Spojrzal znaczaco w strone Yorka. – Mam do ciebie wazna sprawe.

Martin Morgan troche sie zdziwil, bo zatroskany ton nie pasowal do mecenasa, ktory byl z natury czlowiekiem jowialnym i rzadko okazywal niepokoj. Dal znak sekretarzowi, aby zostawil ich samych.

– Czekaj na dole, Peter. Zaraz schodze.

Asystent Morgana rzucil krotkie, badawcze spojrzenie na Jenkinsa i opuscil gabinet. Zamek w drzwiach nie szczeknal, ale nikt nie zwrocil na to uwagi. Martin Morgan patrzyl pytajaco na mecenasa, a Jenkins zastanawial sie, jak zaczac.

– Dostalem dziwny list – powiedzial, zaslaniajac sie klebem dymu z cygara. – Przez e-mail, za posrednictwem internetu i bez nadawcy. Nie przywiazuje wagi do anonimow.

– Wiec o co chodzi? – zapytal Morgan.

– List dotyczy Victora – odezwal sie po krotkiej pauzie mecenas Jenkins. – Twoj syn ma powiazania z Ognistymi Demonami.

– Victor i skinheadzi? – zdumial sie Morgan. – To kompletny absurd.

– Podobno uczestniczyl w ekscesach podczas slynnej Nocy Demonow – powiedzial Jenkins.

– Brednie.

– Autor listu twierdzi, ze ma niezbite dowody. I ze je ujawni.

– Nic paktuje z szantazystami – rzucil twardo Martin Morgan. – Nie dostana od nas zlamanego centa. Wyrzuc list do smieci.

– Zrobilbym tak od razu, gdyby nie to.

Jenkins pokazal Morganowi odbitke fotograficzna. Bylo to amatorskie zdjecie, zrobione zapewne z ukrycia przez przypadkowego swiadka zajsc. Przedstawialo grupe skinheadow w charakterystycznych skorzanych kurtkach z wizerunkiem diabla, kopiacych lezaca na chodniku kobiete. W tle widac bylo plonacy sklep.

Glowe jednego z Ognistych Demonow zakreslono kolkiem. Twarz, troche rozmazana, przypominala Victora.

– Chyba widzialem to zdjecie w gazecie – powiedzial Morgan. – Nikomu nie przeszlo przez mysl, ze to moze byc moj syn.

– Autor listu twierdzi, ze dysponuje druga fotografia, na ktorej Victor jest widoczny wyraznie – powiedzial mecenas Jenkins. – Zanim do ciebie przyszedlem, zlozylem wizyte w barze “Hades”, melinie Demonow. Porozmawialem z obsluga.