Rozdzial 11

Aleksa oparla sie o twarde, skorzane obicie ka¬napy w dylizansie, ktory kolysal sie i podskakiwal, pedzac po wyboistej drodze. Siedzaca naprzeciwko Sarah obserwowala ja z wyraznym niepokojem. Wlasnie opuscili Rye i ruszyli wzdluz wybrzeza na polnoc do zamku Falon. Podroz z Londynu do¬biegala konca.

– Na pewno wszystko w porzadku? – spytala Sa¬rah, wygladajac zza ramienia handlarza z wydat¬nym brzuchem, niewatpliwie rezultatem nadmier¬nego spozycia piwa. – Jest pani blada jak sciana. Czy na pewno nie zarazila sie pani od lady J ane?

– Nic mi nie jest, po prostu czuje sie zmeczona.

– Wczesniej Aleksa powiedziala Sarze, ze choroba Jane okazala sie mocno przesadzona, ze wywo¬lala falszywy alarm, wiec zanimdotarly do Londy¬nu, J ane byla juz na nogach, niemal zupelnie zdrowa.

– Lady Jane jest zdrowa jak rydz, ale pani samo¬poczucie najwyrazniej sie pogorszylo. Obawialam sie, ze nie powinna byla pani wyjezdzac tak lekko ubrana. Hrabia dostanie furii, gdy sie dowie, na co sie pani narazila.

Jej maz. Dobry Boze, co tez ona najlepszego zro¬bila? Powiedziala pulkownikowi Bewicke'owi prawde, zrealizowala zamierzony plan. Bol wyda¬wal sie nie do zniesienia, podobnie jak nieoczeki¬wane wyrzuty sumienia.

Nie mialas wyboru, powiedziala sobie juz chyba po raz setny, lecz to wcale nie przynioslo ulgi. On cie tylko wykorzystal. Nic dla niego nie znaczysz, ozenil sie z toba dla pieniedzy, byc moze takze po to, aby za pomoca twojego ciala zaspokoic swoja zadze. Mimo wszystko poczucie winy nie chcialo jej opu¬scic.

Pomyslala o powrocie meza i o dokumentach, jakie na pewno bedzie mial przy sobie. Pulkownik Bewicke bedzie czekal z wojskiem, gdy Francuzi przybeda, aby wykrasc angielskie tajemnice. Zo¬stana wzieci do niewoli.

A Damien skonczy w wiezieniu.

Lub jeszcze gorzej. Przeciez zdrajca moze byc powieszony. Ta mysl kielkowala gdzies w zaka¬markach jej umyslu, lecz nie przyjmowala do wia¬domosci, ze wydarzenia moga przybrac taki obrot. Bedzie musiala zakonczyc te szpiegowska historie, a jednak…

Ogarnialo ja coraz wieksze cierpienie. Dlaczego to wszystko musialo sie wydarzyc? Co zlego uczy¬nila, by zasluzyc na takiego mezczyzne?

Dlaczego zakochala sie akurat w nim? Uprzytomnila sobie wlasne uczucia, co niemal przygniotlo ja ogromnym ciezarem, wywolujac jeszcze wiekszy bol. Probowala temu zaprzeczyc, walczyla z ta mysla, lecz nic nie mogla poradzic. Boze, jak mogla pokochac takiego czlowieka? Za¬dawala sobie to pytanie tuzin razy, lecz nie potra¬fila znalezc odpowiedzi. Uporczywa swiadomosc gryzla ja bez wytchnienia, nie dajac chwili odpo¬czynku.

Kiedy w koncu dotarla do Falon, zmeczona i po¬grazona w beznadziejnym smutku, poszla od razu do swojej sypialni. Sarah narobila halasu, zeby przygotowac pozywny rosol i szkandele do pod¬grzania poscieli. Monty zaniepokoil sie o jej zdro¬wie, a kucharz napredce sporzadzil medykamenty i mikstury. Wprawdzie Aleksa sama byla sobie winna tej choroby, przez ktora skora poszarzala, do oczu wciaz cisnely sie lzy, zas dusza… dusza cierpiala najbardziej.

Mijaly minuty, godziny ciagnely sie w nieskon¬czonosc. Lecz wiedziala, ze on tam bedzie. Spotka¬nie z Francuzami bylo wyznaczone na dzisiejsza noc, a mezczyzna pokroju Damiena z pewnoscia sie na nie stawi.

Zesztywniala, slyszac halasy dobiegajace od stro¬ny wejscia, nastepnie kroki, przytlumione slowa, rzucane rozkazy. Wiedziala, ze hrabia powrocil.

– Gdzie ona jest? – Nie miala watpliwosci, do ko¬go nalezal ten glos. Byl jedwabisty, lecz dzwieczala w nim staL Dochodzil od strony schodow, gdy tym¬czasem za oknami juz poszarzalo. Damien przybyl, aby dokonczyc swoja misje.

– Na gorze, milordzie – powiedzial kamerdyner.

– Sluzaca Sarah zaniosla jej rosol. Moze juz poczula sie lepiej.

Ruszyl po schodach, pOKonujac kazdym susem po dwa, trzy stopnie. Serce Aleksy tluklo sie w pier¬siach jak opetane. Wiedziala, ze to bedzie trudne, lecz nie spodziewala sie tego okropnego pieczenia, ktore wypalalo ja od srodka.

– Aleksa? – Wszedl przez drzwi, laczace ich sy¬pialnie. – Wszystko dobrze? Mont y powiedzial mi, ze zachorowalas. – Mial na sobie spodnie z kozlej skory i biala batystowa koszule, a na nogach dlugie do kolan buty do konnej jazdy. Zmierzwione wlo¬sy polyskiwaly granatowa czernia w swietle lampy. – Jak sie czujesz?

– Dobrze – odparla, odwracajac glowe w bok

– ale przez dzien lub dwa chyba nie bede wychodzic z domu. Nie ma sie czym martwic. Byc moze zlapalam cos od J ane. – Na pewno uslyszal juz o jej wycieczce do miasta.

Wzial ja za reke, nachylil sie i pocalowal ja w czolo. – Monty opowiedzial mi o twojej malej wypra¬wie. W obecnych czasach samotna kobieta nie jest bezpieczna na naszych drogach. – Usmiechnal sie do niej tak czule, ze poczula jeszcze mocniejszy ucisk w sercu. – Powinienem przelozyc cie przez kolano i dac pare klapsow.

Zwalczyla cisnace sie do oczu lzy.

– Tesknilam – powiedziala zupelnie szczerze.

Boze, jakze chciala, by to nie byla prawda. Teskni¬la za nim w kazdej minucie, nawet wtedy, gdy zdra¬dzala jego tajemnice, nawet wiedzac, co sie wyda¬rzy tej nocy. Powinna go nienawidzic, widziec w nim jedynie zdrajce, ktorym przeciez byl, lecz gdy popatrzyla w te piekne oczy, widziala jedynie niesamowicie przystojnego mezczyzne, ktory ukradl jej serce.

– Ja tez tesknilem – powiedzial lekko gardlo¬wym glosem. – Przez ostatnie cztery dni myslalem tylko o tym, by namietnie kochac sie z toba. – Mu¬snal jej usta pocalunkiem. – Ale to chyba bedzie musialo zaczekac.

– Jutro na pewno poczuje sie lepiej, obiecuje. – Lecz wiedziala, ze juz nigdy nie poczuje sie lepiej. – Moze wybierzemy sie powozem do wioski albo urzadzimy piknik nad morzem. – Zamknela powieki, nie mogac dluzej patrzyc w jego swidruja¬ce- niebieskie oczy. Gdyby nie znala prawdy, na¬prawde uwierzylaby, ze za nia tesknil, ze napraw¬de mu na niej zalezy.

– Masz czas do rana. Jesli nie poczujesz sie na si¬lach, zeby wstac, posle po doktora.

Kiwnela glowa. Jutro i tak nie bedzie to mialo znaczenia. Jutro ich wspolne zycie stanie sie zamk¬nietym rozdzialem, na zawsze.

– Odpocznij troche, kochanie. Mam pewne plany co do twojego pobytu w lozku, ale nie maja one nic wspolnego z twoja choroba. – Usmiechnal sie, a po¬tem jeszcze raz pocalowal ja delikatnie i czule, lecz na jego twarzy wyraznie widoczne bylo pozadanie.

Doznala kolejnego ucisku w sercu. Chcialo jej sie plakac, bic piesciami, krzyczec z rozpaczy, po¬mstowac na niesprawiedliwy los. Patrzyla, jak Da¬mien wychodzi, potem krzata sie po swojej sypial¬ni. Przez chwile rozmawial z Montym, ktory jed¬nak zaraz opuscil pokoj swojego pana.

Zadrzala, czujac nagly chlod. Kiedy przybeda Francuzi? A moze Damien sam wyjdzie, zeby spo¬tkac sie z nimi na plazy? Tak czy inaczej, zamierza¬la tam byc. Skoro zabrnela tak daleko, to bez wzgledu na konsekwencje zamierzala dopilnowac tej sprawy do samego konca!

Drzacymi rekami ubrala sie w praktyczna ciem¬nobrazowa welniana sukniel splotla wlosy w poje¬dynczy warkocz, ktory odrzucila na plecy. Otuliw¬szy sie przed zimnem cieplym kocem, usiadla przy oknie. Na zewnatrz zebrala sie gesta mgla, tlumiac blask ksiezyca. W brzeg ciezko uderzaly fale, podobnie jak ciezko bilo jej, serce.

Zastanawiala sie, gdzie jest Bewicke i jego lu¬dzie. Czy tak jak zapowiadal, przyprowadzil ich z pobliskiego Folkstone? Miescil sie tam garnizon, w ktorym stacjonowala obsada fortow Martello zbudowanych na wybrzezu jako umocnienia prze¬ciwko Francuzom.

Mijaly godziny, w panujacej dokola ciszy zegar z pozlacanego brazu tykal nieznosnie glosno. Uslyszawszy jakis dzwiek, Aleksa wyostrzyla zmy¬sly. Damien znowu krzatal sie po swoim pokoju, slyszala jego dlugie kroki, po chwili dobiegl ja od¬glos zamykanych drzwi, gdy wyszedl na korytarz. Aleksa zebrala caly zapas odwagi i pokonujac nad¬chodzacy atak paniki, podniosla swoj gruby wel¬niany plaszcz, narzucila go na ramiona i naciagne¬la na glowe kaptur. Odczekala chwile, po czym ci¬chutko ruszyla za mezem na dol.

Przy tylnych drzwiach zatrzymala sie, obserwujac jego wysoka sylwetke oddalajaca sie w kierunku klifow. Jej serce znowu walilo jak mlot. Chylkiem wymknela sie z domu, ale stanela bezglosnie w cie¬niu, czekajac, az Damien zacznie schodzic na plaze. Wtedy puscila sie biegiem waska sciezka w kierun¬ku brzegu, nabierajac powietrza krotkimi, urywa¬nymi haustami. Na szczycie klifu zatrzymala sie po¬nownie, szukajac goraczkowo wzrokiem Francu¬zow, a takze Bewicke'a i jego zolnierzy.

N a falach kolysaly sie dwie male lodzie, ich maszty byly opuszczone i ukryte w kadlubie. Wzdluz linii wody stalo szesciu mezczyzn, zas trzech innych szlo przez plaze. Damien kierowal sie w ich strone. Pod pacha niosl prostokatna sko¬rzana teczke – jak sie domyslala – z dokumentami, po ktore przybyli mezczyzni.

Z zapartym tchem przycupnela oslonieta jakims glazem. Za skala, ktora pozwalala im pozostac w cieniu, po plazy powoli posuwali sie do przodu Bewicke i jego ludzie ubrani w czerwone mundury. W rekach mieli muszkiety z osadzonymi bagneta¬mi. Pulkownik trzymal szable, ktora w pewnym momencie zalsnila zlowieszczo w blasku ksiezyca.

Aleksa znowu przeniosla wzrok na Damiena, czujac, jak serce podchodzi jej do gardla. Przed oczami ujrzala nagle meza, ktory ja przytu¬la, caluje, szepcze namietne slowa. Przypomnialy jej sie wszystkie chwile, gdy byl troskliwy i delikat¬ny. Pomyslala o nocy, gdy wpadl do jej pokoju w zajezdzie, o tym, jak bardzo staral sie ja obronic, jak bardzo martwil sie o jej bezpieczenstwo. Pomy¬slala, jak bronil ja przed atakami swojej matki, jak cierpial na mysl, ze poslubiajac Alekse, zdradzil wlasnego brata. Przypomniala sobie jego hodowle ptakow, wspolne spacery plaza, rozne drobiazgi, ktorymi sprawial jej przyjemnosc.

Nagle zdala sobie sprawe, ze bez wzgledu na to, co zrobil, opa nie moze zniesc mysli o tym, ze mogl¬by zostac uwieziony, postawiony przed sadem w at¬mosferze skandalu, moglby zostac ranny w nadcho¬dzacym starciu.