Rozdzial 14
Aleksa poruszyla sie, stwierdzila, ze jest naga i gwaltownie otworzyla oczy. Boze, gdzie ja jestem? Pokoj, w ktorym sie znajdowala, wcale nie byl splowialy i obskurny, lecz urzadzony z wielkim przepychem. Lezala w zlocisto-zielonym, okrytym jedwabiem lozu z baldachimem, na grubym pucho¬wym materacu. Ciezkie, obite brokatem jedwabne zaslony w tych samych barwach wisialy w oknach o podluznych szybach, na lsniacej drewnianej pod¬lodze lezal gruby, cieply perski dywan.
Usiadla na lozku, podciagajac posciel pod bro¬de. Powoli wracala jej pamiec. Bewicke i Anglicy, strzal z muszkietu i okropny bol w piersi, straszne dni spedzone w Le Monde, Celeste Dumaine i li¬cytacja, Damien…
Jej serce zabilo gwaltownie. Rozejrzala sie po pokoju w nadziei, a zarazem z pewnym niepo¬kojem, ze zobaczy meza. Jednak Damiena nie by¬lo, w powietrzu unosil sie tylko jego delikatny me¬ski zapach pizma. Przypomniala sobie, jak wkro¬czyl zamaszystym krokiem do pokoju, wygladajac niczym wcielony diabel. Przypomniala sobie dzi¬kosc jego wzroku, spojrzenie niebieskich oczu, ktorym przekazal jej czesc swojej sily. Widziala w nich czulosc polaczona z ulga oraz zwierzeca de¬terminacje
Ze wstydem wspomniala, jak ja calowal, piescil jej polnagie cialo w obecnosci madame Dumaine. Bylo to grzeszne, lecz zareagowala na niego tak jak zawsze, bo jak zawsze rozpalil w niej plomien namietnosci. Pragnela go tak jak wysuszony slon¬cem kwiat pragnie deszczu.
Pomyslala o podrozy kareta, o tym, jak konskie kopyta rytmicznie postukiwaly o wybrukowane uli¬ce, a on w tym samym szalenczym tempie wbijal sie w nia. Zaczerwienila sie na wspomnienie swojego rozpustnego zachowania – oddala mu sie bez resz¬ty, zupelnie zapominajac o przeszlosci.
Zapomniala o jego bezwzglednosci, nikczemnej grze i klamstwach.
I w najmniejszym stopniu nie przejmowala sie tym, ze jej maz jest zdrajca!
Poczula ucisk w zoladku. Zawdzieczala mu zy¬cie, lecz do tego doprowadzila jego podla zdrada. To on byl temu winny, lecz ostatniej nocy puscila to w niepamiec.
Rozleglo sie ciche pukanie w drzwi. Gdy powie¬dziala "prosze", do pokoju weszla ladna, ciemno¬wlosa, niewysoka kobieta o obfitym biuscie. Chyba nie jest to jedna z kochanek Damiena, pomyslala w panice Aleksa, po raz pierwszy przypominajac sobie zolnierzy w lodzi i ich okrutne, drwiace slo¬wa. Ogarnela ja fala zazdrosci.
– Bonjour, madame – powiedziala kobieta. – J estem Marie Claire, tutejsza gospodyni, a zarazem zona Claude' a-Louisa, pokojowego pani meza.
Aleksa poczula tak ogromna ulge, ze az lekko zaszumialo jej w glowie.
– Dzien dobry. – Zarumienila sie delikatnie. Bylo jej glupio z powodu swojego wybuchu zazdrosci. Niemile dotknela ja swiadomosc, ze niewiernosc meza potrafi tak bardzo wyprowadzic ja z rowno¬wagI.
– Nie wiedzielismy, ze pani przyjedzie, wiec nie mamy dla pani sluzby. Pomyslalam, ze moze ze¬chce pani skorzystac z moich uslug, dopoki pani maz nie zalatwi innej osoby.
– D'accord. Dziekuje ci, Marie Claire. – Aleksa wstala z lozka i pozwolila, by czarnowlosa kobieta jej pomogla, zamowila jej do pokoju kapiel, umyla i wysuszyla wlosy, wreszcie ubrala ja w pozyczona dzienna suknie z muslinu. Miala dosc stylowy fa¬son, podniesiona talie i lamowki z wyhaftowanymi rozyczkami. Byla nieco zbyt krotka, przyciasna w biuscie, lecz i tak o niebo elegantsza niz wszystko to, co nosila przez ostatnie tygodnie. Gdy wreszcie skonczyla toalete, poczula sie znacznie lepiej.
– Pani maz bedzie zadowolony – powiedziala Marie Claire z milym usmiechem, spogladajac na jej ubranie i rozpuszczone kasztanowe wlosy. Obie odwrocily sie jednoczesnie na dzwiek otwie¬rajacych sie gwaltownie drzwi. Marie Claire unio¬sla brwi, lecz Aleksa jedynie usmiechnela sie na widok malego, ciemnowlosego chlopca, ktory z szeroko otwartymi oczami wpadl do pokoju.
– Jean-Paul, na Boga, co ty wyprawiasz? Prze¬ciez wiesz, ze nie wolno wchodzic do pokoju damy bez pukania.
– Przepraszam, mamo. Nie wiedzialem, ze tu jest dama.
– Nic nie szkodzi – powiedziala lagodnie Alek¬sa. – Przyjechalam dopiero wczoraj w nocy. Nie mogles o tym wiedziec.
– Kim jestes? – spytal chlopczyk, cofajac sie nie¬pewpie do drzwi. Dopiero teraz zauwazyla, ze nie¬naturalnie pociaga noga, a jego bucik byl przekrzy¬wiony pod dziwnym katem. Matka chlopca poszla za jej wzrokiem, a nastepnie sama zblizyla sie do niego i opiekunczo przytulila.
– Nie badz niegrzeczny, Jean-Paul- powiedzia¬la. – Ta pani wcale nie musi ci odpowiadac.
Aleksa nie spuszczala wzroku z malca.
– Nic sie nie stalo. I tak spotkalibysmy sie pre¬dzej czy pozniej. Jestem… zona monsieur Falo¬na – dodala z pewna doza niecheci.
Chlopiec zaskoczyl ja usmiechem.
– C'est bon! No to na pewno zostaniemy przyjaciolmi!
Poczula, jak cos nieoczekiwanie sciska ja za serce.
– Chetnie. Nawet bardzo chetnie.
– Skoro jestes tu z monsieur Damienem, czy to oznacza, ze tez kochasz ptaki?
Usmiechnela sie.
– Lubie
– To pokaze ci mojego. Nazywa sie Charlemagne. To najpiekniejszy ptak na swiecie. – Z radoscia go obejrze.
– Ale nie dzisiaj – wtracila sie matka chlopca. Porzucila juz obronna nute. – A teraz uciekaj, mon chou. Madame Falon ma wazniejsze rzeczy na glo¬wie niz pogawedki z toba. – Jednak w jej glosie nie bylo krytyki. Piekne, ciemne dczy kobiety przepel¬nialo glebokie uczucie do dziecka.
– Swietny chlopak – powiedziala Aleksa, gdy kustykajacy malec oddalil sie korytarzem. Nie mo¬gla uciec od mysli, co mu sie stalo w noge, od smutku, ze taka tragedia dotknela dziecko.
– Pani maz zawsze bardzo go lubil. Mozna by powiedziec, ze ma wrecz bzika na jego punkcie.
Damien mial bzika na punkcie dziecka? Nie mogla w to uwierzyc. A ten ptak chlopca to chyba prezent od Damiena.
– A gdzie on jest? – Starala sie, by to zabrzmia¬la rzeczowo, lecz oczami duszy ujrzala ich ostatnia wspolna noc, wiec wcale nie byla w nastroju do za¬dawania rzeczowych pytan.
– Jesli to mnie szukasz – padla odpowiedz od strony drzwi – to z radoscia zawiadamiam cie, ze wlasnie mnie znalazlas! – Jego przystojna, snia¬da twarz zdobil usmiech, a niebieskie oczy spogla¬daly na nia z podziwem. Wydawal sie wypoczety, w dobrej formie i wygladal stanowczo zbyt atrak¬cyjnie. Poczula, ze cos ciagnie ja do niego, lecz tym razem postanowila, ze zignoruje ten zew.
– Dziekuje ci, Marie Claire – powiedzial. – To na razie byloby wszystko. Przez reszte ranka sam zaopiekuje sie moja zona.
– Jesli bedzie pani miala jakies zyczenie, mada¬me, wystarczy, ze mnie pani zawiadomi.
– Merci, Marie Claire – odpowiedziala Aleksa.
– Jak sie czujesz? – Damien ruszyl w jej strone.
Mial na sobie nieskazitelny jasnoszary frak, nie¬przyzwoicie obcisle spodnie, ktore przylegaly do szczuplych bioder i muskularnych ud. Wciaz mowil po francusku, tego jezyka uzywal caly czas od chwili, gdy go zobaczyla. Przypomniala sobie wszystko, co sie wydarzylo, i podswiadomie odsu¬nela sie od niego.
– Czuje sie dobrze – odpowiedziala tak samo la¬godnie. Ten jezyk stal sie juz jej druga natura – Dziekuje ci za ostatnia noc… to znaczy za to, ze
po mnie przyszedles. Nie wiem, co bym zrobila, gdyby… gdyby…
Stanal tuz obok i wzial ja w ramiona.
– Nie mysl o tym. Teraz jestes bezpieczna. Czas spedzony w Le Monde bedzie juz tylko sennym koszmarem.
Usmiechnela sie z nuta goryczy. Gdyby tylko umiala zapomniec przeszlosc, zyc tak, jakby wczo¬raj powtornie przyszla na swiat.
– Moze i tak. Ale nadal jestesmy we Francji, z ktora Anglia jest w stanie wojny, a ty… ty nadal jestes zdrajca.
Cos zablyslo w jego oczach, moze bol, a moze zal, lecz zaraz zniklo.
– Byc moze tak to wyglada dla ciebie. Wszystko zalezy od punktu widzenia.
Odsunela sie.
– Damien, jak mozesz to robic? Przeciez jestes Anglikiem, na litosc boska. Jestes angielskim ary¬stokrata
– Jestem takze Francuzem. A moze zapomnialas?
– Chyba tak… a raczej wypadlo mi to z pamieci ostatniej nocy.
– A, rozumiem… ostatniej nocy. – Patrzyl tak, jakby widzial wszystko przez jej ubranie. Poczula, ze sie rumieni.
– Nie mowie, ze nie jestem. ci wdzieczna.,
– Co wiec mowisz?
– Dobrze wiem, ze zawdzieczam ci zycie, jednak…
– Jednak…? – Zmarszczyl czolo.
– Nie znalazlabym sie w tej sytuacji, gdyby nie ty. Ty, twoje szpiegowanie, twoja zdrada i oszustwa. To mi sie nie miesci sie w glowie. Nie moge z tym zyc.
– Wczorajszej nocy najwyrazniej nie przeszka¬dzalo ci…
– To nie powinno sie bylo wydarzyc. I wiecej do tego nie dopuszcze.
Rysy jego twarzy stwardnialy. Z wyraznym tru¬dem zlagodzil je.
– Wiem, ze jestes wzburzona. Wiele przeszlas, wiecej niz niejedna kobieta bylaby w stanie zniesc. Jestes w obcym, wrogim kraju z mezczyzna, ktore¬mu nie ufasz. Nie winie cie za to, ze czujesz sie zdezorien towana.
– Wiec z pewnoscia nie beqziesz mial nic prze¬ciwko temu, jesli zamieszkam w osobnym pokoju.
Wbil w nia spojrzenie swoich niebieskich oczu.
Jego twarz zmienila sie w kamienna maske.
– Alez bede mial przeciwko. Dam ci troche cza¬su, zebys oswoila sie z sytuacja, ale jestes moja zona. Przez caly pobyt we Francji bedziesz spala w moim pokoju i w moim lozku. Zgodzilas sie na to, poslubiajac mnie. Wiec oczekuje, ze dotrzymasz malzenskiej przysiegi.
– Kiedy za ciebie wychodzilam, nie wiedzialam, ze jestes zdrajca.
Wykrzywil usta w cynicznym usmiechu.
– Pamietaj, moja slodyczy, ze zdrajca w jednym kraju jest patriota w innym.
Zacisnela wargi, spogladajac na niego ponuro.
Gdyby tylko mogla uwierzyc, ze jest patriota. Moze wtedy zdolalaby zrozumiec… a z czasem nawet mu wybaczyc.
Probowala wyczytac cos z jego twarzy, desperac¬ko uwierzyc, ze jego motywacja byla bardziej szlachetna niz wylacznie osobiste korzysci. W glebi serca wiedziala, ze tak nie jest.