Rozdzial 21
Zmeczony Damien przeczesal reka wlosy i wy¬prostowal sie na niewygodnym krzesle. Wokol dlu¬giego prostokatnego stolu general Moreau, Victor Lafon, wielki szambelan Montesquieu, Fouche, pelniacy funkcje ministra spraw wewnetrznych, oraz kilku cesarskich marszalkow ogladali wielka szczegolowa mape Holandii.
Brytyjczycy wyladowali we Flushing.
Zblizal sie juz ranek, a zebrani nie spali wiele godzin, omawiajac sytuacje. W rozmowie padaly wyrazy niedowierzania, zlosci, niepokoju o to, co zrobia Anglicy.
Zreszta wiekszych obaw nie bylo, moze poza re¬sortem Fouche, lecz Damien podejrzewal, ze to raczej przykrywka dla jego politycznych ambicji. Dwa tygodnie wczesniej, po angielskim ladowaniu pod Walcheren, zarzadzil mobilizacje Gwardii Na¬rodowej oraz Narodowej Gwardii Paryza.
Cesarz byl wsciekly. Ze swojej siedziby w Schonbrunn potepil Fouche jako panikarza i oskarzyl o spiskowanie przeciwko sobie. Obserwu¬jac teraz ministra, Damien doszedl do wniosku, ze ten wrocil do swoich dawnych sztuczek.
Spojrzal jeszcze raz na mape, na zakreslone ob¬szary zajete przez Brytyjczykow, i po raz kolejny po¬czul sie nieswojo. Chociaz nie mial pewnosci, czul jednak pewien niepokoj w zwiazku z wybrana przez angielskie wojska taktyka. Obozowali na podmo¬klych terenach, gdzie szerzyla sie goraczka.
Wellington wciaz przebywal w Hiszpanii. Da¬mien mial o wiele mniej zaufania do dowodcy wojsk brytyjskich na polnocy. W ogole uwazal, ze to ladowanie nie bylo dobrym posunieciem.
Mial nadzieje, ze sie mylil.
– Pan sie nie zgadza, majorze Falon? – glos ge¬nerala przywolal go do rzeczywistosci.
– Przepraszam, panie generale. Chyba sie zamy¬slilem. Czy moglby pan powtorzyc…
– Panie generale, sierzant Piquerel melduje sie na rozkaz. – Do wysokiego pomieszczenia wkro¬czyl wysoki, mocno zbudowany mezczyzna o ogni¬scie rudych wlosach. Byl brutalny, zaprawiony w boju, a dzis jego postawa wyrazala najwyzsze na¬piecie. – Przepraszam, ale porucznik Colbert ma bardzo wazna wiadomosc. Prosi o chwile rozmowy na osobnosci z panem generalem i pulkownikiem Lafonem.
General odsunal krzeslo, szorujac glosno po drewnianej podlodze.
– Prosze o wybaczenie, majorze. Wyglada na to, ze nasza rozmowa musi zaczekac.
– Oczywiscie, panie generale.
Damien patrzyl, jak otyly mezczyzna idzie przez sale, majac za plecami pulkownika. Poczul sie tro¬che nieswojo. Colbert byl adiutantem Lafona. Byl ambitny i gorliwy, chcial szybko awansowac. Co nowego odkryl? Jaki to ma zwiazek z Brytyjczyka¬mi… a moze to jakas zupelnie inna sprawa?
Czekal w milczeniu, podczas gdy pozostali obec¬ni gremialnie wymieniali rozne spekulacje. Po kil¬ku chwilach sierzant otworzyl gwaltownie drzwi.
Z korytarza dobiegl jakis halas. Damien uslyszal odglos krokow, wreszcie do sali wpadlo szesciu umundurowanycB zolnierzy z generalskiego szta¬bu, na ktorych widok siedzacy przy stole zerwali sie na rowne nogi. N a koncu weszli general Mo¬reau, za nim Lafon i porucznik Colbert. Wszyscy ruszyli prosto w kierunku Damiena.
– Majorze Falon – powiedzial pulkownik Lafon. – Mam przykry obowiazek aresztowania pana.
Damien poczul, jak jego zoladek zwija sie w twardy wezel.
– Pod jakim zarzutem?
– Zdrady.
Zacisnal piesc, lecz po chwili zmusil sie, by roz¬prostowac palce.
– Recze, ze zaszla jakas pomylka.
– To sie dopiero okaze, majorze Falon – stwierdzil general, przylaczajac sie do mezczyzn otacza¬jacych Damiena. – Sierzancie, wykonujcie swoje obowiazki. Zabrac go.
Straznicy otoczyli go. Nie bylo mozliwosci ucieczki. A przeciez musial tez myslec o Aleksie. Pozwolil, zeby go wyprowadzono. Gdy w pustym korytarzu rozlegal sie stukot ich krokow, przez glowe Damiena przelatywaly pytania: Co ich za¬alarmowalo? Dokad go zabieraja? Co sie stanie z Aleksa?
Do glowy przychodzily mu rozne odpowiedzi, rozwazal sposoby dzialania, odrzucal je, wazyl mozliwosci i potencjalne rozwiazania.
Jednak wszystko to przycmiewal strach o Alekse.
Co sie z nia stanie, jesli on skonczy w wiezieniu albo, co takze prawdopodobne, zostanie rozstrzela¬ny? Czy to mozliwe, ze ja takze zechca aresztowac? Nie dowie sie o tym i nie pomoze jej, jesli straci glo¬we Nie moze dopuscic, zeby niepokoj o nia unie¬mozliwil mu znalezienie wyjscia z tej sytuacji.
Gdy wyprowadzili go na podworzec, poczul na plecach cieplo slonecznych promieni. Wykrecili mu rece do tylu, zwiazali je i wrzucili go do wozu.
Nie mial pojecia, dokad go zabieraja ani tez jak moglby uciec. Pomyslal o Aleksie i niemal zobaczyl jej piekne zielone oczy, ktore ciemnieja z niepoko¬ju o niego, tak jak ostatniego wieczoru, gdy przybyl poslaniec. Niemal widzial, jak drza jej wargi.
Niech to diabli! Gdyby tylko mogl zawiadomic Claude'a-Louisa, ten zapewnilby jej bezpieczen¬stwo.
Przeklinal samego siebie. Gdyby tylko wyszedl wczesniej, teraz jej nic by nie grozilo.
Gdyby tylko…
Cokolwiek sie stanie, bedzie gral do samego konca, lecz fakt pozostawal faktem, ze moze byc juz za pozno.
Aleksa chodzila po sypialhi. Damien nie pojawil sie przez caly dzien, a nadszedl juz wieczor. Gdzie on sie podziewa? Dlaczego nie wrocil do domu?
Martwila sie coraz bardziej, wyobrazajac sobie rozne straszne zdarzenia, az wreszcie sarna siebie zbesztala za te bezpodstawne obawy i stwierdzila, ze kradziez planow nie moze miec nic wspolnego z przedluzajaca sie nieobecnoscia meza.
W momencie przyplywu optymizmu zeszla na dol, zeby czyms sie zajac i nie myslec o klopotach. Moze jakas ksiazka? Z polki w gabinecie Da¬miena wziela tom Rousseau Wyznania i juz kiero¬wala sie na gore, kiedy zauwazyla stojaca przy wej¬sciu Marie Claire patrzaca przez szybe na ulice przed domem.
Podeszla do niej w milczeniu, zeby zobaczyc, co tak zaabsorbowalo uwage kobiety. Usmiechala sie, Aleksa dostrzegla jej nieco zamglone wilgocia oczy. – Marie Claire, co sie stalo?
Przez chwile nie bylo odpowiedzi, wreszcie po¬krecila glowa i wskazala palcem na zewnatrz. Aleksa popatrzyla na wylozona ceglami sciezke wiodaca z domu na ulice, by zatrzymac wzrok przed budynkiem na malym Jeanie-Paulu. Stal otoczony grupka dzieci, mial zarozowione z pod¬niecenia policzki. Biala koszula byla ubrudzo¬na ziemia, spodnie pogniecione, ale nie zwracal na to uwagi, podobnie jak jego matka.
– On umie grac – powiedziala Marie Claire z nut¬ka dumy, gdy chlopiec bokiem stopy kopnal skorza¬na pilke, az pofrunela znacznie dalej niz po uderze¬niach jego kolegow. – Pani mu powiedziala, ze moglby grac, a monsieur Falon pokazal, jak to robic.
– Tak… – Aleksa spostrzegla, ze inne dzieci traktuja go z pelnym podziwu lekiem i wzruszyla sie. – Mysle, ze twoj syn moglby zrobic niemal wszystko, gdyby tylko bardzo chcial.
Francuzka spojrzala na Alekse wielkimi ciemnymi oczami.
– Nigdy nie zapomne daru przyjazni, jaki pani i pani maz daliscie mojemu synowi…
W oczach Aleksy rowniez zebraly sie lzy.
– Gdyby widzial to moj maz, tez bylby bardzo dumny z chlopca.
Marie Claire usmiechnela sie
– Bedzie wspanialym ojcem, zobaczy pani. On jeszcze tego nie wie, ale ja mam te pewnosc. Tak bedzie.
Aleksa przygryzla drzaca warge. Pragnela uro¬dzic dziecko Damiena bardziej, niz kiedykolwiek by przypuszczala. Bezwiednie polozyla sobie dlon na plaskim brzuchu. Nawet teraz bylo mozliwe, ze nosi jego potomka. Modlila sie, zeby tak bylo i ze¬by Damien pragnal tego dziecka tak samo jak ona.
Bardzo zalezalo jej na tym, zeby od samego po¬czatku mowil jej prawde i zeby bezpiecznie wroci¬li do Anglii, lecz gdy myslala o Jeanie-Paulu i o wielkiej milosci chlopca do jej meza, stawalo sie coraz bardziej jasne, ze nie mialo znaczenia, po czyjej stronie on jest.
Nie mialo znaczenia, co zrobil ani w co wierzyl.
Wazne bylo tylko to, ze go kochala i ze miala na¬dzieje na jego milosc.
Kiedy tylko wroci, od razu mu o tym powie. Gdyby tylko miala pewnosc, ze Damien jest bez¬pIeczny.
Uscisnela dlon Marie Claire, czujac powracaja¬cy niepokoj. Odwrocila sie i poszla na gore do swo¬jego pokoju.
Caly czas modlila sie o bezpieczny powrot meza.
Victor Lafon stal w towarzystwie porucznika Colberta przed drzwiami prowadzacymi do malej ciemnej celi pod biurem prefekta policji. Sierzant Piquerel byl na dole z wiezniem.
– Czy mamy przedstawic mu zarzut kradziezy planow? – spytal jak zwykle gorliwy Colbert.
Victor pokrecil glowa
– Jeszcze nie. Damy mu troche swobody i zoba¬czymy, czy sam ukreci sobie line, na ktorej zawi¬snie. – Victor otrzymal zadanie zbadania kradzie¬zy, ktora miala miejsce w pracowni konstruktora okretow, a takze odzyskania cennych informacji, zanim padna lupem wroga.
– Sam nie mogl tego dokonac – rzekl Colbert.
– Ani na chwile nie opuscil gabinetu generala.
– Falon nie zabral planow, ale jest jedna z niewielu osob, ktore wiedzialy o ich istnieniu. Mam pewnosc, ze to on stoi za ta kradzieza, a z czasem wykryjemy jego wspolnika.
– A co z ta kobieta?
– Wyslalem juz ludzi, zeby ja przyprowadzili.
– Przeciez ona nie mogla tego zrobic.
– To malo prawdopodobne. Ma w sobie dosc odwagi, zeby sprobowac, ale Pierre nie widzial, ze¬by wczorajszej nocy gdzies wychodzila, a gdyby na¬wet wyszla, kobiecie trudno by bylo to zrobic w po¬jedynke
– Moze wiec Sto Owen maczal w tym palce? Wiemy, ze sie z nim spotykala.
– Jules zawsze umial postepowac z kobietami. Nie mamy powodow, zeby go podejrzewac o co¬kolwiek poza schadzkami z kochanka. Jednak w przeszlosci czasem nie zgadzal sie z polityka ce¬sarza. Wiec nie zaszkodzi go przesluchac.
Colbert skinal glowa.
– Calkiem mozliwe, ze ta kobieta jest kluczem do wszystkiego – stwierdzil Victor. – Major najwy¬razniej darzy ja uczuciem. Moze uda sie z nim po¬handlowac, obiecac mu jej bezpieczny powrot do domu w zamian za zwrot dokumentow.