Rozdzial 22
– Podaj mi reke.
Aleksa wyciagnela dlon, a wtedy Jules zlapal mocnym, uspokajajacym chwytem jej drzace palce. Poczula, jak udziela sie jej jego sila. W swietle ma¬lej mosieznej lampki, ktora zabrali z bocznej scian¬ki powozu, widac bylo, ze usmiechnela sie do nie¬go z wdziecznoscia.
– Juz lepiej? – spytal.
– Tak, znacznie lepiej. Teraz juz zupelnie dobrze. Dziekuje.
– Cala przyjemnosc po mojej stronie. – Jednak nie wypuscil jej dloni.
Gdy pokonali ostatni schodek prowadzacy do tu¬nelu, wokol nich zamknela sie ciemnosc. W srodku bylo wilgotno, czuc bylo zapach stechlizny oraz jeszcze jedna dziwna won, ktora w koncu zidentyfi¬kowala jako przemoczone, gnijace sukno. Wzdryg¬nela sie na mysl, skad moze pochodzic ten drugi za¬pach, ktory jednak nie byl tak odrazajacy, jak ocze¬kiwala. Minelo wiele lat od czasu, gdy korzystano z tej czesci kamieniolomow. Tak powiedzial Jules. Wszelkie ciala, jakie mogliby napotkac, juz dawno uschly albo zostaly po nich same kosci.
Gdy mineli zakret w tunelu i lampka oswietlila. sciany swoim slabym blaskiem, przekonala sie, ze mowil prawde.
Trupy, niektore bez glow, lezaly w stertach tu i tam, wpatrujac sie pustymi oczodolami w nowo przybylych gosci. Aleksa smiertelnie sie wystraszy¬la tym makabrycznym widokiem. Poczula, jak zolc podchodzi jej do gardla.
– Boze swiety… – Wbila palce w dlon Jules'a.
– Wszystko dobrze, cherie. Oni juz nikomu nie zrobia krzywdy.
Stlumila przerazenie.
– Wiem… przepraszam. Tylko ze…
– Niczego nie musisz wyjasniac. Ja tez nie jestem odporny na takie widoki. Chyba zaden czlowiek przy zdrowych zmyslach nie bylby w stanie przy¬wyknac do czegos takiego. Staraj sie patrzyc prosto przed siebie. Chodz, musimy sie pospieszyc.
Zmusila sie, zeby ruszyc, spogladajac tylko wprost, tam, gdzie padalo swiatlo lampy. Serce lo¬motalo w jej piersi, gdy wdychala wilgotne powie¬trze.
– Co to za dzwiek? – Stanela, slyszac jakies piski, odbijajace sie echem od scian tunelu. – Niewazne. Patrz pod nogi.
– Jules, powiedz mi.
– Szczury. – Scisnal ja mocniej za reke i pociagnal dalej, zmuszajac,., by nie zwracala uwagi na obrzydliwe stworzenia i zimny pot, ktorym sie oblala.
– Jestesmy juz blisko – szepnal i zatrzymal sie na rozwidleniu korytarzy. – Odglos naszych kro¬kow niesie,sie daleko. Musimy isc cicho. Patrz uwaznie, gdzie stawiasz nogi.
Skinela glowa, lecz Jules nie ruszal sie.
– Zostan tu chwile. Zobacze, co jest przed nami. Pozostawil ja w malym kregu swiatla. Zastana¬wiala sie, jakim sposobem on cokolwiek widzi w tych zupelnych ciemnosciach. Ledwie slyszala jego oddalajace sie kroki, potem nastala cisza.
Zadrzala i szczelniej owinela sie peleryna.
Gdzies w oddali kapala woda, kawalki ziemi wokol jej stop zamienialy sie w bloto. Szczury zamilkly, lecz z ciemnosci wciaz dobiegaly dziwne dzwieki. Cieszyla sie, ze nie wie, co je wywoluje. Czekala na St. Owena w nerwowej ciszy, caly czas rozmy¬slajac o mezu. Gdzies tam byl Damien… Modlila sie w duchu, zeby do niego dotarli, zanim bedzie za pozno.
Gdzies w poblizu od sciany korytarza odpadl maly kamyk. Aleksa podskoczyla przestraszona, odwracajac sie w tamta strone, lecz po chwili ode¬tchnela z ulga na widok zlocistej czupryny, ktora pojawila sie w kregu swiatla.
– Widzialem go – powiedzial, przyprawiajac ja o jeszcze szybsze bicie serca. – Przy kolejnym roz¬widleniu tunelu stoi straznik. Bede musial sie go pozbyc, skoro mamy uwolnic Damiena.
– Nic mu nie jest?
– Widzialem go tylko przez moment. Jest w dalszej czesci korytarza, przy koncu.
– Czy jest z nim ktos jeszcze?
– Widzialem tylko tego jednego. Sprobuje odwrocic jego uwage, kiedy juz pozbede sie strazni¬ka. Kiedy do niego pojde, ty musisz uwolnic swoje¬go meza.
Za trudem przelknela sline, po czym skinela glowa.
– Jesli cokolwiek sie stanie, bez trudu znajdziesz droge powrotna. Po prostu zawsze idz lewa odnoga tunelu. Do schodow, ktore prowadza na ulice, sa tylko cztery zakrety.
– Nic sie nie stanie – powiedziala stanowczo.
– Uwolnimy Damiena i uciekniemy.
– Bien sur, cherie. Nie watpie, ze tak bedzie, ale na wszelki wypadek… pamietaj, trzymaj sie lewej strony.
W ogole nie brala pod uwage mozliwosci, ze Ju¬les mialby nie wrocic razem z nimi. Tymczasem skoncentrowala sie na czekajacym ja zadaniu i za¬czela isc powoli, ostroznie stawiajac stopy.
Pokonali ostatni zakret przed rozwidleniem i Ju¬les zatrzymal sie w polowie korytarza.
– Tutaj zostawimy lampke. Kiedy tunel sie roz¬widli, zobaczymy swiatlo dobiegajace z posterunku straznika.
– Dobrze. – Podala mu lampe, a on postawil ja przy scianie. W jej zoltym blasku pojawila sie czasz¬ka z rozchylonymi szeroko szczekami. Nad nia le¬zaly ulozone w sterte zwloki niczym klocki drew¬na na opal, na wysokosc dziesieciu zwlok az do su¬fitu. Pozbawione ciala kosci trupow byly pokryte skora przypominajaca suszona wolowine, a dlugie kudlate wlosy, ktore pozostaly na niektorych czasz¬kach, zwisaly nad pustymi oczodolami.
Aleksa przelknela sline, opanowujac druga fale nudnosci.
– Musimy isc.
– Jest jeszcze jeden drobiazg.
– Tak?
– Twoj maz. Wyglada na to, ze zostal dosc ciezko pobity, ale chyba da rade isc.
– Dobry Boze…
– To twardy czlowiek. W zyciu wycierpial pewnie jeszcze gorsze katusze.
Aleksa pomyslala, ze juz nigdy wiecej nie chcia¬laby stanac w obliczu takiej sytuacji. Idac po ciem¬ku, pokonali kilka ostatnich metrow, ktore dzielily ich od rozwidlenia. Stamtad dalsza droge oswietlal im mdly blask lampy straznika. Jules pociagnal Alekse w cien, gdzie podal jej noz o krotkim ostrzu.
– Wyglada na to, ze Damien jest dosc mocno zwiazany. Rozetniesz sznury, a ja zajme sie straz¬nikiem. Zaczekaj tu, az wroce.
Ruszyl przed siebie w zupelnej ciszy. Zatrzymal sie, gdy pod stopa zachrzescil mu jakis kamyk. Straznik odwrocil sie, szukajac zrodla tego halasu. Usatysfakcjonowany, ze wszystko jest w porzadku, zaczal sie oddalac, a wtedy Jules skoczyl na niego od tylu. Objal mezczyzne ramieniem za szyje i zaczal naciskac..
Aleksa przygryzla warge. Zolnierz byl nizszy od napastnika. Zaczeli sie szamotac, chcial go kopnac, lecz w kilka sekund Jules go uciszyl, po czym odciagnal bezwladne cialo w cien i zosta¬wil na ziemi.
Gdzies przed nimi w korytarzu rozlegl sie jakis dzwiek.
– Remi, to ty? – zawolal zolnierz, ktory w tune¬lu pilnowal Damiena. Jules szybko pociagnal Alekse na druga strone korytarza, gdy barczysty mezczyzna ruszyl w poszukiwaniu przyjaciela.
– Remi! – zawolal ponownie. Jules wymamrotal w odpowiedzi: – Nom de Dieu, przestan w koncu zlopac ten parszywy pastis, ktory pedzi twoj wuj.
Gdy mezczyzna zaglebil sie w cien, Aleksa wy¬mknela sie za jego plecami, pozostawiajac zolnie¬rza w rekach Sto Owena. Po chwili uslyszala dobie¬gajace z tylu odglosy walki, jeki, stekniecia, ciosy, lecz nie tracila czasu na oczekiwanie na wynik po¬tyczki.
Puscila sie pedem w kierunku drugiej smugi swiatla na koncu tunelu, gdzie na krzesle siedzial bezwladnie pochylony do przodu ciemnowlosy mezczyzna.
– Damien? – spytala drzacym glosem, przykle¬kajac tuz obok. – Damien, kochany, to ja, Aleksa – powiedziala lagodnie, uspokajajaco, gladzac go po wilgotnych wlosach. Poruszyl sie, gdy dotknela palcem jego czola, po czym wolno uniosl glowe. Strasznie sie o niego bala, czula tez ogromny zal i ogromna.fale uczuc, jakich nigdy dotad nie do¬swiadczyla.
– Aleksa? – powtorzyl zbolalym glosem.
Po chwili przechylil glowe i kolejny jej zawrot po¬nownie kierowal go ku bezpiecznej nieswiadomo¬sci. Usilowal otworzyc oczy, ale caly swiat byl jak¬by za mgla, czas zwolnil do niedajacych sie zmie¬rzyc chwil, bardziej niemrawych niz niespokojne bicie jego serca. Moze wlasnie dlatego wydawalo mu sie, ze uslyszal, jak ona wypowiada jego imie.
Chlodne palce przesunely sie po jego policzku. – Tak, kochany. Jestem przy tobie. Przyszlam tu po ciebie.
Probowal zwilzyc usta, nadac jakis sens temu, co docieralo do jego uszu, lecz cos nie pozwalalo mu zanurzyc sie z powrotem w koszmarze, jaki spo¬dziewal sie zobaczyc, unoszac powieki. Wymamro¬tal cos w odpowiedzi, potem poczul szarpniecie za sznury, ktorymi byl zwiazany, i zrozumial, ze ktos rozcina wiezy.
Polyskujace w swietle lamy ostrze poruszalo sie goraczkowo. Pierwsza linka krepujaca go na wyso¬kosci piersi opadla, wiec niepodtrzymywany zgial sie do przodu i zapewne by upadl, gdyby szczuple ramie nie przytrzymalo go i nie usadzilo pionowo na krzesle.
Juz dobrze, kochany – powiedziala kobieta glosem, w ktory slychac bylo placz. – Nic ci nie bedzie, tylko musimy sie stad wydostac.
Aleksa…? – wyszeptal ledwie doslyszalnie.
Ale wiedzial, ze to przeciez niemozliwe. Probowal opanowac drzenie, ktore nagle ogarnelo jego cia¬lo. Tym razem otworzyl oczy i zobaczyl jej twarz.
Rubinowe usta, ciemnokasztanowe wlosy… naj-. piekniejsze zielone oczy, jakie kie,dykolwiek wi¬dzial.
Wrocilas… – powiedzial. Jego mozg wciaz zle funkcjonowal, bo przeciez to nie mogla byc ona.
Przygryzla drzaca warge
Na Boga, czy naprawde myslales, ze cie zostawie?
St. Owen… Wyjechalas ze St. Owenem… Glupio mu bylo, ze powiedzial to na glos. Prze¬ciez Aleksy tam nie bylo. Rozmawial z iluzja Spoj¬rzal na sterty zmasakrowanych zwlok, roztrzaska¬ne czaszki, bezglowe ciala. Nic dziwnego, ze tracil zmysly, skoro byl uwieziony w samym sercu piekla.
Nie, kochany – koil go cichy glos, gdy noz sprawnie rozcinal wiezy krepujace mu nogi. – Nie wyjechalam. Nigdy bym cie nie opuscila. Nigdy.
Aleksa… – nie mogl przestac wymawiac jej imienia, nie mogl oderwac wzroku od obrazu, kto¬ry tak bardzo ja przypominal. Poczul jeszcze boles¬niejsze uklucie w sercu.
Pomyslal o nocy, gdy przyjechala do niego do za¬jazdu, o uczuciach, jakimi go darzyla, gdy on sprawial jej zawod na calej linii. Cierpial coraz bardziej, chcial przeklinac samego siebie za wszystko, co zrobil.