– A wiesz, przyjacielu, ze mnie zadziwiasz? – rzekla, przybierajac na nowo zwykla wesolosc. – Na Boga, gdziez go mam szukac?

– Ty wszedzie bywasz, obywatelko – szepnal Chauvelin.

– Mowiono mi, ze lady Blakeney jest osia londynskiego towarzystwa. Ty wiesz wszystko i slyszysz wszystko!

– Zapominasz, moj drogi -odparla Malgorzata, podnoszac dumnie glowe i patrzac z gory na stojaca przed nia mala figurke -zapominasz widocznie, ze szesc stop sir Percy'ego Blakeney'a i dluga tradycja nieskalanych przodkow stoja na przeszkodzie miedzy lady Blakeney a tym, co proponujesz?

– Dla dobra Francji, obywatelko…

– Wstydzilbys sie proponowac takie niedorzecznosci! Gdybys nawet wiedzial, kim jest "Szkarlatny Kwiat", bylbys bezsilny. Wszak wiesz, ze on jest Anglikiem.

– Juz o tym pomyslalem – rzekl Chauvelin z gorzkim usmiechem. -W kazdym razie moglibysmy go poslac pod gilotyne, aby ostudzic jego zapal, a potem… gdyby przyszlo do dyplomatycznego zawiklania, moglibysmy przeprosic pokornie rzad brytyjski i w razie potrzeby zaplacic rodzinie odszkodowanie…

– To, co proponujesz, jest wprost potworne – rzekla, odsuwajac sie od niego, jak od wstretnego plaza. – Kimkolwiek ten odwazny i szlachetny czlowiek jest, nigdy – slyszysz?

– nie przyloze reki do podobnego bezecenstwa.

– Wolisz zatem byc zniewazana przez lada jakiego arystokrate, ktory przybywa do tego kraju?

Chauvelin dobrze trafil, puszczajac te ostra strzale.

Swieze policzki Malgorzaty zbladly, ale zagryzla wargi, aby nie dac mu poznac, ze ja dotknal.

– To nie ma nic do rzeczy – rzekla obojetnie. – Moge sie bronic, ale nie podejme sie nigdy wykonania zadnego nikczemnego czynu dla ciebie lub Francji. Masz inne sposoby do dyspozycji, mozesz ich uzyc, przyjacielu.

I nie spojrzawszy juz na Chauvelina, odwrocila sie i weszla prosto do zajazdu.

– To nie ostatnie twoje slowo, obywatelko – mruknal Chauvelin, gdy snop swiatla objal jej wytworna postac. – Mam nadzieje, ze spotkamy sie jeszcze w Londynie.

– Byc moze, ze spotkamy sie w Londynie – odpowiedziala, nie odwrociwszy glowy – lecz fakt ten nie zmieni w niczym mego ostatecznego postanowienia.

Otworzyla drzwi kawiarni i zniknela mu z oczu.

Pozostal na progu i zazyl tabaki. Spotkala go odmowa i zniewaga, ale na jego lisiej twarzy nie znac bylo rozczarowania, ani zaklopotania, owszem, dziwnie chytry i ironiczny usmiech zawital na jego cienkich wargach.

Rozdzial IX. Zamach

Po calodziennym deszczu zapadla piekna, gwiazdzista noc. Noc chlodna, jesienna, czysto angielska, pachnaca wilgotna ziemia i opadlymi liscmi.

Powoz sir Percy'ego, zaprzezony w cztery przepyszne konie jego chowu, uwazane za najpiekniejsze w Anglii, toczyl sie droga, wiodaca do Londynu. Sir Percy Blakeney siedzial na kozle, trzymajac lejce w dlugich, kobiecych rekach, a obok niego siedziala lady Blakeney, otulona drogocennym futrem. Piecdziesiat mil jazdy w gwiazdzista noc!… Malgorzata przywitala te mysl z rozkosza. Sir Percy byl zapalonym sportsmenem, a jego czworka, wyslana kilka dni przedtem do Dovru, byla dostatecznie wypoczeta i ochotnie przebywala powrotna droge.

Malgorzata, korzystajac z kilku godzin samotnosci, kolysana slodkim nocnym powiewem, pograzyla sie cala w myslach.

Wiedziala z doswiadczenia, ze sir Percy jak zwykle bedzie mowil malo, albo zatonie w milczeniu. Jezdzil z nia czesto nocami w tym wspanialym powozie i czynil najwyzej jedna lub dwie uwagi o powietrzu lub stanie drog. Ogromnie lubil powozic noca, a i ona takze znalazla urok w tym sporcie. Gdy tak siedziala kolo niego, zachwycajac sie sprawnoscia, z jaka powozil, zastanawiala sie, nad czym ten milczacy czlowiek gleboko duma. Nigdy jej tego nie powiedzial, a ona tez go nigdy o to nie spytala.

W "Odpoczynku Rybaka" Jellyband obchodzil dom i gasil swiatla. Goscie jego opuscili juz bar, ale na gorze w malych, przytulnych pokoikach, gospodarz mial kilku znakomitych gosci: hrabine de Tournay, Zuzanne i wicehrabiego. Poza tym byly jeszcze zarezerwowane dwa gotowe pokoje dla sir Andrewa Ffoulkesa i lorda Antony'ego, jesli racza zaszczycic stary zajazd i pozostana na noc. Do tej pory obaj mlodziency siedzieli jeszcze w kawiarni przed ogromnym ogniskiem, ktore mimo lagodnego powietrza plonelo wesolo.

– Powiedz mi, Jelly, czy wszyscy juz wyszli? – zapytal lord Antony czcigodnego gospodarza, krzatajacego sie kolo stolow i zbierajacego pozostale dzbany i puchary.

– Wszyscy, jak widzisz, panie.

– A czy wszystka sluzba udala sie juz na spoczynek?

– Z wyjatkiem chlopca, zajetego w barze, ale – dodal, smiejac sie – i ten zboj zasnie lada chwila!

– Wobec tego mozemy tu spokojnie rozmawiac jeszcze z pol godziny, nieprawdaz?

– Bez watpienia, panie. Zostawie swiece na kredensie, a pokoje sa gotowe. Mieszkam na gorze, ale jezeli panowie glosno zawolaja, to na pewno uslysze.

– Dobrze, Jelly. Nie potrzebujesz zostawiac swiecy, ognisko da nam az nadto swiatla, a nie chcemy zwracac uwagi przechodniow.

– Do uslug, panowie.

Jellyband zrobil, jak mu kazano, skrecil wiszaca u sufitu staroswiecka lampe i zagasil swiece.

– Daj nam jeszcze butelke wina, Jelly – rozkazal sir Andrew.

Jellyband wyszedl po wino. W pokoju bylo teraz ciemno, tylko klody drzewa, palace sie na ognisku, rzucaly krag migotliwego swiatla.

– Czy niczego wiecej panom nie potrzeba? – zapytal Jellyband, powrociwszy z butelka wina i szklankami, ktore postawil na stole.

– Mamy wszystko i dziekujemy -odparl lord Antony.

– Dobranoc, panom, dobranoc sir!

– Dobranoc, Jelly!

Obaj mlodziency poczekali, az umilkly na schodach ciezkie kroki gospodarza. Zdawalo sie ze caly "Odpoczynek Rybaka" pograzyl sie we snie, procz mlodych ludzi, popijajacych wino przy ognisku.

Nie dochodzil najmniejszy szelest procz tykania staroswieckiego zegara i trzaskania palacego sie drzewa.

– I tym razem wszystko dobrze poszlo, Ffoulkes, czy nie? – zapytal w koncu lord Antony.

Sir Andrew byl widocznie zatopiony w myslach, gdyz patrzyl w ogien, jak gdyby w nim widzial ladna twarzyczke z duzymi czarnymi oczami i ciemne loki, otaczajace mlodociane czolo.

– Tak, zupelnie dobrze -odparl z roztargnieniem.

– Nie bylo przeszkody?

– Zadnej.

Lord Antony nalal sobie szklanke wina i zasmial sie wesolo.

– Nie widze potrzeby zadania ci pytan, czy tym razem podroz byla dla ciebie przyjemna.

– Nie, przyjacielu, to byloby zbyteczne.

– W takim razie: na jej zdrowie! Ladna to panienka – dodal jowialnie lord Antony – choc… Francuzka. Niech ci sie wiedzie, moj drogi!

Wychylil kieliszek do ostatniej kropli i przysiadl sie do sir Andrewa blizej ogniska.

– Zdaje mi sie, ze na ciebie przypada nastepna podroz, Tony -rzekl sir Andrew, budzac sie ze swoich mysli. – Tobie i Hastingsowi zycze rowniez milego zadania i tak rozkosznego towarzysza podrozy. Nie mozesz sobie wyobrazic, Tony…

– Nie, nie wyobrazam sobie -przerwal wesolo przyjaciel – ale wierze ci na slowo. A teraz… -tu mloda jego twarz przybrala wyraz wielkiej powagi – jak stoi nasza sprawa?

Przyblizyli ku sobie krzesla i instynktownie, choc byli zupelnie sami, glosy ich znizyly sie do szeptu.

– Widzialem przedwczoraj "Szkarlatny Kwiat" przez kilka minut w Calais – rzekl sir Andrew. – Wrocil do Anglii na dwa dni przed nami. Towarzyszyl calej wyprawie od samego Paryza w przebraniu… – nigdy w to nie uwierzysz – starej przekupki, wiozacej w krytym wozie hrabine de Tournay, panne Zuzanne i wicehrabiego pod stosem kapusty i rzepy. Oni naturalnie ani sie domyslali, kto byl woznica! Przeprowadzil ich przez caly oddzial wojska i wyjacy tlum, ktory krzyczal: "smierc arystokratom!" Ale woz przejechal i "Szkarlatny Kwiat" w szalu, spodnicy i czepcu wolal jeszcze glosniej od innych: "smierc arystokratom!" Slowo daje – dodal mlodzieniec, a oczy jego blyszczaly zachwytem dla ukochanego wodza – to nadzwyczajny czlowiek! Jego odwaga jest wprost zdumiewajaca; to jej zawdziecza, ze wszystko zawsze mu sie udaje.