– Po co oni to robia? Nie rozumiem celu mieszania sie w cudze sprawy. A Pismo Swiete mowi…

– Byc moze – przerwal mu Jellyband z gorycza; jestes przecie przyjacielem pana Pitta i powtarzasz za panem Foxem: niech sie morduja. Nie ma w tym nic dziwnego.

– Przepraszam – zaprotestowal slabo Hempseed – tego nie mowilem.

Ale gdy raz panu Jellybandowi udalo sie dosiasc ulubionego konika, nie dal tak latwo za wygrana.

– Zaprzyjazniles sie z pewnoscia z jednym z tych francuskich szpiegow, ktorzy kreca sie miedzy nami, aby przerabiac nas, Anglikow, na ich modle.

– Nie rozumiem, co chcesz powiedziec – mruknal niechetnie Hempseed – wiem tylko, ze…

– A ja wiem – glosno zawolal gospodarz – ze moj dobry znajomy Peppercorn, wlasciciel "Niebieskiego Dzika", byl prawym Anglikiem, jakich malo, a teraz? Pokumal sie z kilkoma amatorami zabich nozek, z tymi zepsutymi przekletymi szpiegami i co sie stalo? Peppercorn rozprawia teraz o rewolucji, wolnosci, o zgladzeniu arystokratow, zupelnie tak, jak przed chwila pan Hempseed.

– Przepraszam – zaprzeczyl znow miekko zagadniety – nie pamietam, abym byl kiedykolwiek…

Gospodarz, opowiadajac o wystepkach imc pana Peppercorna, zwrocil sie do calego zebranego grona gosci, ktorzy z przejeciem go sluchali. Przy jednym stole dwaj mezczyzni, ubrani jak dzentelmeni, odsuneli na bok zaczeta partie domina i z nie tajona ciekawoscia przysluchiwali sie jego wywodom. Gdy skonczyl, jeden nieznajomy ze zlosliwym usmiechem zwrocil sie do pana Jellybanda:

– Moj szanowny gospodarzu -rzekl spokojnie – owych francuskich szpiegow, jak ich nazywacie, uwazasz za bardzo przebieglych ludzi, jezeli potrafili w tak krotkim czasie zmienic zapatrywania twego przyjaciela Peppercorna. Jestem ciekawy, jak sie do tego wzieli?

– Nie wiem, ale przypuszczam, ze zdolali go przekonac. Ci Francuzi, slyszalem, maja nadzwyczajny dar wymowy, a pan Hempseed wytlumaczy ci, w jaki sposob potrafia niektorych ludzi tak otumanic.

– Czy tak, panie Hempseed? -zapytal grzecznie nieznajomy.

– Nie wiem, panie – odparl gniewnie zapytany – czy zdolam udzielic panu zadanych informacji.

– Mniejsza z tym – rzekl nieznajomy – ufajmy, szanowny gospodarzu, ze ci przekleci szpiedzy nie potrafia przemienic twych wznioslych pogladow.

Tego juz bylo za wiele dla pana Jellybanda. Parsknal gwaltownym smiechem, a zawtorowali mu wszyscy jego dluznicy.

– Ha, ha, ha! Hi, hi, hi! -smial sie tak serdecznie, ze az w boku go klulo, a z oczu kapaly lzy. – Mnie? mnie? slyszycie? mnie przekonac i moje zasady zmienic? Jak Boga kocham, panie, opowiadasz nadzwyczaj zabawne rzeczy!

– Sluchaj – odparl Hempseed uroczyscie – czy wiesz, co Pismo Swiete mowi? Kto stoi, niech patrzy, aby nie upadl.

– Alez, panie Hempseed -odparl Jellyband, trzymajac sie wciaz za boki. – Pismo Swiete mnie nie znalo! Nie chcialbym wychylic nawet jednej szklanki piwa z tymi francuskimi mordercami, a coz dopiero sluchac ich wywodow! Slyszalem, ze ci amatorowie zabich nozek nie umieja nawet mowic po angielsku, a gdyby jeden z nich zwrocil sie do mnie w zapowietrzonym jezyku, to bym od razu pokazal mu plecy, gdyz strzezonego Pan Bog strzeze.

– Szanowny gospodarzu – rzekl rozbawiony nieznajomy – widze, iz jestes tak przebiegly, ze dalbys rade i dwudziestu Francuzom; a teraz twoje zdrowie! Czy chcesz uczynic mi ten zaszczyt i wypic ze mna butelke wina?

– Jestes pan bardzo uprzejmy -odpowiedzial Jellyband, wycierajac oczy, ktore mu wciaz jeszcze zachodzily lzami ze smiechu. – Przyjmuje z wdziecznoscia.

NIeznajomy napelnil winem dwa puchary i podal jeden gospodarzowi.

– Musimy przyznac, my uczciwi Anglicy, ze mimo wszystko jest to dobra rzecz, ktorej nam Francja dostarcza.

I ten sam zlosliwy usmiech zaigral na jego cienkich wargach.

– Nikt z nas temu nie zaprzeczy – zapewnil Jellyband.

– A teraz zdrowie – rzekl nieznajomy donosnym glosem -najzacniejszego gospodarza w Anglii, pana Jellybanda.

– Hurra, hurra! -odpowiedziala cala sala i brzek potracanych pucharow zmieszal sie z wesolymi glosami biesiadnikow. Jellyband zas wciaz jeszcze dowodzil z cicha:

– Twierdzic, ze moglby mnie przekonac taki przez Boga wyklety cudzoziemiec! Jak Boga kocham, dziwne rzeczy pan mowisz!

Nieznajomy uspokoil go w koncu zapewnieniem, ze istotnie nierozsadne byloby twierdzenie, iz ktokolwiek moglby zachwiac jego silnymi zasadami i przekonac go do mieszkancow ladu Europy.

Rozdzial III. Ocaleni

Oburzenie na Francje i jej polityke wzrastalo w Anglii z kazdym dniem. Przzemytnicy i kupcy, handlujacy na wybrzezu francuskim i angielskim, roznosili wiesci, burzace krew kazdemu uczciwemu Anglikowi i parly go do zbrojnego wystapienia przeciw mordercom, ktorzy uwiezili wlasnego krola, cala jego rodzine i narazili krolowa z dziecmi na wszelkiego rodzaju upokorzenia; teraz zas glosno zadali krwi calej rodziny Bourbonow i jej zwolennikow. Haniebna smierc ksieznej de Lamballe, mlodej i uroczej przyjaciolki Marii Antoniny, przejela cala Anglie niepojeta groza. Codzienne egzekucje monarchistow, ktorych jedyna wina bylo historyczne nazwisko, wolaly o pomste w calym cywilizowanym swiecie.

Dotad jednak nikt nie odwazyl sie na otwarty protest. Burke wyczerpal cala wymowe, aby naklonic rzad angielski do wystapienia przeciw rewolucjonistom francuskim, ale z drugiej strony Pitt twierdzil, ze kraj nie byl przygotowany na tak kosztowna i zacieta wojne. Austria, mawial, winna rozpoczac pierwszy krok, Austria, ktorej corka byla obecnie tylko zdetronizowana krolowa, uwieziona i zniewazana przez oszalaly tlum. Nie bylo to znow wystarczajacym powodem dla Anglii, tlumaczyl znowu Fox, aby chwycic za bron dlatego, ze jedna czesc Francuzow uwazala za stosowne wymordowac druga.

Zas pan Jellyband i jego przyjaciele, chociaz spogladali na kazdego cudzoziemca z miazdzaca pogarda, byli wszyscy monarchistami i antyrewolucjonistami. Nie mogli wiec darowac Pittowi jego umiarkowania, nie rozumiejac dyplomatycznych wzgledow, ktore sklanialy do ostroznosci owego wielkiego meza stanu.

Wtem Sally wpadla zywo do pokoju. Wesola kompania, zebrana w kawiarni, nie slyszala tetentu konia na dziedzincu, ale Sally spostrzegla przybywajacego jezdzca, ktory zatrzymal sie przed "Odpoczynkiem Rybaka". I gdy pacholek nadbiegl, aby zajac sie koniem, Sally skoczyla zwawo do drzwi frontowych na powitanie goscia, wolajac:

– Zdaje mi sie, ojcze, ze to kon lorda Antoniego.

W tej chwili drzwi sie otworzyly od zewnatrz i ramie okryte plaszczem, z ktorego splywaly ciezkie krople deszczu, objelo drobna kibic pieknej Sally. Rownoczesnie wesoly glos zawolal:

– Bog ci zaplac za to, zes ladnymi, czarnymi oczyma tak szybko mnie dojrzala.

Na te slowa szanowny Jellyband zblizyl sie w podrygach i uprzejmych uklonach, witajac unizenie jednego z najwytworniejszych swych gosci.

– Ile razy cie widze, panno Sally, zawsze jestes ladniejsza

– dodal lord Antony, ucalowawszy zaplonione policzki dziewczyny.

– Szanowny nasz przyjaciel Jellyband musi miec niemaly trud, aby odganiac chlopcow od tej zgrabnej figurki. Czy nie tak, mosci Waite?

Pan Waite, krepowany uszanowaniem wzgledem lorda, odpowiedzial tylko lekkim mruknieciem, nie lubiac tego rodzaju zartow.

3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 0 Lord Anthony Dewhurst, jeden z synow ksiecia of Exter, reprezentowal typ wytwornego, mlodego, angielskiego dzentelmena. Byl wysoki, dobrze zbudowany, o ujmujacej powierzchownosci i wszedzie wnosil dzwieczny smiech. Zreczny sportowiec, mily towarzysz, dobrze wychowany swiatowy czlowiek, choc troche lekkomyslny, byl powszechnym ulubiencem salonow londynskich i wiejskich zajazdow. Wszyscy go znali w "Odpoczynku Rybaka", gdyz urzadzal czeste wycieczki do Francji i zawsze, jadac i wracajac, spedzal noc pod dachem pana Jellybanda.

Kiwnal przyjaznie glowa Waite'owi, Pitkinowi i calej kompanii, siedzacej w kawiarni, i zblizyl sie do ognia, aby osuszyc zmoczone odzienie i ogrzac sie cokolwiek. W mgnieniu oka spostrzegl dwoch nieznajomych, zabierajacych sie spokojnie do nowej partii domina, rzucil na nich krotkie, podejrzliwe wejrzenie i przez chwile gleboka zaduma czy niepokoj przycmily jego wesola, mloda twarz. Ale tylko przez chwile, bo rownoczesnie prawie zwrocil sie do pana Hempseeda, ktory z uszanowaniem sklonil sie przed nim.