– Nie moge sie zobowiazac, lady Blakeney – odrzekl wymijajaco. – Bede moze zmuszony opuscic jutro Londyn.

– Nie zrobilabym tego, gdybym byla na twoim miejscu – rzekla powaznie, ale widzac nowy przestrach w jego oczach dodala wesolo: – Nikt nie umie lepiej od ciebie rzucac pilki i bardzo brakowaloby ciebie podczas zabawy.

Zaprowadzil ja do drugiego salonu, gdzie jego krolewska wysokosc czekal juz na piekna lady Blakeney.

– Madame, nasza kolacja juz gotowa – rzekl ksiaze, podajac Malgorzacie ramie. – Jestem pelen otuchy: bogini Fortuna obeszla sie ze mna tak srogo podczas gry, ze z ufnoscia stawiam czolo boskim usmiechom pieknosci.

– Wasza krolewska wysokosc nie mial szczescia przy kartach? -zapytala, przyjmujac ramie ksiecia.

– Ach, tak, wcale mi sie nie wiodlo. Nie wystarcza temu Blakeney'owi fakt, ze jest najbogatszym poddanym mego ojca, ale jeszcze ma wprost czarodziejskie szczescie i co za niezrownany umysl… Zapewniam cie, pani, ze zycie byloby posepna pustynia bez twoich usmiechow i jego dowcipu.

Rozdzial XIV. Punkt pierwsza

Przy kolacji panowala nadzwyczajna wesolosc. Wszyscy oswiadczyli zgodnie, ze nigdy lady Blakeney nie byla piekniejsza, a ten idiota sir Percy zabawniejszy.

Jego krolewska wysokosc smial sie do lez z glupich, ale niemniej pociesznych dowcipow Blakeney'a. Spiewano jego czterowiersz "Szukam go tu, szukam go tam", na melodie "Ho!

Merry Britons" przy akompaniamencie brzeku szklanek. Dodac trzeba, ze lord Grenville mial pierwszorzednego kucharza. Ogolnie twierdzono, ze byl to potomek starej szlacheckiej rodziny francuskiej, ktory straciwszy majatek, chcial sie znow dorobic w kuchniach ministerstwa spraw zagranicznych.

Malgorzata Blakeney byla w najlepszym humorze i oczywiscie nikt nie domyslal sie nawet, jak straszna walka wrzala w jej duszy.

Wskazowki zegara posuwaly sie wciaz ze straszliwa bezwzglednoscia. Juz bylo dawno po dwunastej i ksiaze Walii wstal od stolu.

Za pol godziny mialo wypelnic sie przeznaczenie dwoch szlachetnych ludzi – ukochanego brata i nieznanego bohatera.

Lady Blakeney unikala spotkania z Chauvelinem. Byla pewna, ze gdy spojrzy na nia lisimi oczyma, przechyli od razu szale na strone Armanda. Nie widzac go, miala zawsze jeszcze nadzieje, ze stanie sie cos wielkiego, wstrzasajacego, co zrzuci z jej ramion to straszne brzemie odpowiedzialnosci.

Ale minuty mijaly szybko z owa bezlitosna monotonnoscia, ktora w chwilach ciezkich prob szarpie jeszcze bezwzgledniej naszymi zbolalymi nerwami.

Po kolacji zaczeto znow tanczyc. Ksiaze Walii opuscil juz bal, a starsi goscie zaczeli sie tez rozchodzic za jego przykladem. Niezmordowana mlodziez tanczyla nowego gawota, ale Malgorzata nie czula sie juz na silach, by znow wmieszac sie w tlum balowy i z coraz wieksza trudnoscia panowala nad ogarniajaca ja trwoga. W towarzystwie ministra gabinetu udala sie znow do owego zacisznego saloniku, domyslajac, ze Chauvelin szuka sposobnosci, aby sie z nim spotkac.

Podczas menueta, poprzedzajacego kolacje, wyczytala w chytrych oczach dyplomaty, iz zgadl, ze dzielo jego jest spelnione.

Widocznie taka byla wola przeznaczenia… Malgorzata, szarpana najstraszliwsza rozterka, jaka kiedykolwiek przezywalo serce kobiety, poddala sie w koncu jego wyrokom. Wszak Armanda musi wyratowac za wszelka cene, bo byl jej bratem, matka i przyjacielem od czasu, gdy jako male dziecko stracila rodzicow. Nie mogla dopuscic aby Armand zginal jak zdrajca pod gilotyna. Nigdy, nigdy stac sie to nie moze… a jaki bedzie los nieznanego bohatera – niech rozstrzygnie przeznaczenie. Malgorzata musi wydrzec Armanda ze szponow wroga, nie troszczac sie o dalsze koleje nieustraszonego wodza. Wierzyla wreszcie w glebi duszy, ze ten smialy spiskowiec, ktory przez tyle juz miesiecy stawial czolo calym zastepom szpiegow i tym razem potrafi wymknac sie Chauvelinowi.

Zaglebiona w myslach, siedziala obok ministra gabinetu, ktory byl przekonany, ze piekna dama slucha z uwaga jego madrych uwag, gdy wtem za kotara drzwi saloniku ukazala sie dluga twarz Chauvelina.

– Lordzie Fancourt – rzekla do ministra – czy moge prosic o mala przysluge?

– Jestem na twoje rozkazy, pani – odparl z kurtuazja.

– Czy zechcialbys zajrzec do sali gry? Chcialabym wiedziec, czy jest tam jeszcze moj maz. Jezeli tak, prosze cie panie, powiedz mu, ze czuje sie bardzo zmeczona i pragnelabym wrocic juz do domu.

Prosby pieknych kobiet sa zawsze rozkazami, nawet dla ministrow gabinetu. Lord Fancourt wstal natychmiast.

– Nie chcialbym zostawic cie samej, pani.

– Nie obawiaj sie, lordzie, nic mi sie nie stanie i nikt nie bedzie mi przeszkadzal. Jestem naprawde bardzo zmeczona. Jak wiesz, jedziemy powozem az do Richmond. To bardzo daleka droga i jezeli sie nie pospieszymy, to przed switem nie zajedziemy do domu.

Po odejsciu lorda Fancourta do pokoju wsunal sie Chauvelin.

– Czy masz jakie wiadomosci dla mnie, obywatelko? – zapytal.

Lodowaty dreszcz wstrzasnal calym cialem Malgorzaty, choc twarz jej palala ogniem.- Ach Armandzie, czy ocenisz kiedykolwiek, jak wielka ofiare z dumy i kobiecej godnosci poniosla dla ciebie twoja siostra? – pomyslala z bolesnym drzeniem.

– Nic waznego – odrzekla, patrzac przed siebie tepym wzrokiem – ale zdaje sie, ze moge naprowadzic cie na slad. Podpatrzylam – mniejsza o to jakim sposobem – sir Andrewa palacego przy swiecy pewien skrawek papieru w tym pokoju. Udalo mi sie wydrzec z jego rak ow bilecik i rzucic nan pobieznie wzrokiem.

– Czy mialas dosc czasu, by go przeczytac?

Kiwnela potakujaco glowa i ciagnela dalej bezdzwiecznym glosem:

– W rogu papieru byl zwykly znak – maly czerwony kwiatek. -Nad tym znakiem przeczytalam dwa wiersze, bo reszta byla zniszczona przez plomien.

– Jak brzmialy te dwa wiersze?

Glos jej odmowil posluszenstwa i czula, ze nie jest w stanie wypowiedziec slow, ktore wysla na smierc wielkiego bohatera.

tych – Co za szczescie dla ciebie, ze caly papier nie splonal -odezwal sie oschle Chauvelin -inaczej byloby zle z Armandem St. Just… Prosze o tresc dwoch wierszy – powtorzyl.

– Tresc?… "Wyjade jutro sam." Drugi wiersz brzmial nastepujaco: "Jezeli chcesz jeszcze raz ze mna pomowic, bede w sali jadalnej punkt o pierwszej."

Chauvelin spojrzal na zegar nad kominkiem.

– W takim razie mam dosc czasu – rzekl z flegma.

– Co chcesz zrobic? – spytala gwaltownie.

Byla trupioblada. Rece miala lodowate, a serce bilo jej gwaltownie w okropnym naprezeniu nerwow.

– Jakie to straszne… jakie straszne… czym sobie zasluzylam na taka ciezka kare? Uczynila juz wybor i nie wiedziala, czy postapila szlachetnie czy nikczemnie? Tylko aniol, zapisujacy zlotymi zgloskami czyny ludzkie, mogl jej na to odpowiedziec.

– Co chcesz zrobic? -powtorzyla bezdzwiecznie.

– Ach, na razie nic, a potem… to zalezy.

– Od czego?

– Od tego, kogo zobacze w sali jadalnej punktualnie o pierwszej.

– Zobaczysz, ze tam bedzie "Szkarlatny Kwiat", ale nie znasz go i…

– Nie znam go, ale niebawem poznam.

– Sir Andrew na pewno go przestrzegl.

– Zdaje mi sie, ze nie. Gdy rozstaliscie sie po menuecie, stal i patrzyl na ciebie przez chwile tak dziwnym wzrokiem iz domyslilem sie, ze zaszlo cos miedzy wami. Staralem sie odgadnac to "cos" i rozpoczalem ozywiona rozmowe z twoim uprzejmym tancerzem. Mowilismy o Glucku, o jego powodzeniu w Anglii, poki pewna lady nie przyszla prosic go o ramie do kolacji.

– A potem?

– Nie spuszczalem go z oka podczas kolacji. Gdy wrocilismy do salonu, lady Portarles zaczela go wypytywac o Zuzanne de Tournay. Wiedzialem, ze nie bedzie mogl odejsc, poki ta dama nie wyczerpie tematu, co potrwa przynajmniej kwadrans, a teraz dochodzi godzina pierwsza.

Chauvelin zwrocil sie ku drzwiom i gdy odsunal na bok kotare, wskazal Malgorzacie postac sir Andrewa w ozywionej rozmowie z lady Portarles.