Najsprzeczniejsze mysli krzyzowaly sie w zawrotnym pedzie w jej mozgu. Nie zdawala sobie sprawy, ze czas mijal i ze wyczerpana dlugim czuwaniem zamknela oczy i zapadla w meczacy i niespokojny polsen, ktory byl jakby odbiciem jej dreczacych mysli. Teraz przebudzil ja odglos krokow na korytarzu.

Zerwala sie z poslania i sluchala. Dom zalegla cisza, w ktorej doslyszala wyraznie oddalajace sie kroki. Przez otwarte okno radosne promienie rannego slonca zalewaly swiatlem pokoj. Malgorzata spojrzala na zegarek. Bylo pol do siodmej. Zapytala sie z niepokojem, czyje kroki zbudzily ja ze snu. Cichutko, na lalcach przeszla przez pokoj i otworzyla drzwi, nie slyszala jednak nic w ciszy wczesnego poranku. Nagle spostrzegla u swych stop na progu drzwi cos bialego, zapewne list. Podniosla go z trwoga; zdziwiona i oszolomiona zobaczyla na kopercie swoj adres, skreslony duzym, pospiesznym pismem meza.

Rozdarla koperte i przeczytala:

"Nieprzewidziane okolicznoIsci zmuszaja mnie do natychmiastowego wyjazdu na polnoc. Prosze cie Pani o przebaczenie, ze nie przychodze pozegnac sie z toba. Moje sprawy zatrzymaja mnie niemal przez tydzien i niestety, nie bede mial zaszczytu uczestniczyc w majowce, ktora naznaczylas na srode. Pozostaje Pani twoim pokornym i powolnym sluga.

Percy Blakeney"

Widocznie Malgorzata zostala nagle dotknieta, jak jej maz, jakims chwilowym zacmieniem umyslu, gdyz musiala odczytywac kilkakrotnie te proste slowa, zanim je zrozumiala.

Stala bezmyslnie w drzwiach, obracajac w palcach krotki i zagadkowy list, dreczona dziwnym niepokojem i zlowrogim przeczuciem.

Sir Percy rzeczywiscie posiadal w Anglii polnocnej rozlegle dobra, do ktorych czesto jezdzil na tydzien lub dluzej, ale dzisiaj wydawalo jej sie rzecza nieprawdopodobna, aby pomiedzy piata a szosta godzina rano nadeszla wiadomosc, powolujaca go z takim pospiechem. Daremnie starala sie opanowac niepokoj. Drzala na calym ciele. Ogarnelo ja niepohamowane pragnienie, aby zobaczyc sie jeszcze raz z mezem, o ile nie wyjechal.

Nie zwazajac juz na zbyt lekki stroj i rozpuszczone na ramionach wlosy, zbiegla spiesznie ze schodow ku drzwiom wejsciowym.

O tak wczesnej godzinie byly zamkniete na klucze i zasuwki, ale uslyszala odglos rozmow i tupot koni na brukowym dziedzincu palacowym. Drzacymi palcami zaczela przekrecac ciezkie klucze i odsuwac zelazne sztaby, kaleczac sobie rece i lamiac paznokcie, smagana trwoga, iz mogla przyjsc za pozno, ze Percy mogl wyjechac, zanim go zobaczy, zanim zawola: szczesliwej drogi! Nareszcie przekrecila ostatni klucz i szarpnela drzwiami. Nie pomylila sie. O kilka krokow od niej stal chlopak stajenny, trzymajac za cugle dwa konie, z ktorych jeden Sultan, ulubiony wierzchowiec sir Percy'ego, byl osiodlany i gotowy do drogi.

Po chwili ukazal sie sir Percy i zblizyl sie spiesznie do koni. Nie mial juz na sobie bogatego balowego stroju, ale jak zwykle byl ubrany wytwornie i bez zarzutu w piekny plaszcz z zabotem i mankietami z koronek i w skorzane spodnie wsuniete w wysokie buty.

Malgorzata zblizyla sie do niego. Podniosl oczy i ujrzawszy ja, lekko zmarszczyl brwi.

– Wyjezdzasz? – zapytala szybko i niespokojnie. – Dokad wyjezdzasz, Percy?

– Mialem juz zaszczyt wytlumaczyc ci listownie, pani, ze nieprzewidziane i wazne sprawy powoluja mnie dzis rano na polnoc – odrzekl powoli i zimno.

– Ale przeciez – twoi goscie -jutro…

– Prosilem cie, pani, abys przeprosila za mnie jego krolewska wysokosc. Jestes tak znakomita pania domu, ze goscie nie odczuja nawet mej nieobecnosci.

– Jestem pewna, ze moglbys odlozyc swoj wyjazd na pozniej… po naszej majowce -mowila wciaz nerwowo. – Recze, ze sprawa nie jest tak pilna… przeciez nie mowiles mi nic do tej chwili.

– Moje sprawy, jak mialem zaszczyt zaznaczyc przed chwila, sa rownie wazne jak nieprzewidziane… wobec tego czy moge cie prosic o pozwolenie odjazdu? Zatrzymam sie w powrotnej drodze w Londynie, czy masz jakie sprawunki, polecenia?

– Nie, nie, dziekuje… czy predko wrocisz?

– Bardzo predko.

– Przed koncem tygodnia?

– Tego powiedziec nie moge.

Widocznie spieszyl sie, a ona wytezala wszystkie sily, aby go zatrzymac jak najdluzej.

– Percy! – zawolala. – Czemu nie chcesz mi powiedziec, dokad jedziesz? Jestem twoja zona i mam prawo wiedziec. Jestem pewna, ze nikt nie wzywal cie na polnoc. Nie bylo zadnych listow, ani poslancow, gdy wyjezdzalismy wieczorem do opery i na balu i nikt na ciebie nie czekal, gdy wrocilismy do domu. Nie jedziesz na polnoc… tu jest jakas tajemnica.

– Nie ma zadnej tajemnicy, madame – przerwal zywo z lekkim zniecierpliwieniem w glosie. -Moj wyjazd ma na celu sprawe Armanda – oto wszystko. A teraz czy pozwalasz mi jechac?

– W sprawie Armanda! Ale nie bedziesz sie narazal?

– Ja narazac sie! Nie pani. Ale twoja troskliwosc wzrusza mnie. Jak to sama powiedzialas, mam duzo stosunkow i pragne je wyzyskac, nim bedzie za pozno.

– Czy pozwolisz, bym ci nareszcie podziekowala?

– Nie, madame – odpowiedzial oschle – nie ma powodu do podziekowan. Moje zycie jest na twoje uslugi i jestem az nadto wynagrodzony.

– A moje zycie bedzie rowniez na twoje uslugi, jezeli tylko je przyjmiesz w zamian za to, co czynisz dla Armanda – zawolala z uniesieniem, wyciagajac ku niemu obie rece. – A teraz juz nie zatrzymuje cie, mysli moje ci towarzysza – szczesliwej drogi… Tak slicznie wygladala w porannym sloncu z rozpuszczonymi, ognistymi wlosami, ktore splywaly jej na ramiona! Sklonil sie jej nisko i ucalowal reke. Odczula, jak goracy byl pocalunek, i serce jej zadrzalo radoscia i nadzieja.

– Powrocisz? – szepnela slodko.

– Bardzo niedlugo – odrzekl, obejmujac ja przeciaglym, glebokim spojrzeniem.

– I – nie zapomnisz? -zapytala, a oczy jej w odpowiedzi na jego wejrzenie zalsnily milosna obietnica.

– Nie zapomne nigdy, madame, ze zaszczycilas mnie prosba o usluge. – Slowa byly zimne i ceremonialne, ale tym razem jej nie dotknely. Kobiece serce wyczulo, co dzialo sie w duszy meza pod maska, z ktorej duma nie chciala zrezygnowac. Sklonil sie ponownie i pozegnal ja. Usunela sie na bok, aby mogl dosiasc konia, a gdy Sultan w galopie wyjezdzal przez brame, skinela reka na pozegnanie.

Na zakrecie drogi znikl jej z oczu. Zaufany groom mial wielkie trudnosci, aby dotrzymac mu kroku, gdyz Sultan pedzil jak wicher, podzielajac podniecenie swego pana.

Malgorzata westchnela z ulga i powrocila do apartamentow, czujac sie zmeczona i spiaca jak male dziecko. W jej sercu nagle zapanowal spokoj i choc nieokreslona tesknota dreczyla ja jeszcze, jakas nadzieja niby balsam koila jej dusze.

Nie bala sie juz o Armanda. Ufala niezachwianie w energie i moc czlowieka, ktory wyjechal, aby go ratowac. Nie mogla pojac, jak mogla kiedykolwiek uwazac go za glupca. Oczywiscie nosil maske, sluzaca do ukrycia bolesnej rany, zadanej jego milosci i dumie. Jego uwielbienie dla niej bylo tak potezne, ze nie chcial dac poznac po sobie, jak bardzo byla mu droga i jak gleboko cierpial.

Ale teraz wszystko bedzie dobrze. Malgorzata skruszy swoja wlasna dume, upokorzy sie przed mezem, wyzna i zwierzy mu sie z wszystkiego i powroca szczesliwe dni, gdy przechadzali sie razem po lasach Fontainebleau – on jak zwykle malomowny, a ona tak szczesliwa, ze przy jego meznym sercu znajdzie zawsze spokoj i ukojenie. Im glebiej zastanawiala sie nad wypadkami ubieglej nocy, tym mniej lekala sie Chauvelina i jego planow. Byla pewna, ze nie udalo mu sie wysledzic identycznosci "Szkarlatnego Kwiatu". Lord Fancourt i Chauvelin zapewnili, ze sala jadalna punkt o pierwszej byla pusta i procz Francuza i Percy'ego, nikt wiecej nie przestapil jej progu. Jaka szkoda, ze zapomniala zapytac Percy'ego, czy nie widzial w sali nikogo procz Francuza… W kazdym razie niebezpieczenstwo minelo dla nieznanego szlachetnego bohatera, ktory nie wpadl w sidla Chauvelina. Jego smierc nie bedzie ciazyc na jej sumieniu.