– Komu mialbym to powiedziec? – przerwal Gray.

– Zdaje sie, ze rzeczywiscie nie mialby pan komu, chyba zeby ktos zatelefonowal…

– Nasz numer telefonu jest zastrzezony. Ludzie nie moga tu dzwonic. Korzystamy z telefonu tylko w razie absolutnej koniecznosci.

– O rany, dzieciaki w szkole nie beda chcialy w to uwierzyc – Jupe wstal z krzesla. – Czy moge isc umyc rece?

– Oczywiscie – Gray wskazal drzwi. – Idz prosto przez hol, min schody, lazienke znajdziesz obok kuchni.

– Dzieki – Jupe wszedl do domu.

Po slonecznej werandzie hol wydawal sie ciemny. Po jego lewej stronie znajdowal sie salon, skapo umeblowany, z drewnianymi fotelami o prostych oparciach. W jadalni po prawej stal grubo ciosany stol i lawy bez oparc. Na szerokich schodach wiodacych w gore nie bylo wykladziny. Za nimi Jupe znalazl lazienke. Wszedl, zamknal drzwi, odkrecil kran i otworzyl szafke na lekarstwa nad umywalka. Nie bylo w niej nic oprocz sloika z jakimis suchymi liscmi. Pachnialy mieta. Jupe zamknal szafke, umyl rece i wytarl je w wiszacy na haczyku recznik domowej roboty. Po wyjsciu z lazienki zajrzal do kuchni i az zamrugal ze zdziwienia oczami na widok jej staroswieckiego urzadzenia. Znad wiekowej lodowki zwisaly obnazone zwoje przewodow, a stary, gazowy piec kuchenny nie mial nawet oznakowania palnikow. Z kurkow nad zlewem oblazla juz miedz. Pewnie je zainstalowano przed wieloma laty, kiedy zbudowano ten dom.

Na kontuarze obok zlewu stal rzad sloikow. Jupe podszedl blizej, zeby przeczytac umieszczone na nich nalepki. Byl tam wrotycz, wilcze lyko, glog, mieta, tymianek. Zastanowila go zawartosc jednego sloika. Wedlug nalepki zawieral wilcze jagody. Ostatni w rzedzie duzy sloj wypelniony byl reklamowymi pakiecikami zapalek. Jupe obejrzal kilka z nich. Pochodzily z roznych restauracji. Cos poruszylo sie za oknem i przykulo jego uwage.

Zobaczyl spory lasek debowy. Drzewa byly stare, mialy suplowate skrecone pnie, a galezie siegaly ponad druga kondygnacje domu. Ciemnozielone liscie przeslanialy niebo i dzien wydawal sie szary. Deby rosly w szeroko rozstawionych rzedach, a miedzy nimi przechadzaly sie wlasnie dwie kobiety. Mialy na sobie dlugie, ciemne suknie, opiete w talii i opadajace szerokimi faldami az do ziemi. Obie uczesane byly w kok. Za nimi kroczyl godnie gladkowlosy doberman.

Jupe wciaz sie im przygladal, kiedy nagle jedna z kobiet obejrzala sie w strone domu. Jupiterowi zaparlo dech. W ilustrowanych albumach z dziejow filmu widzial zdjecia Madeline Bainbridge, a teraz wlasnie patrzyl na nia, zywa, stojaca pod starymi, posepnymi drzewami. Jej blond wlosy byly raczej biale, ale sliczna twarz wciaz wydawala sie nadzwyczaj mloda. Po chwili panna Bainbridge odwrocila sie i ruszyla przed siebie. Jupe nie sadzil, by go mogla zauwazyc.

Zblizyl sie do okna i odczul gwaltowna tesknote za sloncem. Ogarnal go chlod. Widok tych kobiet, spacerujacych w ciemnych, staroswieckich sukniach pod mrocznymi konarami drzew, tchnal jakims niesamowitym smutkiem.

Za plecami chlopca rozlegly sie kroki.

– Umyles juz rece? – zapytal Marvin Gray.

Jupe az podskoczyl i omal nie krzyknal. Wskazal widok za oknem.

– Wszystko zdaje sie takie ciemne przez te drzewa.

– Istotnie – przyznal Gray. – Dalej, przy tej drodze mieszkal pewien ranczer, ktory twierdzil, ze w lasku straszy. Wyglada tak, jakby to bylo mozliwe, prawda? W tym miejscu byl kiedys cmentarz. Prywatny cmentarz rodziny zamieszkujacej ten dom. Pod drzewami znajdowaly sie groby. Przeniesiono je oczywiscie, kiedy panna Bainbridge kupila dom, ale las wciaz wydaje mi sie ponury. Przyszedlem po ciebie, bo twoj kuzyn jest juz gotow wracac do miasta.

Jupe wyszedl za Grayem z domu. Pare minut pozniej odjezdzali z Beefym z rancza Polksiezyc.

– No i nici z calej wizyty – powiedzial Beefy. – Nie zdobylismy zadnych przeslanek do przypuszczen, kto mogl ukrasc rekopis.

– Ale dala nam ta wizyta duzo do myslenia.

– Co, na przyklad?

– Dlaczego Gray sklamal? Madeline Bainbridge nie bylo w domu na gorze. Przebywala na zewnatrz domu wraz z druga kobieta, przypuszczalnie Klara Adams. Gray mogl takze klamac w innych sprawach. W kuchni leza w sloju zapalki zebrane z roznych restauracji. Mozliwe wiec, ze wiecej bywa on poza tym domem, niz sie do tego przyznaje.

– Ale dlaczego mialby klamac?

– Zeby ochronic Madeline Bainbridge. Ona nie jest po prostu odludkiem. Jest bardzo dziwna kobieta. Obie z Klara Adams mialy na sobie staromodne, czarne suknie. Wygladaly jak przeniesione zywcem z czasow pierwszych osadnikow angielskich. A w kuchni stoi sloik z wilczymi jagodami.

– Zartujesz! Wilcze jagody sa trujace!

– Wiem. Madeline Bainbridge jest najbardziej fascynujaca osoba, na jaka sie w zyciu natknalem. Osoba, ktora przez tyle lat prawie sie nie zmienila. Rozpoznalem ja natychmiast. Jest osoba, ktora trzyma w kuchni trucizne i ubiera sie jak za czasow pierwszych osadnikow. Osoba, do ktorej nalezy lasek, bedacy kiedys cmentarzem i w ktorym, wedlug slow Graya, straszy. Tak w kazdym razie opowiadaja pewni ludzie i sadzac po wygladzie tych drzew, nie bylbym zdziwiony, gdyby ci ludzie mieli racje!

Rozdzial 6. Magiczny krag

– W normalnej kuchni nie znajduje sie wilczych jagod – powiedzial Jupe.

Siedzial za biurkiem w Kwaterze Glownej Trzech Detektywow, czyli w starej przyczepie kempingowej, ukrytej miedzy stertami zlomu w odleglym kacie skladu Jonesa. Pete i Bob wrocili wlasnie z biblioteki, gdzie na polecenie Jupe'a zbierali potrzebny material w czasie, gdy on pojechal z Beefym. Jupe zakonczyl relacje z wizyty w domu panny Bainbridge konkluzja przyrodnicza:

– Wilcza jagoda nalezy do powszechnie znanej rodziny roslin psiankowatych. Wiele z nich jest trujacych, a niektorych uzywano niegdys w rytualach magicznych.

– Madeline Bainbridge musi byc naprawde osoba niesamowita – powiedzial Pete. – Trucizna w kuchni i cmentarz za domem!

– Teraz juz nie jest cmentarzem – sprostowal Jupe – ale ten lasek ma w sobie cos rzeczywiscie upiornego i nierealnego. Przyprawil mnie o dreszcze.

– Cmentarz i dziwne ziola – powtorzyl Bob w zamysleniu. Wyciagnal z kieszeni notes i przewrocil kilka stron. – To sie zgadza. Dokladnie! W zwiazku z ta historia o rezyserze Aleksandrze de Champley poczytalem sobie troche w bibliotece o magii i czarnoksiestwie. Skoro panna Bainbridge zadala sobie trud narysowania pentagramu, musialo to byc dla niej wazne. Sa przeciez rozne rodzaje czarownic. Bywaja komiczne wiedzmy z brodawkami na brodzie. Dalej ida zle wrozki i czarownice, zdolne do okropnych czynow, poniewaz holduja diablu. Zgodnie z przesadami, pomaga im, a chyba nie ma granic dla wyczynow dokonywanych przy jego poparciu.

Pete spojrzal na niego spode lba.

– Nie wierze w ani jedno slowo z twojego wywodu i nie lubie o tych sprawach sluchac. Czy moglbys sie pospieszyc i skonczyc z tymi bzdurami?

– Reszta bedzie ci sie bardziej podobala – pocieszyl go Bob. – Istnieje pewna forma czarnoksiestwa, zwana Starym Obrzadkiem. Uprawiajacy ja ludzie twierdza, ze wywodzi sie z zamierzchlych czasow. Jest to forma kultu urodzaju, wiele w niej odniesien do wzrostu i zbiorow. Czarownicy wierza, ze uzyskuja sile powodowania pewnych rzeczy przez zestrojenie sie z potega wszechswiata. Organizuja sie w grupy zwane zgromadzeniami czarownic, a kazde takie zgromadzenie sklada sie z trzynastu czlonkow. Spotykaja sie w specjalnych miejscach, na przyklad na rozstajach drog. A jeszcze lepszym miejscem jest… zgadnijcie co?

– …cmentarz? – zgadl Jupe.

– Tak! W czasie tych spotkan odprawiaja przepisowy rytual. Spozywaja swiezo zebrane plody i oddaja czesc Selenie lub Dianie, bogini ksiezyca. Dokonuja tego w nocy. Nie dlatego, zeby sadzili, ze robia cos nikczemnego, ale po to, by uniknac plotek sasiadow. Rytualy moga sie odbywac o kazdej porze roku, ale sa cztery glowne obrzadki, zwane sabatami. Czarownicy Starego Obrzadku odbywaja sabaty kazdego roku w dniach: trzynastym kwietnia, pierwszym sierpnia, trzydziestym pierwszym pazdziernika i w przedostatnia sobote stycznia.