ROZDZIAL SZOSTY
– Mozemy porozmawiac, Juliano?
Mocny glos Jossa Tallanta przebil sie przez szum w pokoju karcianym. Juliana niechetnie podniosla sie z miejsca. Przeprosila swoich towarzyszy przy stoliku faraona, po czym pozwolila bratu wziac sie za ramie i zaprowadzic w spokojniejsze miejsce, czyli w rog pokoju. Domyslala sie, o czym Joss chce z nia rozmawiac. Przez ostatnie piec dni rzeczywiscie grala o duze stawki, a pogloski o jej przegranych sprawily, ze znalazla sie na ustach calego miasta. Wiedziala, ze brat w koncu ja dopadnie i zazada, zeby mu powiedziala, o co w tym wszystkim chodzi. Nie chciala nawet podjac proby wyjasnienia swego obecnego stanu ducha, bo sama ledwie rozumiala, co sie z nia dzieje. Widziala Martina Davencourta kilka razy i byla wobec niego ozieble uprzejma, ale to tylko jeden z powodow jej niedoli. Na reszte skladaly sie koszmarne sny, w ktorych przesladowala ja twarz hrabiny Lyon, oraz gorzkie przeswiadczenie, ze wszystko idzie nie tak, a ona nie znajduje sposobu, by to zmienic.
A teraz Joss przyszedl zobaczyc sie z nia i sadzac po jego minie, czekalo ja nudne kazanie.
– Dobrze wygladasz, Joss – powiedziala lekko, kiedy brat podal jej kieliszek wina z tacy podsunietej przez lokaja. – Zdaje sie, ze malzenskie zycie doskonale ci sluzy, moj drogi. Spodzie wam sie, ze Amy jak zwykle ma sie swietnie?
Spostrzegla, ze Joss sie usmiechnal, rozpoznajac jej chytra taktyke.
– Dobra proba, Juliano, ale to me przejdzie. Nie obchodzi cie zdrowie Amy, a ja nie przyszedlem tutaj na towarzyskie pogawedki, tylko po to, zeby porozmawiac o twoich dlugach.
Juliana skrzywila sie. Rozmowa zapowiadala sie dokladnie tak zle, jak to sobie wyobrazala, jesli nie gorzej.
– Moglbys przynajmniej poczynic pare ustepstw na rzecz grzecznosci, Joss – powiedziala pogodnie. – I nie powinienes mowic, ze zdrowie Amy mnie nie obchodzi. Naturalnie, ze mnie obchodzi.
Brat westchnal.
– Amy czuje sie doskonale. Zamierzamy za miesiac wyjechac do Ashby Tallant. Moze bys sie z nami wybrala, Juliano? Mogloby sie okazac, ze wlasnie tego ci potrzeba.
Juliana wzdrygnela sie. Na sama mysl o uwiezieniu na wsi z Jossem grajacym role czulego meza i bladolica Amy zrobilo jej sie niedobrze. Jesli dodac do tego brak towarzystwa, mozliwosci grywania w karty i robienia zakupow, wyjazd nie wchodzil w rachube. Skoro byla nieszczesliwa tu, tam 'popadlaby w obled.
– Nie mam ochoty odgrywac roli tej trzeciej w waszym towarzystwie – odparla nonszalancko. – Wciaz jestes tak szalenczo zakochany, ze wszystkich pozostalych to krepuje. Poza tym wiesz, ze nienawidze wsi, Joss. Nie czuje potrzeby przeniesienia sie na wies, skoro wszystkie rozrywki mam tutaj.
– Slyszalem o tym – mruknal Joss dosc ponuro. Wbil w siostre szczegolnie przenikliwe spojrzenie, pod ktorym az sie wzdrygnela. Przez jedna przerazajaca sekunde zastanawiala sie, czy slyszal o eskapadzie w Hyde Parku, jednak szybko uswiadomila sobie, ze niepokoily go wylacznie jej karciane dlugi. Dzieki Bogu i za to.
– Ile tym razem, Ju?
Juliana saczyla wino i zastanawiala sie, czy powiedziec bratu prawde. Z jednej strony byloby dobrze pozyczyc troche pieniedzy od Jossa, z drugiej sprawilaby mu kolejne rozczarowanie. Robila to wiele razy przedtem.
– Zaledwie pietnascie tysiecy, moj drogi – powiedziala, dzielac kwote na pol.
Joss z niedowierzaniem uniosl brwi.
– A reszta?
– Coz, moze troche wiecej. – Usmiechnela sie do niego ujmujaco. – Gdybys mogl pozyczyc mi kilka tysiecy.
Joss gwaltownie odstawil kieliszek.
– Obawiam sie, ze nie, Juliano. Nie tym razem.
Z poczatku sadzila, ze sie przeslyszala. Lekko zmarszczyla brwi.
– Dlaczego nie? Czyzbys sam gral i przegral? Och, Joss! Amy bedzie taka niezadowolona.
– Nie – odparl szorstko brat. – Wcale nie gralem. Chodzi po prostu o to, ze nie moge juz cie finansowac, kiedy ty doprowadzasz sie do ruiny. Wciaz naciagasz mnie na pieniadze. Naszego ojca tez.
Juliana skrzywila sie. Byla zdezorientowana i spanikowana.
– Ale przeciez musisz mnie finansowac! Ty albo ojciec. Z uwagi na honor rodziny.
Joss przybral cyniczna mine.
– Jak bardzo dbasz o honor rodziny?
– Ale ja… – Dopila wino. Poczula sie silniejsza, kiedy cieplo alkoholu rozlalo sie po zoladku. Zdobyla sie na odwage.
– To pewnie Amy cie do tego namowila. Mala, niechetna mi Amy.
– Amy nie ma z tym nic wspolnego – powiedzial Joss spokojnie, choc zrobilo mu sie przykro. – To dla twego wlasnego dobra, Juliano. Musisz nad tym zapanowac.
– I ty to mowisz! – Juliana z wscieklosci omal nie walnela kieliszkiem o marmurowa posadzke. – Wielkie nieba, ty, najbardziej niepoprawny gracz, jakiego znam. Zapewne teraz powiesz, ze uratowala cie milosc dobrej kobiety? Jaki obrzydliwie ckliwy sie stales.
– Niech ci bedzie. – Na wargach Jossa pojawil sie cien usmiechu. – Bylas kiedys bardzo szczesliwa mezatka, Juliano. Nie sprobowalabys tego ponownie?
– Boze, nie. Przypuszczam, ze mi to odpowiadalo, kiedy bylam mloda i naiwna, ale teraz potrzeba mi rozrywek, nie jakiejs nudnej rutyny. Juz nigdy nie wyjde za maz!
– Szkoda – zauwazyl Joss. – Moze wlasnie tego potrzebujesz. Jak rozumiem, nie skusisz sie na wyjazd na wies? Coz… – Wzruszyl ramionami i odwrocil wzrok – W takim razie musisz liczyc na to, ze zaczniesz wygrywac, moja droga, i to szybko. W przeciwnym razie wszyscy bedziemy odwiedzac cie we Fleet. – Milczal przez chwile. – Ojciec od jakiegos czasu choruje – podjal szorstko. – Blagam, nie zawracaj mu glowy swoimi najnowszymi wyczynami. Obecnie jest za slaby na twoje melodramaty, a pan Mnghoe wszystkie sprawy finansowe uzgadnia ze mna.
Strach Juliany spotegowal sie, poczula gniotacy ciezar na piersi.
– Joss, zaczekaj! Jesli ojciec jest taki chory, a ty mi nie pomozesz…
– Tak? – spytal brat. Juliana widziala jego determinacje i zdawala sobie sprawe, ile go to kosztuje. Ona i Joss zawsze byli sobie bliscy, tym blizsi, ze udzielali sobie nawzajem wsparcia w czasach samotnego dziecinstwa. Chciala na niego pomstowac, oskarzyc o to, ze ja porzuca. Ale cos jej szeptalo, ze Joss probuje jej pomoc. Chciala tez go winic, doszla jednak do wniosku, ze nie jest w stanie. Caly zapal do walki uszedl z niej w dlugim westchnieniu.
– Nie moge uwierzyc, ze mi to robisz. Joss skrzywil sie.
– Juliano…
Wyciagnela reke i dotknela jego ramienia.
– Wiem, ze chcesz dla mnie jak najlepiej. Wiem nawet, ze mnie kochasz. Jesli nie bede miala pieniedzy, jak mam sie bawic? – Uslyszala blagalna nute w swoim glosie. Pogardzala soba za to. – Musze chodzic po sklepach i miec pieniadze na gre i… – Och! – Glos jej sie zalamal z irytacji. – Jak mam sobie poradzic, Joss? Nie moge wystepowac na balach i przyjeciach w tym samym stroju dzien po dniu.
– Jestem pewien, ze cos wymyslisz – powiedzial brat bez zajaknienia. – Dopilnuje, zeby twoje domowe rachunki byly oplacane, naturalnie, a jesli zgodzisz sie przyjechac do Ashby Tallant, splace wszystkie twoje dlugi karciane.
Przez chwile Juliana odczuwala wielka pokuse. Swiadomosc, ze moglaby wyjsc z dlugow, zaczac znow z czystym kontem, byla niezwykle kuszaca. Wtedy wyobrazila sobie, jak to by bylo dac sie uwiezic na wsi; bez kart, gosci i rozrywek. Patrzyc, jak Joss czuli sie do zony, i skrecac sie z zazdrosci, bo na nia nikt nie patrzyl choc z odrobina takiego oddania; znosic obojetnosc, a moze zimna pogarde ojca. Wiedziala, ze tego wieczoru nie byla zbyt mila dla Jossa, ale to tylko dlatego, ze tak sie bala.
– Dziekuje ci, ale nie – odparla, probujac ocalic dume, bo wiedziala, ze Joss moze zmusic ja do przeniesienia sie na wies, jesli zechce. – Na pewno sobie poradze.
Joss pokrecil glowa.
– Wiesz, gdzie mnie znalezc, jesli bedziesz mnie potrzebowala.
– A co by mi z tego przyszlo – burknela ze zloscia – skoro i tak nie dasz mi pieniedzy.
Przez chwile wpatrywali sie w siebie, po czym Juliana mruknela cos i rzucila sie w objecia Jossa, nie zwazajac na ciekawe spojrzenia graczy. Przez dluga chwile tulila sie do niego, przyciskajac twarz do jego piersi.
– Och, Joss… Brat oddal uscisk.
– Prosze, Ju… prosze, sprobuj. Dla dobra nas wszystkich. Juliana puscila go i skinela glowa.
– Sprobuje. Teraz idz, zanim naprawde sie na ciebie rozgniewam. – Usmiechnela sie do niego blado. – Jak powiedziales, wiem, gdzie cie znalezc. I wiem, ze nie pozwolisz mi gnic we Fleet.
– W kazdym razie nie na dlugo – zapewnil ja Joss. Z tym zapewnieniem pocalowal ja w policzek. – Dobranoc, Ju.
Wrociwszy do karcianego stolika, Juliana zobaczyla, ze do Emmy Wren i Mary Neasden dolaczyla blada dziewczyna, mniej wiecej dwudziestoletnia. Miala na sobie nieciekawa, choc droga suknie i desperacko sciskala karty w dloni. Rozbiegane ciemne oczy zdradzaly wyjatkowe podenerwowanie.
– Juliano, moja droga, to Kitty Davenport – powiedziala Emma swobodnie. Posluzyla sie swym najbardziej uspokajajacym tonem, ktorego uzywala do zwabiania niczego niepodejrzewajacych ofiar do swej pulapki. – Kitty dopiero przyjechala do Londynu i z radoscia pozna nowych przyjaciol. Kitty, kochanie, to lady Juliana Myfleet.
Juliana przez moment myslala, ze zle uslyszala i ze Emma powiedziala „Davencourt”, ale po chwili przypomniala sobie, ze zna Davenportow, bajecznie bogata, lecz smiertelnie nudna rodzine. Bez watpienia ta nieszczesna dziewczyna byla mloda mezatka albo zblakana corka szukajaca odrobiny rozrywki.
– Milo mi pania poznac – powiedziala dziewczyna po kornie.
– Milo mi – odparla uprzejmie Juliana. Pochwycila wzrok Emmy, ktora leciutko do niej mrugnela. To mrugniecie oznaczalo, ze mloda dama wkrotce rozstanie sie ze swymi pieniedzmi.
Juliana wciaz byla zla, ze Joss odmowil finansowania jej rozrywek, ale wygladalo na to, iz jest sprawiedliwosc na tym swiecie. Oto los wlasnie podsunal jej sposob zdobycia pieniedzy. Zerknela na Kitty i usiadla, gotowa oskubac dziewczyne do czysta.