ROZDZIAL OSMY
Martin Davencourt sluchal przepieknej wloskiej arii i zachodzil w glowe, dlaczego czuje sie tak podminowany. Obok niego siedziala Clara, zatopiona w myslach, niezwykle wytworna w obloku rozowej gazy. Po drugiej stronie Clary zajela miejsce Kitty, dziewczeco smukla w bladozoltej sukni, a rzad zamykal Brandon, ktory bawil sie swoimi mankietami i nawet nie probowal udawac, ze muzyka go interesuje. Za Martinem, poza polem jego widzenia, za to wyryta w umysle, siedziala lady Juliana Myfleet. Choc znajdowala sie az trzy rzedy za nim na prawo, az nadto zdawal sobie sprawe z jej obecnosci.
Minal tydzien, odkad widzieli sie po raz ostatni, i Martin myslal o niej przez wieksza czesc kazdego z tych siedmiu dni. Zastanawial sie, czy nie zlozyc jej wizyty i nie przeprosic za ostatnie spotkanie, bo zdawal sobie sprawe, ze zachowal sie wyjatkowo pompatycznie, a na dodatek obrazliwie. Juz prawie sie zdecydowal, ale poszedl na jakis bal, gdzie zobaczyl Juliane uczepiona ramienia Edwarda Ashwicka. Na ten widok wpadl we wscieklosc, a fakt, ze Edward towarzyszyl jej takze dzisiejszego wieczoru wydawal sie wystarczajacym powodem do zachowania dystansu.
Siedzaca po drugiej stronie przejscia Serena Alcott pochylila sie, a kiedy zwrocila na siebie uwage Martina, usmiechnela sie i skinela glowa. Martin usmiechnal sie w odpowiedzi, kryjac irytacje. Jak tylko aria dobiegla konca i zapowiedziano przerwe.
Serena delikatnym skinieniem przywolala go do siebie. Az sie wstrzasnal, ale posluszny dobrym manierom podszedl do niej. Serena powitala go z zadowoleniem, poklepujac wolne miejsce obok siebie. Martin usiadl i sprobowal zagaic rozmowe.
– Podoba sie pani muzyka, pani Alcott?
– Och tak, bardzo. – Serena zatrzepotala rzesami. – Bardzo piekna.
– Nie uwaza pani, ze wysokie tony byly odrobine za…
– Ostre? Alez nie. La Perla jest znakomita.
– Wydawalo mu sie, ze jej spiew jest bardzo…
– Dobry? Tak, jest wyjatkowo wszechstronna, nieprawdaz?
– To idealna sala na…
– Recital? Tak, to prawda, idealna.
Martin lekko sie skrzywil. Zdawal sobie sprawe, ze Serena przyglada mu sie bardzo uwaznie, lekko marszczac brwi, jakby chciala przewidziec, co on takiego powie za chwile. Bylo to dosc denerwujace, zupelnie jakby juz przyjela zwyczaj czytania w myslach wspolmalzonka i konczenia zdan za niego. Martin sprobowal jeszcze raz.
– Pani Duston zawsze organizuje…
– Wytworne imprezy? Tak, istotnie.
To bylo nie do zniesienia. Martin nie mogl uwierzyc, ze nie zauwazyl tego wczesniej. Zastanawial sie, czy kiedykolwiek bedzie mu wolno dokonczyc zdanie samodzielnie. Wstal.
– Ma pani ochote na…
– Lemoniade? O, tak, dziekuje.
– W takim razie pojde do…
– Bufetu. Prosze tez przyniesc sobie kieliszek wina. Martin obrzucil ja niechetnym spojrzeniem.
– Dziekuje. Na pewno tak zrobie.
Wycofal sie w pospiechu, a kiedy spojrzal przez ramie, Serena usmiechnela sie do niego wstydliwie i pomachala reka. Na ten widok ponownie sie wzdrygnal. Widok Brandona gawedzacego swobodnie z Juliana Myfleet nie poprawil mu humoru. Juliana byla ozywiona i niezwykle wytworna w sukni koloru starego zlota i dobranym do niej zlotym diademie we wlosach. Zauwazyl, ze poslala Edwarda Ashwicka po lemoniade dla Kitty, ktora zarozowiona i szczesliwa, przygladala sie Edwardowi, kiedy torowal sobie droge przez sale. Martinowi nasunelo sie pewne przypuszczenie. Kitty mogla trafic o wiele gorzej, ale czy Juliana rozmyslnie zapoznala ich ze soba? W koncu Ashwick byl jej najwytrwalszym adoratorem, na dodatek jedynym, ktory zaslugiwal na szacunek.
Wzial dla siebie kieliszek wina i siegal wlasnie po szklanke z lemoniada, kiedy nieopodal mignelo mu cos rozowego. Clara stala tuz przy drzwiach do pokoju karcianego i prowadzila ozywiona rozmowe z dzentelmenem, w ktorym Martin rozpoznal ksiecia Fleet. Przez chwile byl tak oszolomiony widokiem Clary gawedzacej chetnie z mezczyzna, ze przymknal oczy na fakt, iz ksiaze Fleet jest rozpustnikiem i graczem, a jako taki zadna miara nie moze pretendowac do reki jego siostry. Jednakze po chwili groznie zmarszczyl brwi. Clara z pewnoscia nigdy nie powinna byla poznac Fleeta, nie mowiac juz o rozmawianiu z nim z takim entuzjazmem.
Mial wlasnie podejsc i zainterweniowac, kiedy zobaczyl cos, co sprawilo, ze zatrzymal sie jak wryty. Juliana grzecznie przeprosila Brandona i spojrzala znaczaco na Clare. Ta, najwyrazniej posluszna najdrobniejszemu gestowi Juliany, przeprosila wdziecznie ksiecia Fleet i podeszla do niej. Martin widzial, jak Juliana mowi cos cicho do Clary i kreci glowa, widzial upor w twarzy siostry i znow to krecenie glowa Juliany. Z tej odleglosci nie mogl slyszec ani slowa, ale domyslal sie, o co chodzi. Juliana ostrzegala Clare przed Fleetem, a jego uparta siostrzyczka naprawde jej sluchala.
Juliana wyczula na sobie jego badawczy wzrok, bo uniosla glowe i ich oczy sie spotkaly. Na moment przerwala rozmowe z Clara, a swiadomosc, ze tak bardzo na nia dziala, sprawila mu wyjatkowa przyjemnosc. Przez chwile przytrzymywal jej wzrok. Ujrzal slaby rumieniec wypelzajacy na jej policzki, zobaczyl, jak jej spojrzenie umyka w bok i powraca do niego, jakby przyciagane jakas nieodparta sila. Poczul tak silne pozadanie, ze az sie zachwial.
– Martinie?
Brandon przygladal sie bratu ze zdziwieniem.
– Czyzbys mial jakies wyjatkowo meczace spotkanie z pania Alcott? Wygladasz, jakbys polknal zabe.
Martin upil lyk wina.
– Czy to bylo takie oczywiste?
– Az nazbyt – rozesmial sie Brandon. Martin westchnal.
– Zastanawiam sie, czy to nie za pozno…
– Przerwac zaloty?
Martin spojrzal ponuro na brata.
– Blagam, nie zaczynaj i ty tego robic! Czy ona z kazdym rozmawia w ten sposob?
– Obawiam sie, ze tak.
– Dlaczego do tej pory tego nie zauwazylem?
– Jest bardzo ladna. Moze sie zadurzyles?
Martin utkwil w nim wzrok. Jakos dziwnie bylo sluchac o tym, ze Serena Alcott jest ladna, skoro jedyna kobieta, o ktorej myslal, jest Juliana.
– Nie mow bzdur, Brandon!
– Ja? – Brandon wzial kieliszek. – Wydaje mi sie, ze to ty zachowujesz sie jak glupiec, Martinie. Nadskakujesz nie tej kobiecie, co powinienes, i wplatujesz sie w klopoty. Lady Juliana Myfleet jest czarujaca, mila i szlachetna. Ma wszystkie te cechy, ktorych brak pani Alcott. Jednak watpie, czy lady Juliana by cie chciala. Jest za dobra dla ciebie.
Patrzyli sie na siebie przez dluga chwile, po czym Martin zaczal sie smiac.
– Do diabla, czy ty mi radzisz, z kim mam sie zenic? Brandon wzruszyl ramionami. Nie usmiechal sie.
– O co chodzi, Martinie? Ty mozesz dawac rady, ale nie mozesz ich przyjmowac?
Martin skrzywil sie.
– Pewnie masz racje – powiedzial powoli. – Nie lubie ryzyka.
W oczach Brandona pojawil sie cien usmiechu.
– Nie jestem hazardzista – podjal brat – ale sadze, ze czasem warto zaryzykowac wszystko, zeby zgarnac cala pule.
Uniosl swoj kieliszek w na poly ironicznym pozdrowieniu i odszedl, a Martin zabral swego drinka i wyszedl na taras, aby zaczerpnac swiezego powietrza, kompletnie zapominajac o lemoniadzie dla Sereny Alcott.
Przypomnial sobie slowa Juliany „Prosze pamietac, ze nie ma pan o mnie najlepszego zdania” – i jak echo powrocily slowa Brandona „Jest za dobra dla ciebie”.
Moze brat ma slusznosc, pomyslal. Rzeczywiscie byl powierzchowny i pelen dezaprobaty. Nazbyt krytycznie ocenial innych. Ignorowal swoj instynkt z szacunku dla konwenansow, a to ani nie dowodzilo odwagi, ani tez nie bylo godne podziwu. Tak naprawde nie dal Julianie Myfleet najmniejszej szansy.
Sekunde pozniej ja zobaczyl. Stala w cieniu przy koncu balustrady, gdzie kapryfolium oplatajace stare kamienie tarasu napelnialo powietrze narkotycznym zapachem. W postawie Juliany rowniez bylo cos tesknego. Opierala sie o kamienna balustrade i wpatrywala sie w ciemnosc, a jej lekko opuszczone ramiona swiadczyly o bezbronnosci i samotnosci.
Musial sie bezwiednie poruszyc, bo odwrocila sie i spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami.
– Dobry wieczor, panie Davencourt.
Martin sklonil sie. Wszystkie jego zmysly ozyly. Chcial z nia porozmawiac. Chcial jej dotykac, poczuc te jedwabiste kasztanowe wlosy pod palcami. Chcial ja calowac, az oboje beda drzeli. Postapil krok ku niej, potem nastepny.
Juliana ani drgnela. W mroku robila wrazenie drobnej. Przez krotka chwile Martin zmagal sie z dojmujacym pragnieniem chronienia jej, ktore zawsze w nim wzbudzala, a ktoremu towarzyszylo silne, przemozne pozadanie. Jesli to wszystko bylo z jej strony gra, w takim razie za chwile popelni najwieksza omylke w swym zyciu. Jego umysl, nawykly do racjonalnego podejmowania decyzji, cofal sie przed ryzykiem i niebezpieczenstwem. Ale ona byla tego warta.
Zrobil jeszcze jeden krok i znalazl sie przy Julianie. Byli teraz zbyt blisko, by myslec o czymkolwiek poza pocalunkiem. Czul narkotyczny zapach kapryfolium, przez ktory przebijala slodycz liliowych perfum Juliany. Wyciagnal reke.
Ale Juliana odsunela sie. Odeszla, szeleszczac zlocistymi spodnicami, a Martin poczul chlod wiekszy niz kiedykolwiek.
Stlumione dzwieki muzyki dolatywaly z otwartych okien. Uslyszal kroki; to Serena Alcott scigala go wzdluz tarasu. Jej cien byl coraz blizej, gardlowym szeptem wolala jego imie.
– Martin? Gdzie pan jest, moj drogi? Zniecierpliwienie Martina osiagnelo rozmiary przyplywu.
Bez zastanowienia wymknal sie jej, zszedl z tarasu i wrocil do sali, w ktorej odbywal sie koncert.
– Pewnie Joss cie przyslal – mruknela Juliana ze zloscia. Reka jej sie trzesla, totez podajac bratowej filizanke, rozlala troche herbaty na spodek. – Nie musialas mnie odwiedzac, wiesz o tym. Czuje sie doskonale.
– Na pewno nie zachowujesz sie tak jak zwykle – powiedziala spokojnie Amy Tallant. – Przyszlam, bo przechodzilam nieopodal i przypomnialam sobie, ze nie najlepiej wygladalas na raucie u lady Stockley przed dwoma dniami. Zastanawialam sie…