ROZDZIAL CZTERNASTY

Po sniadaniu spotkali sie w rodzinnym gronie i rozmawiali caly dzien, ale mimo to nie znalezli rozwiazania Markiz byl za splaceniem Massinghama. Juliana byla wstrzasnieta tym, ze ojciec jest gotow bez wahania dac cale sto piecdziesiat tysiecy funtow czlowiekowi, ktorego nienawidzil ponad wszystko. Twarz mial pomarszczona i znekana a kiedy podeszla by go ucalowac, poczula ze policzek ma mokry od lez, i omal sie nie rozplakala.

– Pierwsze, co przychodzi mi do glowy, to wpakowac w nie go kule – zauwazyl Joss niefrasobliwie. – Pojedynek. Szybko i sprawnie. Co ty na to, Martinie?

Martin skinal glowa.

– Jestem zdecydowanie za. Zadne inne rozwiazanie nie jest ani w polowie tak dobre. – Rozesmial sie, a jego ponura twarz na moment pojasniala. – Juz to proponowalem. Trudnosc w tym, ze Juliana sie nie zgadza.

– Jesli ktokolwiek ma prawo zastrzelic Clive'a Massinghama to przede wszystkim ja – odezwala sie Juliana, starajac sie dostroic do pogodnego tonu brata. – Jednakze nie mozemy zapominac o konsekwencjach.

– Pozbedziemy sie ciala – powiedzial Joss krotko. – Nikt nie bedzie za nim tesknil, a on i tak nie zasluguje na nic lepszego.

Zapadla cisza.

– Kuszace – odezwala sie w koncu Juliana – ale nie moge sie na to zgodzic. Chyba nie mozemy popelnic morderstwa?

– Zasadniczo me – odparla Amy z namyslem – ale w tym wypadku mozna byloby nieco nagiac zasady.

Juliana westchnela.

– Juz nic nie wiem.

Bratowa ujela jej dlon i uscisnela pocieszajaco.

– Mowilas, ze kiedy masz sie z nim znow spotkac?

– Dzisiejszego wieczoru. – Juliana spojrzala na zegar. – Za godzine. W letnim domku nad jeziorem. Och, co my zrobimy?

Zapanowalo milczenie. Joss i Martin wymienili spojrzenia.

– Idz na to spotkanie – odezwal sie Martin – i staraj sie je przeciagac. Potrzebujemy wiecej czasu, zeby pomyslec… a przynajmniej nakreslic jakis plan.

Joss skinal glowa.

– Powiedz mu, ze jeszcze nie zdazylas porozmawiac z Martinem i ze zrobisz to dzis wieczorem. Powiedz mu, ze jego powrot wprowadzil zamet w twoich uczuciach. Martin i ja bedziemy w poblizu. Jesli sprawy zaczna wygladac groznie, ujawnimy sie i…

– Mysle, ze gdybyscie pokazali twarze, byloby jeszcze gorzej. – Juliana zadrzala. – Bo jakby sie to skonczylo? Najlepiej zostawcie cala sprawe mnie. Poradze sobie z Massinghamem. Nie zmienil sie zbytnio.

Na widok spojrzenia, ktore poslal jej Martin, przebiegl ja zimny dreszcz. Massingham swoim pojawieniem sie wbil klin miedzy nia a Martina. Z kazda chwila oddalali sie od siebie coraz bardziej.

Massingham nie przyszedl.

Juliana czekala w letnim domku, az ksiezyc wzeszedl nad stawem, a lekki wietrzyk zmarszczyl powierzchnie wody. Drzala z zimna i leku. Po godzinie Martin wyszedl z kryjowki wsrod drzew i zabral ja do domu. Zadne nie odezwalo sie slowem. Tej nocy Juliana spala sama.

Nastepnego ranka przy sniadaniu wszyscy sprawiali wrazenie znuzonych, zupelnie jakby zadne z nich nie zmruzylo oka. Zmuszajac sie do wypicia filizanki herbaty i zjedzenia kawalka grzanki z miodem, Juliana uswiadomila sobie, ze nie jest w stanie spedzic kolejnego dnia w niepewnosci, na zastanawianiu sie, dlaczego Massingham nie przyszedl na spotkanie ubieglego wieczoru, czy rozmyslnie probowal powiekszyc ich cierpienie i co wydarzy sie teraz. Kiedy kamerdyner wszedl z listem zaadresowanym na jej nazwisko, byla niemal pewna, ze to od niego, totez wziela go z podziekowaniem i ciezkim sercem.

Obejrzala uwaznie list. Nie wygladalo to na pismo Massinghama, ale nie miala pewnosci. Rozciela nozem pieczec i spojrzala na podpis.

Martin nie spuszczal wzroku z jej twarzy.

– Czy to od niego?

– Nie – odparla Juliana powoli. – Jest podpisany przez kogos o imieniu Marianne.

Markiz z brzekiem upuscil noz i lokaj podskoczyl, by go podniesc. Juliana spojrzala na ojca. Twarz mial biala jak papier, a Beatrix wyciagnela do niego reke. Juliana zobaczyla, ze Amy poslala Jossowi pytajace spojrzenie. Zmarszczyla czolo.

– O co chodzi? Czy ja…?

Drzwi sie otworzyly i kamerdyner wszedl ponownie.

– Przyszedl pan Creevey, tutejszy konstabl, milordzie. Przeprasza za tak wczesne najscie, ale mowi, ze ma bardzo pilna sprawe. Mam powiedziec, zeby zaczekal?

Markiz odrzucil serwetke.

– Spotkamy sie z panem Creeveyem teraz, Edgarze. Wprowadz go do blekitnego salonu.

Wszyscy niezwlocznie przeszli do salonu. Pan Creevey, blady z natury, wygladal na gleboko wstrzasnietego. Zaniepokoil sie jeszcze bardziej, widzac, ze musi przekazac nowiny w obecnosci dam, a kiedy markiz polecil mu przedstawic sprawe, z ktora przyszedl, z trudem sie opanowal.

– Przepraszam, ze zaklocam spokoj, milordzie, ale pomyslalem, ze powinienem pana powiadomic o tym natychmiast. Zdarzyla sie szokujaca rzecz, milordzie, naprawde szokujaca. Jestem w Ashby Tallant tyle lat, a jeszcze nigdy nie mielismy tu morderstwa. – Konstabl sprawial wrazenie, ze traktuje to jako osobista zniewage. – W dodatku na kims obcym.

Juliana rzucila Martinowi bystre spojrzenie. Odpowiedzial jej tym samym i leciutko pokrecil glowa. Wobec tego spojrzala na Jossa. Usmiechnal sie do niej blado i niemal niedostrzegalnie wzruszyl ramionami.

– Morderstwo – powtorzyl markiz powoli. – Zaskakuje nas pan, panie Creevey. Kim jest nieszczesna ofiara?

– Pewien dzentelmen, ktory zatrzymal sie w gospodzie Pod Piorami, milordzie. – Najwyrazniej przybysz z Londynu.

– Lepsze to niz ktorys z mieszkancow – orzekla lady Beatrix swoim patrycjuszowskim tonem. – Tylko obcy mogl zachowac sie tak prostacko, zeby dac sie zamordowac niemal na progu naszego domu.

– Szokujaco niestosowne – zgodzil sie markiz. – Spodziewam sie, ze wszystkim sie pan zajal, panie Creevey?

Konstabl przytaknal posepnie.

– Sprawa wydaje sie oczywista, milordzie. Ow dzentelmen – zajrzal do notatek – niejaki pan Masham, co wynika z dokumentow, ktore mial przy sobie, zatrzymal sie w gospodzie Pod Piorami. Najwyrazniej byl tu przejazdem. Znal go pan, milordzie?

Markiz powoli pokrecil glowa.

– Nigdy go nie spotkalem, Creevey.

– Wlasnie, milordzie. Byloby dziwne, gdyby go pan znal, tak mysle. – Pan Creevey pokiwal glowa. – Pan Masham nie podrozowal sam. Byla z nim pewna dama, zdaje sie.

Znow pokiwal glowa, ubolewajac nad amoralnoscia ludzka w ogole, a pana Mashama w szczegolnosci.

– Skromna, spokojna dama, tak przynajmniej twierdzi Cavanagh, oberzysta. Starsza, nie zadna rozpustnica z Covent Gar den. Ale nigdy nic nie wiadomo. To te spokojne trzeba miec na uwadze.

Martin polozyl reke na dloni Juliany, ktora mocno sciskala material obicia sofy. Na prozno probowala rozluznic uscisk. Nie miala pojecia, ku czemu to wszystko zmierza, ale byla calkowicie pewna, ze ofiara jest Clive Massingham. Pozostawalo pytanie jak…

– Co sie stalo, czlowieku? – spytal markiz, calkiem opanowany.

– Coz, sir. – Konstabl zerknal nerwowo w kierunku dam. – Wyglada na to, ze byly tam jakies figle – migle, jesli wie pan, co mam na mysli.

Markiz spojrzal na niego z gory.

– Nie bardzo. Musi pan wyrazac sie jasniej, panie Creevey. Pan Creevey zarumienil sie.

– Milosne gierki, milordzie. Miedzy dama a dzentelmenem.

– Aha.

– Wyglada jednak na to, ze sie nie udalo. – Konstabl nerwowo przerzucal kartki w notatniku. – Ofiara, to znaczy pan Masham, zostala znaleziona calkiem naga, milordzie, zakneblowana i przywiazana do czterech rogow lozka. Na kominku stal wazon z piorami, a…

– Dosc szczegolow, tak mysle, Creevey. – Glos markiza byl oschly. – Czy ustalono przyczyne smierci?

– Uduszenie, milordzie. Knebel. – Pan Creevey spojrzal z zaklopotaniem. – Byl bardzo mocno zacisniety, milordzie. A temu biednemu dzentelmenowi o malo oczy nie wyszly z orbit z wysilku, kiedy probowal sie uwolnic i zaczerpnac powietrza. Ale wiezy byly mocne, widzi pan i…

– Tak, dziekuje ci, Creevey. – Markiz bez skrupulow wszedl mu w slowo. – Sadze, ze mamy pelny obraz. Oczywista sprawa, tak pan powiedzial. A co z jego towarzyszka? Mam na mysli te dame.

Creevey westchnal.

– Wyjechala, milordzie. Z zimna krwia, jak gdyby nigdy nic. Ostatniej nocy zabrala powoz i konie tego dzentelmena i powie dziala, ze pan Masham nie zyczy sobie, by mu przeszkadzano, bo musi popracowac nad jakimis papierami. Poinformowala, ze wynajmie konia i pojedzie za nia do Londynu, totez Cavanagh pozwolil jej odjechac. – Creevey wzruszyl ramionami. – Dzis rano poszedl do pokoju, aby spytac, czy ma przyniesc sniadanie, i zobaczyl to!

Joss przemowil spokojnie:

– Mysli pan, ze jest jakas szansa odnalezienia tej kobiety, Creevey?

– Najmniejszej, milordzie. Cavanagh nawet nie znal jej nazwiska i myslal, ze ma brazowe wlosy. Ktos inny twierdzi, ze to blondynka. Do tego stopnia nie rzucala sie w oczy, ze nikt nie potrafi jej opisac. Tak jak powiedzialem, zawsze te spokojne…

– Coz, dziekujemy ci, Creevey. – Joss podchwycil wzrok ojca i wstal, by odprowadzic konstabla do drzwi. – Jestem pewien, ze da nam pan znac, jesli pojawi sie cos nowego w tej „sprawie.

– Naturalnie, milordzie. – Creevey grzecznie przyjal odprawe. Sklonil sie niezrecznie. – Prosze szanowne panie o wybaczenie.

Drzwi sie zamknely. Czekali, poki nie uslyszeli, jak Edgar zatrzaskuje drzwi frontowe.

– Zabily go jego wlasne wystepki – przerwala cisze lady Beatrix z niewatpliwa satysfakcja w glosie.

Juliana oparla sie o Martina.

– Nie moge w to uwierzyc. – Znizyla glos do szeptu. – Nie moge uwierzyc, ze on nie zyje. – Czula cieplo promieniujace od Martina, totez przylgnela do niego bardziej. – Ten zbieg okolicznosci…

– To nie byl zbieg okolicznosci – przemowil szorstko markiz. – Gdzie jest twoj list, Juliano?

Juliana zmarszczyla brwi. Prawie zapomniala o liscie, zaskoczona nowina Creeveya.

– Mam go tutaj. Ale…

– Proponuje, zebys go przeczytala. – Markiz z trudem podniosl sie z fotela. – Jesli bedziesz chciala nam o czyms powiedziec, znajdziesz nas w pokoju sniadaniowym.