Wtulil usta w jej wlosy.
– Nawet mi to nie przyszlo do glowy. A poza tym wcale nie jest mi przykro. Podobalo mi sie.
Spojrzala na niego z ukosa.
– Och.
– Prosze, nie mow mi tylko, ze tobie sie nie podobalo. Pomijajac uszczerbek na ambicji, bylbym zmuszony znow zaczac przepraszac za marne umiejetnosci.
Juliana usilowala powstrzymac smiech. Zmruzyla oczy i spojrzala na niego.
– Coz, to, czy mi sie podobalo, czy nie, nie ma nic do rzeczy. Dopiero przyzwyczajam sie do mysli, ze znow jestem godna szacunku i nie zamierzam pozwolic ci, bys wszystko zepsul.
Martin uniosl brwi.
– Jakim sposobem? Czy w calowaniu jest cos nagannego?
– Z pewnoscia tak. Jak mozesz o to pytac? Samotna dama, w dodatku wdowa, musi uwazac na reputacje. Pocalunki sa wykluczone. – Juliana odsunela sie nieco. – To dlatego nie calowalam sie z nikim, wylaczajac ciebie, od blisko trzech lat.
Martin najwyrazniej doznal szoku.
– Nie calowalas sie z nikim przez trzy lata?
– Prawie trzy lata. Czy musisz powtarzac wszystko, co powiem? Przez to sprawiasz wrazenie nierozgarnietego.
– Tak, ale… trzy lata? Juliana usmiechnela sie leniwie.
– Powiedzialam ci kiedys, ze jesli idzie o mnie, zbyt wiele przyjales za pewnik.
Martin przeganial dlonia wlosy.
– Ale w takim razie nie moglas miec… To znaczy… tych wszystkich kochankow.
Zmarszczyla brwi i spojrzala na niego.
– Teraz jestes po prostu gruboskorny, Martinie. Dzentelmen nie wypytuje damy o takie sprawy.
– Nie, ale Andrew Brookes… i Jasper Colling…
– Juz ci mowilam, ze nie bylam kochanka Andrew Brookesa. A co do Collinga, musisz miec marne mniemanie o moim dobrym smaku.
Martin uscisnal ja mocniej.
– Blagam, przestan ze mnie kpic, Juliano! Co wlasciwie chcesz mi powiedziec?
Popatrzyla mu prosto w oczy.
– Skoro tak pan nalega, panie Davencourt, oswiadczam panu, ze w ciagu calego zycia spalam tylko z dwoma mezczyznami i obaj byli moimi mezami. A jesli dziwi sie pan, ze moja reputacja jest taka, jaka jest, to dlatego, iz chocby nie wiem co, nie ugne sie pod presja opinii spolecznej i nie bede zachowywac sie jak potulna wdowa. – Przerwala i polozyla dlon na ustach. – Do diabla! Nie moge uwierzyc, ze ci o tym powie dzialam!
Martin smial sie cicho.
– Juliano, chyba wlasnie raz na zawsze polozylas kres swojej zlej reputacji.
– Blagam, zapomnij o tym, co powiedzialam!
– Nie sadze, zebym byl w stanie to zrobic. Poza tym wcale tego nie chce.
Wyrwala sie z jego uscisku.
– Naturalnie, ze nie chcesz. Wszyscy mezczyzni lubia myslec, ze ich kobiety sa niewinne albo prawie niewinne. – Wstala. To bylo dla niej szalenie wazne. Odsunela sie od niego tak daleko, jak zdolala, stanela plecami do zamknietych drzwi i przytrzymala sie ich. – Pomysl o tym, Martinie. To nie tylko rozwiazlosc wyrzuca kobiety na margines spoleczenstwa. Chcac mnie usprawiedliwic, nie zapomnij o calej reszcie. Szalone przyjecia, glupie zarty, hazard, egoizm. – Weszla na szczyt schodow, po czym odwrocila sie i wbila w niego wzrok. – Pamietaj, co mi powiedziales, kiedy odkryles te eskapade do Hyde Parku! Nic nie wiesz! Kiedy mialam zaledwie osiemnascie lat, omal nie zrujnowalam rodziny przez brawurowy hazard. Uratowal mnie Joss, biorac wine na siebie, tak samo jak uratowal mnie przed trzema laty, kiedy ze zlosci i zazdrosci probowalam szantazowac byla przyjaciolke. Zanim sie pospieszysz i uznasz mnie za wzor cnot, przypomnij sobie, ze romansowalam z Clive'em Massinghamem, zanim wyszlam za niego za maz. Zadurzylam sie w nim. – Skrzywila sie i zakryla twarz dlonmi. – Popelnilam tyle bledow, ze starczyloby na niejedno zycie, a na domiar zlego postanowilam grac role rozwiazlej wdowy, bo mialam zbyt wiele dumy, by pokornie wrocic do stada.
Martin wstal, ale nie zrobil kroku w jej strone.
– Nie rozumiem, dlaczego chcesz, bym zle o tobie myslal – powiedzial cicho.
– Czasami nienawidze siebie samej i chcialabym, bys ty takze mnie znienawidzil.
– To sie nie uda. Usmiechnela sie kpiaco.
– Wiem. To bardzo trudne. Nalezysz do mezczyzn, ktorzy kurczowo trzymaja sie swego zdania. Teraz, kiedy postanowiles mnie polubic, obawiam sie, ze tak juz zostanie. Byloby o wiele latwiej, gdybys mnie nie cierpial.
Martin wygial wargi w lekkim usmiechu i przysunal sie nieco blizej.
– Nigdy tak nie bylo.
W spojrzeniu Juliany dostrzegl szyderstwo.
– Nie? No coz, ja nie znosilam cie z calego serca, Martinie. Jestes dla mnie za dobry. Przez ciebie chce zyc tak, jak ty uwazasz za sluszne. Popatrz na mnie! W moim domu zagniezdzila sie stara ciotka, ktorej jeszcze niedawno kazalabym sie spakowac. Udzielilam schronienia mlodziutkiej dziewczynie i jej dziecku. Daje darmowe rady twoim siostrom i bratu. Co dalej? Tylko patrzec, jak otworze sierociniec! Martin usmiechnal sie z czuloscia.
– Nie powinnas myslec, ze ta zmiana dziala tylko w jedna strone, Juliano. Popatrz na mnie. Bylem najbardziej upartym, pelnym uprzedzen glupcem, czlowiekiem, ktory trzyma sie kurczowo wlasnego zdania, tak jak slusznie powiedzialas. Ty mnie zmienilas. Dzieki tobie zobaczylem, ze taki upor nie zawsze jest dobra rzecza. Bylem slepy. – Podszedl i wzial ja w objecia. – Nie probuj sprawic, bym ujrzal cie w innym swietle – szepnal tuz przy jej wargach. – Widze tylko ciebie, a ty jestes…
– Tak?
– Czarujaca.
Znow dotknal ustami jej warg w dlugim pocalunku zapierajacym dech w piersiach.
Wtem uslyszeli na zewnatrz jakies krzyki i zobaczyli blyski swiatel. Martin puscil Juliane. Przed drzwiami stala Beatrix Tallant, ktora najwyrazniej miala na tyle przytomnosci umyslu, ze wziela ze soba Segsbury'ego, latarnie i kilka duzych kocow. Kamerdyner otworzyl drzwi do lodowni. Juliana wyszla pierwsza, potknela sie o prog i prawie wpadla w objecia ciotki. Martin wzial jeden z kocow i otulil nim Juliane.
– Prosze mi pozwolic odprowadzic sie do domu. Wyrwala sie z jego uscisku. Teraz, kiedy ich uwolniono, nie byla pewna, co czuje. Szok, konsternacja i euforia walczyly w niej o lepsze.
– Nic mi nie jest, panie Davencourt. – Glos lekko jej drzal. – Prosze… potrzebuje czasu, zeby pomyslec.
Martin odsunal sie.
– Dobrze, lady Juliano. W takim razie dobrej nocy. Jutro musze wyjechac z Londynu, ale niedlugo wroce i wowczas pa nia odwiedze.
Juliana rowniez zyczyla Martinowi dobrej nocy, lecz nie powiedziala nic ponadto, a Segsbury odprowadzil goscia na schody tarasu i do wyjscia.
Juliana i Beatrix udaly sie za nimi, nieco wolniej. Juliana ciasniej otulila sie kocem, by powstrzymac dreszcze.
– Mam nadzieje, ze nic ci nie bedzie, moja droga – powie dziala Beatrix, patrzac na nia rozpromienionymi, bursztynowymi oczami. – Zostawilam was tam na tak dlugo, jak uznalam za potrzebne. Kochaliscie sie?
– Mowisz jak wlascicielka domu uciech, ciociu Trix! Beatrix rozesmiala sie.
– Ten mezczyzna jest zakochany w tobie po uszy, Juliano. Bierz go i dziekuj losowi.
Juliana zadrzala. To nie bylo takie latwe. Jakas jej czesc goraco pragnela milosci Martina, ale druga bardzo sie tego obawiala.
– Nie moge znow wyjsc za maz, ciociu Trix. – Probowala mowic dalej, lecz glos jej sie zalamal. – Nie moge.
Beatrix ujela jej reke i mocno scisnela.
– Czy to z powodu Myfleeta? Bardzo go kochalas.
– Nie chodzi o to, ze wciaz go kocham. – Juliana chwycila dlonia za balustrade tarasu, probujac sie uspokoic. – Ale kiedy go stracilam, serce mi peklo, a gdyby to mialo sie powtorzyc… – Pokrecila glowa. – Nie znioslabym tego, ciociu Trix. Nigdy wiecej.