Powoz gwaltownie ruszyl i zaslonka powedrowala na miejsce, a Juliana oparla sie o siedzenie. Gra swiatel i tyle. Pamiec splatala jej figla. Nie bylo powodu do niepokoju. Co do Martina Davencourta, najlepiej bedzie o nim nie myslec.
Martin Davencourt z prawdziwa ulga wciagnal w pluca swieze nocne powietrze. Atmosfera w domu Emmy Wren byla duszna doslownie i w przenosni. Wyprostowal ramiona, pozbywajac sie w ten sposob denerwujacego uczucia irytacji, ktore przesladowalo go przez caly wieczor. Sam byl sobie winien, skoro zalozyl, ze tak zwana wyrafinowana kolacja w domu pani Wren da mu moznosc prowadzenia inspirujacych rozmow. Najwidoczniej za dlugo byl poza Londynem. A moze zaczynal sie starzec.
Niewybredna rozpusta, ktorej byl swiadkiem tego wieczoru, napelnila go niesmakiem. Martin pokrecil glowa. Bogu wiadomo, ze sam nie byl swiety, jednak bezsensowna amoralnosc gosci Emmy Wren przygnebila go bardziej niz cokolwiek innego. A najbardziej przygnebiajace bylo to, ze Andrew Brookes nastepnego dnia zenil sie z jego kuzynka. Martin nie znal Eustach zbyt dobrze – kilka lat byl poza krajem, a jego stosunki z ciotka i jej rodzina, aczkolwiek serdeczne, cechowal dystans – niemniej wcale mu sie nie podobalo, ze jego kuzynka wychodzi za takiego rozwiazlego typa. Z miejsca poczul niechec do Brookesa. Eustacia nie miala, jego zdaniem, wiekszych szans na szczescie malzenskie niz ksiaze regent.
Skrecil na Portman Square. Wieczor byl bezgwiezdny, wietrzny i deszczowy. W powietrzu czulo sie zapach swiezosci. Nagle bolesnie zatesknil za Davencourt. Jak tylko sezon dobiegnie konca, byc moze… Teraz nie mogl wyjechac z miasta, nie tylko ze wzgledu na prace. Dla jego najmlodszych siostr wyprawa do Londynu byla nie lada atrakcja i gdyby postanowil wrocic na wies przed ustalonym terminem, bylyby niepocieszone. Musial tez pamietac o starszym rodzenstwie, zwlaszcza o Clarze, ktorej debiut i tak opoznil sie o rok z powodu smierci ojca. Wywolala calkiem spore poruszenie w towarzystwie i moglaby znalezc doskonala partie, gdyby tylko udalo sie ja namowic, zeby ciagle nie przysypiala, bo jak dotychczas skutecznie zniechecala tym potencjalnych wielbicieli.
Gdyby udalo mu sie wydac ja za maz, no i znalezc tez meza dla Kitty.
Martin zmarszczyl brwi. Kitty nie wykazywala zainteresowania zadna z rozrywek, ktore Londyn mial do zaoferowania, poza jedna, a mianowicie okazja do przegrywania bajonskich sum przy karcianych stolikach. Martin zdawal sobie sprawe z tego, ze zachowanie przyrodniej siostry wynika z glebokiego smutku, ale nie chciala rozmawiac z nim na ten temat. Nie bylo sie czemu dziwic, poniewaz byl o dobre dziesiec lat starszy od niej i prawde mowiac, nie znali sie zbyt dobrze. Tymczasem Kitty grala, nie zwazajac na konsekwencje, a ludzie plotkowali.
Kwestia hazardu ponownie przywiodla mu na mysl lady Juliane Myfleet, ktora miala za soba dwa malzenstwa i licznych kochankow. Od ich pierwszego spotkania minelo niemal szesnascie lat. Nic dziwnego, ze o nim zapomniala.
W tym czasie spotkal wiele kobiet podobnych do Juliany Myfleet: znudzonych zon, ktorych uroda przeminela wraz z wiecznym niezadowoleniem, albo zblazowanych wdow, ktore pragnely uchodzic za niezwykle wyrafinowane. Martin skrzywil sie. Jedyna roznica miedzy Juliana Myfleet a wszystkimi innymi kobietami tkwila w tym, ze ona czesto zapedzala sie za daleko. Pomyslal, ze robi to umyslnie, bada i prowokuje; nieznosne dziecko, ktore wyroslo na zepsuta kobiete.
Tyle ze kiedy ich spojrzenia spotkaly sie po raz pierwszy tego wieczoru, zobaczyl tylko bezbronna dziewczyne grajaca role, ktora ja przerosla. Wrazenie wywolane tym widokiem bylo tym silniejsze, im bardziej kontrastowalo z jej prowokacyjna bezwstydna poza. Podczas gdy inni mezczyzni ploneli z pozadliwosci, on ni stad, ni zowad zapragnal ja chronic i otoczyc czula opieka choc zarazem na widok tego, co z siebie zrobila, doznal gorzkiego rozczarowania.
Moze sie mylil, uwazajac ja za bezbronna. Pozniej nie pokazala po sobie niczego procz drazliwosci i znudzenia, co nie powinno go zaskoczyc, no i pewnej zlosliwosci mogacej swiadczyc o tym, ze nie czula sie szczesliwa. Tak czy inaczej nie byla to jego sprawa. Mial wystarczajaco duzo wlasnych problemow.
Skrecil w Laverstock Gardens i po chwili wszedl na schody swej miejskiej rezydencji. Wszystkie swiece byly pozapalane, choc minela druga w nocy. Martin uznal to za zly znak.
Liddington, kamerdyner, otworzyl drzwi z tak wiele mowiacym wyrazem twarzy, ze Martin do reszty stracil dobry humor.
– Az tak zle, Liddington? – spytal, gdy zdjal plaszcz.
– Tak, sir. – Kamerdyner nie owijal w bawelne. – W bibliotece czeka na pana pani Lane. Probowalem ja naklonic, zeby odlozyla to do rana, ale bardzo nalegala.
– Panie Davencourt! – Drzwi biblioteki otworzyly sie na osciez i jego oczom ukazala sie pani Lane w szelescie sukien. Byla postawna kobieta o siwiejacych wlosach i z wiecznie zbolala mina. Kiedy Martin zobaczyl ja po raz pierwszy, zastanawial sie, czy cierpi na jakas przypadlosc, ktora sprawia jej nieustanny bol. Ostatnio doszedl do wniosku, ze przyczyna tych cierpien jest trud sprawowania opieki nad jego siostrami.
– Panie Davencourt, po prostu musze z panem pomowic! Ta dziewczyna jest nie do wytrzymania i zupelnie sie mnie nie slucha! Musi pan z nia porozmawiac. Nadaje sie wylacznie do Bedlam [1] .
– Jak przypuszczam, mowi pani o Clarze, pani Lane? – Martin chwycil starsza dame za ramie i poprowadzil z powrotem do biblioteki, byle dalej od ukrywajacych rozbawienie sluzacych. – Wiem, ze jest troche leniwa.
– Leniwa! Ta dziewczyna to kokietka. – Poirytowana pani Lane uwolnila ramie z uscisku. – Udaje, ze zapada w sen, by moc ignorowac zalotnikow. Nic dziwnego, ze zaden dzentelmen dotychczas jej sie nie oswiadczyl. Koniecznie musi pan z nia porozmawiac, panie Davencourt.
– Zrobie to, naturalnie – obiecal Martin. Ostatnim razem, kiedy probowal omowic z Clara jej zachowanie, odniosl wrazenie, ze zmaga sie z wyjatkowo sliska ryba. Robila niewinne miny, udawala zaskoczona i powiedziala mu, ze naprawde stara sie okazywac zainteresowanie tym, co maja do powiedzenia jej rozmowcy, ale londynski sezon jest okropnie meczacy. W jej oczach dostrzegal upor i mial przykra swiadomosc tego, ze przyrodnia siostra probuje go oszukac, nie zdolal jednak dojsc przyczyn jej zachowania.
– Co zas sie tyczy panny Kitty… – Pani Lane nadela sie gniewnie. – Ta dziewczyna wdala sie w zle towarzystwo, sir. Jakim sposobem ma znalezc meza, skoro cale dnie spedza na grze w karty? Na pewno przegrywa kieszonkowe, chociaz ta smarkata do niczego sie nie przyznaje.
– Z Kitty tez porozmawiam – obiecal Martin. Rozpaczliwie potrzebowal odrobiny alkoholu. – Moze ma pani ochote na kieliszek ratafii, pani Lane?
– Nie, dziekuje, panie Davencourt – odparla pani Lane, zupelnie jakby Martin zaproponowal jej cos niewypowiedzianie wulgarnego. – Nigdy nie pije alkoholu po jedenastej wieczorem. Fatalnie wplywa na moj organizm. – Wstala. – Chce jeszcze tylko dodac, ze jesli panna Kitty i panna Clara nie zmienia postepowania, bede zmuszona zaoferowac swoje uslugi komus innemu. Mnostwo mlodych dam cieszyloby sie, majac mnie za przyzwoitke i na pewno nie przysporzylyby mi trosk. Mam wielkie wziecie, jak pan wie.
Sama mysl o utracie pani Lane, choc pozbawionej poczucia humoru, napelnila Martina przerazeniem. Nie zdolalby znalezc innej szanowanej damy sklonnej do opieki nad Kitty i Clara, na dodatek w srodku sezonu, skoro dziewczeta mialy opinie wyjatkowo trudnych. Jego siostra Araminta bardzo ciezko pracowala, zeby pani Lane sie zgodzila. Przyzwoitka sugerowala, ze dom z siodemka dzieci, w ktorym na dodatek brak kobiecej reki, na pewno jest siedliskiem zla, a teraz jego siostry przyrodnie wlasnie udowadnialy, ze miala racje. Martin przeczesal reka wlosy.
– Prosze, niech nas pani nie zostawia, pani Lane. Jak dotad radzi sobie pani doskonale. – Wyczuwal nieszczerosc we wlasnym glosie.
– Pomysle o tym – odrzekla przyzwoitka laskawie. – Naturalnie, jesli pan uwaza, ze tak doskonale sobie radze, panie Davencourt, moglby pan uwzglednic to w moim wynagrodzeniu.
Kolejny szantaz. Zaledwie przed tygodniem byl zmuszony podniesc pensje guwernerowi mlodszego brata, chcac powstrzymac go przed natychmiastowa rezygnacja z posady. Nastepnie guwernantka zagrozila, ze sie zwolni po tym, jak jego mlodsze siostry wsadzily jej do lozka mus jablkowy. Do kompletu brakowalo tylko wymowienia niani. Przytrzymal drzwi pani Lane.
– Zobacze, co sie da zrobic, szanowna pani. Tymczasem prosze sie nie martwic. Na pewno porozmawiam zarowno z Kitty, jak i z Clara.
– Martin! – Placzliwy glosik wypelnil hol. W polowie schodow prowadzacych na pietro siedziala Daisy, przewieszajac nogi przez azurowa balustrade z kutego zelaza. Przytulala pluszowego niedzwiadka. Daisy miala zaledwie piec lat i byla poznym dzieckiem, owocem ostatniej niefortunnej proby porozumienia miedzy panem a pania Davencourt. Martin popedzil na schody, porwal dziewczynke w objecia i poczul jej gorace lzy kapiace mu na koszule.
– Mialam zly sen, Martinie – wykrztusila najmlodsza siostra wsrod czkawki. – Snilo mi sie, ze wyjechales i zostawiles nas na zawsze.
Pogladzil ja po wlosach.
– Cicho, kochanie. Jestem tutaj i obiecuje, ze nigdy nie wyjade. Na podest wybiegla niania, ze swieca w dloni, w szlafroku zarzuconym pospiesznie na nocna koszule. Z jej zaspanych oczu wyzieral niepokoj. Wyciagnela rece.
– Co sie dzieje, panno Elizabeth? Prosze wracac do lozka. Daisy uczepila sie Martina jak rzep, zarzucajac mu pulchne ramionka na szyje.
– Chce, zeby Martin polozyl mnie do lozka i opowiedzial mi bajke!
Niania popatrzyla na niego blagalnie.
– Gdyby pan byl taki dobry, sir. Panna Elizabeth ostatnio miewa zle sny. Jestem pewna, ze bedzie spala lepiej, jesli to pan ja utuli.
Stojaca w glebi holu pani Lane wciaz obserwowala Martina z wyrazem chciwosci w bystrych szarych oczach. Jej mina przypominala mezczyznie kota na lowach, wyczekujacego momentu, w ktorym zada ostateczny cios. Poczul zlosc i bezsilnosc zarazem. Odwrocil sie i ucalowal splatane jasne loki dziewczynki.