Obserwowal ja jakis mezczyzna. Stal w cieniu otwartych drzwi, przez ktore slonce rzucalo ukosnie oslepiajace promienie na kamienne plyty posadzki. Juliana, nawykla do meskiego podziwu, nie omieszkala zauwazyc, ze mezczyzna wpatruje sie w nia wyjatkowo bacznie. Zerknela na niego spod ronda kapelusza i poczula sciskanie w zoladku. Martin Davencourt.
Przez chwile wpatrywali sie w siebie, po czym Juliana raptownie oderwala od niego wzrok i utkwila go w rzezbionym aniele na prospekcie organowym. Poczula, ze pieka ja policzki. Zarumienila sie. Zdarzalo sie jej to niezwykle rzadko. Jak on smial tak na nia dzialac? Zazwyczaj czyjas dezaprobata sprawiala, ze poczynala sobie jeszcze odwazniej.
Pojawila sie narzeczona, czarujaca drobna dziewczyna o blond lokach. Juliana nie znosila mdlych panienek. Sezon w Londynie ostatnimi czasy w nie obfitowal, a to ich mizdrzenie sie, chichoty i niewinnosc byly nie do wytrzymania. Panna mloda miala na sobie skromna suknie z bialego muslinu, a na niej bialy szal. Kraj sukni i boki szala ozdabial wypukly wzor atlasowych kwiatkow, a sam szal byl przetykany bladozolta nicia. Wygladala slicznie i byla bardzo przejeta. Siedem malych druhen w bialych sukienkach z bialymi wstazkami na slomkowych czepkach przepychalo sie i wiercilo w drzwiach. Katem oka – bo przeciez nie patrzyla na niego – spostrzegla, jak Martin Davencourt pochyla sie i z usmiechem gladzi po policzku najmlodsza z druhen. Przypomniala sobie, jak Emma mowila, ze Martin ma kilka mlodszych siostr.
Panna mloda ruszyla glowna nawa w kierunku oltarza. Juliana obserwowala twarz Andrew Brookesa na ktorej malowalo sie rosnace przerazenie. Brookes wreszcie zostal schwytany w malzenska pulapke. Predzej czy pozniej czekalo to wszystkich rozpustnikow do wziecia. Pozostal juz tylko przyjaciel Jossa, Sebastian Fleet, jesli pominac calkowicie nieodpowiednich libertynow, takich jak Jasper Colling. Wkrotce nie bedzie nikogo, kto by jej towarzyszyl na miescie. Brookes przynajmniej nie kryl, ze zeni sie dla pieniedzy. Zarowno Joss, jak i Adam okazali sie obrzydliwie sentymentalni, bo obaj zakochali sie w swoich przyszlych zonach. Juliana nie miala czasu ani ochoty na sentymenty. Kiedys tego poprobowala i uznala, ze wystarczy.
Wiercila sie na lawce. Zalowala, ze przyszla. Wywolac zamieszanie, przychodzac na slub domniemanego kochanka to jedno, ale byc zmuszona siedziec spokojnie podczas calej nudnej ceremonii to calkiem co innego. Probowala powstrzymac kichniecie. Za cokolem po jej prawej stronie stala wielka waza z liliami. Wygiete preciki pokrywal aromatyczny pomaranczowy pylek, co wygladalo na wyjatkowo wulgarny symbol plodnosci. Ciekawe, czy Eustacia zostanie podobnie poblogoslawiona. Brookes nie chcial miec dzieci. Twierdzil, ze przeszkadzaja w czerpaniu z przyjemnosci. Juliana zgadzala sie z nim, niemniej kiedy zobaczyla mala siostrzyczke Martina, serce jej sie scisnelo z zalu.
Kichnela i ukryla nos w chusteczce. Pylek dusil ja w gardle i oczy zaczely jej sie napelniac lzami. To bylo wyjatkowo krepujace. Na pewno niedlugo bedzie paskudnie wygladala. Kichnela znow, raz po razie. Kilka osob odwrocilo sie, zeby ja uciszyc. Pastor wlasnie mowil monotonnie o celach malzenstwa. Juliana nagle przypomniala sobie siebie, jak stoi przed oltarzem, mlodziutka, osiemnastoletnia debiutantka zakochana do szalenstwa. Edwin mocno scisnal jej reke w swojej, a ona usmiechnela sie do niego promiennie. Jedenascie lat temu. Gdyby tylko jej nie zostawil.
Wstala i zaczela powoli isc w strone glownego wyjscia, po drodze depczac ludziom po nogach. Nie widziala, dokad idzie, a kiedy na koncu lawki potknela sie i ktos zlapal ja za ramie i pomogl odzyskac rownowage, poczula wdziecznosc.
– Tedy, lady Juliano – uslyszala, jak ktos szepcze jej do ucha. Jej ramie zniknelo w mocnym uscisku i wkrotce znalazla sie przy drzwiach.
– Dziekuje panu.
Zorientowala sie, ze wyszli na zewnatrz, bo poczula slonce na twarzy, a lekki wietrzyk piescil jej skore. Oczy wciaz jej lzawily i byla niemal pewna, ze zaraz beda czerwone jak u krolika, ktorego miala w dziecinstwie. Nic nie mozna bylo na to poradzic. Cierpiala na katar sienny od lat, ale to prawdziwy pech, ze musial ja dopasc na oczach tylu ludzi.
Czula, ze cieknie jej z nosa i po omacku szukala chusteczki. Delikatny batyst starczy najwyzej na jedno porzadne wydmuchanie. Kiedy czerwona ze wstydu wahala sie, czy wytrzec nos rekawem, czy zostawic tak, jak jest, mezczyzna wcisnal jej w dlon duza, biala chustke, ktora Juliana chwycila z wdziecznoscia.
– Dziekuje panu.
– Tedy, lady Juliano – powtorzyl mezczyzna. Mocniej scisnal jej ramie, prowadzac ja w dol koscielnych schodow. W pewnej chwili Juliana potknela sie i za moment poczula, jak otacza ja ramieniem. Nabrala tchu, gotowa zaprotestowac, bo uznala to za wyjatkowo niestosowne, ale bylo juz za pozno. Przez lzy zobaczyla, jak przed nimi zatrzymuje sie powoz, a nastepnie drzwiczki sie otworzyly i mezczyzna wepchnal ja do srodka. Nie miala czasu krzyknac. Ledwie zdazyla zaczerpnac powietrza, kiedy wskoczyl za nia i stangret popedzil konie. Rzucona na siedzenie, bez tchu, ze spodnica podciagnieta do kolan, z oczami wciaz oslepionymi lzami, usilowala odzyskac rownowage i godnosc.
– Co pan wyprawia, na litosc boska?
– Prosze sie uspokoic, lady Juliano. Porywam pania. Chyba cos takiego nie powinno dziwic w przypadku kobiety o takiej reputacji? A moze woli pani porwac mnie?
Juliana wyprostowala sie na siedzeniu. Rozpoznala ten glos po ukrytej kpinie. Teraz kiedy lzy przestaly plynac, zobaczyla twarz swego towarzysza. Wyprostowala sie jeszcze bardziej.
– Pan Davencourt! Nie prosilam, zeby mi pan gdziekolwiek towarzyszyl! Prosze laskawie kazac stangretowi, zeby zatrzymal konie, bo zamierzam wysiasc.
– Zaluje, lecz nie moge tego zrobic – odparl Martin Davencourt z niezmaconym spokojem. Zdazyl zajac miejsce naprzeciwko Juliany i siedzial teraz w swobodnej pozie, obserwujac ja ze zdawkowa obojetnoscia.
– A dlaczego nie? To chyba prosta prosba. Martin Davencourt wzruszyl ramionami.
– Slyszala pani kiedys, zeby porwanie zakonczylo sie tak banalnie? Nie sadze. Nie moge pani puscic, lady Juliano.
Miala wrazenie, ze za chwile eksploduje ze zlosci. Oczy wciaz jej lzawily, glowa bolala, a ten nieznosny typ zachowywal sie tak, jakby jedno z nich bylo szalone. Wiedziala ktore. Sprobowala mowic spokojnie.
– W takim razie moze mi pan przynajmniej wyjasni, o co tu chodzi. Nie wierze, ze ma pan zwyczaj porywac damy w taki sposob, panie Davencourt. Gdyby pan tak robil, szybko znalazlby sie pan w Newgate [2] , a poza tym jest pan zbyt przyzwoity, by pozwalac sobie na cos takiego!
Martin przekrzywil glowe.
– Czy to wyzwanie?
– Nie! – Juliana wyniosle odwrocila glowe. – Co za afront! Odwrocila wzrok do okna, za ktorym szybko przesuwaly sie londynskie ulice. Przez chwile rozwazala, czy nie wyskoczyc z powozu, jednak odrzucila ten pomysl jako ryzykowny. Nie jechali szybko – w Londynie rzadko mozna bylo sobie na to pozwolic – ale i tak bylo to niemadre. Moglaby sie ubrudzic albo, co gorsza, skrecic noge.
Ponownie zerknela na Martina Davencourta. Moze minionej nocy rozbudzila w nim nieposkromiona namietnosc, wiec postanowil ja uprowadzic i zmusic do uleglosci? Juliana byla dosc prozna, ale nie brakowalo jej tez zdrowego rozsadku, totez odrzucila te mozliwosc jako malo prawdopodobna. Zaledwie pol godziny temu Martin patrzyl na nia z pogarda, nie z upodobaniem. Teraz w zamysleniu przesuwal po niej wzrokiem, zupelnie jakby sporzadzal inwentarz jej cech. Juliana uniosla podbrodek.
– No i?
Surowe usta Martina Davencourta wygiely sie w usmiechu. Wokol oczu dostrzegla wyrazne zmarszczki, swiadczace o tym, ze czesto sie smial. Mial tez dwie dlugie bruzdy na policzkach, ktore poglebialy sie, kiedy sie usmiechal. Juliana nagle przypomniala sobie, jak bardzo podobal jej sie jego usmiech, kiedy byla podlotkiem. Naprawde czarujacy. Martin Davencourt byl wyjatkowo atrakcyjnym mezczyzna. Kiedy uswiadomila sobie, ze uwaza go za atrakcyjnego, zirytowala sie.
– Co i? – spytal Martin.
– Coz, wciaz czekam na wyjasnienie, sir. Zdaje sobie sprawe, ze przez dlugi czas nie bylo pana w Londynie, ale nie jest przyjete zachowywac sie w ten sposob, wie pan. Nawet ja ostatnio rzadko bywam porywana.
Martin rozesmial sie.
– Stad koniecznosc wywolywania sensacji w inny sposob, tak sadze. Naturalnie uwazam, ze awantura na slubie pani kochanka bylaby w wyjatkowo zlym guscie, lady Juliano. Miana zmarszczyla czolo.
– Awantura. Och, rozumiem! Myslal pan, ze chce zrobic scene!
Mimo wszystko nie zdolala powstrzymac usmiechu. A wiec Martin myslal, ze ona zamierza odegrac role porzuconej kochanki i rzucic sie na pana Modego u stop oltarza w ostatnim namietnym lzawym pozegnaniu. Andrew Brookes nie byl wart takiej sceny, nawet gdyby przyszlo jej do glowy cos takiego. Spojrzala na Martina ze szczerym rozbawieniem.
– Jest pan w bledzie. Nie mialam zamiaru…
Martin spostrzegl jej usmiech i wytlumaczyl go sobie zupelnie inaczej. Zacisnal usta.
– Niech sie pani nie trudzi, lady Juliano. Prawde mowiac, sadzilem, ze pani wyskok ostatniej nocy byl az nadto skandaliczny, lecz to przechodzi granice. Ta szkarlatna suknia… – Znow omiotl ja wzrokiem. – Te krokodyle lzy… jest pani do skonala aktorka, mam racje?
Miana az sie zatchnela.
– Lzy? Cierpie na katar sienny.
Martin wyjrzal przez okno, jakby jej tlumaczenia zupelnie go nie interesowaly.
– Moze pani sobie darowac protesty. Jestesmy na miejscu.
Juliana zerknela przez okno powozu. Znajdowali sie na ladnym niewielkim placu okolonym pietrowymi domami, przypominajacymi jej wlasny. Powoz wjechal z klekotem w waska, lukowata brame i znalezli sie na dziedzincu stajennym. Juliana odwrocila sie i spojrzala na Martina.
– Dokad przyjechalismy? Jedynym miejscem, w ktorym chcialabym sie teraz znalezc, jest moj dom!
Martin westchnal.