11.
– Kreatorze – glos oficera dyzurnego zdradzal z trudem hamowane podniecenie. – Szukamy pana juz od pieciu minut – wskazal sygnal lacznosci dyskretnej. Pilna z Gelwony. Howden…
– Starszy bort Howden – warknal rozwscieczony Fuertad.
Oficer dyzurny zamarl w pozycji zasadniczej.
– Pilna z Gelwony wyrecytowal. – Starszy bort Howden do pana albo komendanta.
– Wszystko jest pilne – zrzedzil kreator podjezdzajac do bloku konwersacyjnego. Czy oni sadza, ze ja potrafie sie rozdwoic?! Do mnie albo do obel-borta! – myslal dalej. – Dobry kawal, bo tego glupca oczywiscie nie mozna nigdzie znalezc, wiec znowu ja…
Polowki transmisyjnego helmu zrosly sie z soba, zamykajac jego glowe w odizolowanej przestrzeni. Po krotkiej chwili na wewnetrznym prostokacie wizyjnym zobaczyl nalana sylwetke dowodcy jednego z gelwonskich Fortow.
– Chwala Sloncu, kreatorze.
– I Dzieciom Jego – odpowiedzial Fuertad, zauwazajac jednoczesnie, ze twarz rozmowcy jest pokrwawiona, mundur w strzepach, a glos dziwnie drzacy. Co tam sie u was dzieje, Howden?
– Juz nic, kreatorze, ale bylo goraco. Duze straty. Forty B, C i F. Prawie polowa Drugiego Kontynentu. Wygladalo to na ruchy tektoniczne albo cos takiego.
– Ruchy tektoniczne! – Fuertad az krzyknal. – Na Gelwonie nigdy czegos podobnego nie zaobserwowano!
– Nie wiem – wzruszyl ramionami Howden. – Szczerze mowiac, gowno mnie to obchodzi. Potrzebujemy pomocy. Duzo ciezkiego sprzetu z obsada.
– Tak, tak – zgodzil sie Fuertad. – Oczywiscie. Natychmiast. Nie wolno tam posylac ludzi myslal. – W zadnym wypadku. Sprawe trzeba utrzymac w scislej tajemnicy. Najlepsze beda chyba cyboty.
– Prosze sie pospieszyc. Zbiorniki szlag trafil, ciagniemy na resztkach tlenu. Starczy tylko na szescdziesiat, siedemdziesiat minut.
– Najdalej za pol godziny – kreator przerwal polaczenie. – Trzeba bedzie zbadac sprawe na miejscu – mruczal. – Trzy Forty zrujnowane, fatalnie… – nagle skojarzenie rozjasnilo pomarszczona twarz. – Swietna okazja, zeby przyprzec wreszcie do muru komendanta. Tak, to naprawde odpowiedni moment.
Uwolnil sie z objec helmu i nie zwracajac uwagi na zaciekawione spojrzenia ekipy lacznosciowcow, skierowal swoj pojazd w strone wyjscia. Spacerowe tempo, w jakim to zrobil, wprawilo wszystkich w zdumienie. Jeszcze dziwniejszy byl fakt, ze wcale nie mial zamiaru opuscic pomieszczenia.
– Nie ma sie dokad spieszyc – zatrzymal fotel przed olbrzymim prostokatem wideoramy i po raz pierwszy od wielu lat pozwolil sobie na krotka chwile odpoczynku. – Czas pracuje teraz na moja korzysc – usmiechnal sie do swoich mysli. – Poczekamy wiec zachichotal bezglosnie. – Niedlugo. Godzinke, najwyzej poltorej. Za wyslanie ekipy ratunkowej odpowiadamy obaj. No coz, komendanta mozna zmienic, Fuertad jest tylko jeden – az klasnal z wielkiego ukontentowania.
Obserwujacy go straznicy wymienili porozumiewawcze mrugniecia i w ulamku sekundy, przywolani do porzadku wymownym spojrzeniem kreatora, zamienili sie w posagowe bryly.
– Sytuacja jest wiecej niz klarowna – analityczny umysl Fuertada rozwazal wszystkie „za” i „przeciw” zrodzonego przed chwila planu. – Ubir nuf Dem bedzie niepocieszony – oczami wyobrazni widzial juz komendanta zamknietego w kapsule transportowej i siebie wysylajacego kolejna grupe skazancow; waskie wargi wykrzywily sie w grymasie upodabniajacym pomarszczona twarz do maski zlosliwego gnoma.
Sala lacznosci rozbrzmiewala juz odglosami rutynowej pracy. Kreator ze spokojem, jaki daje podjecie ostatecznej decyzji, obserwowal tarcze chronometru.
– A swoja droga, tam na dole musialo sie zdarzyc cos naprawde powaznego – myslal. – No coz, wszystko w swoim czasie. Teraz nalezy tylko czekac. Nic wiecej. Howden z pewnoscia jeszcze sie odezwie, trzeba wiec trzymac reke na pulsie – rozparty wygodnie w fotelu obserwowal pulpit lacznosci dyskretnej, gotow na pierwsze mrugniecie awizora ruszyc w kierunku bloku konwersacyjnego.
Stalo sie jednak inaczej.
Zawieszona u stropu kula rozblysla ostrzegawcza czerwienia. W tym samym momencie – po raz pierwszy w historii gelwonskiej bazy satelitarnej – rozleglo sie:
– Uwaga, uwaga. Do wszystkich. Oglaszam Procedure Obszaru Zamknietego. Od tej chwili…
Zaskoczeni ludzie spogladali po sobie z niedowierzaniem; ktos zaklal nerwowo, ktos inny probowal uspokoic sasiadow przypuszczeniem, ze to tylko cwiczebny alarm. Oczy wiekszosci zwrocone byly na kreatora, ktory spod nawisu krzaczastych brwi toczyl spojrzeniem pelnym wscieklosci. On jeden doskonale wiedzial: nie ma mowy o zadnych manewrach!
– Skad ten kretyn Ubir dowiedzial sie o wszystkim? W jaki sposob? – Znajac reguly ogloszonej Procedury zdawal sobie sprawe, ze komendant wymknal sie z zastawionej pulapki, malo tego, zwiazal mu rece, przejmujac kontrole nad kanalem lacznosci nadrzednej, ktory dotychczas byl w wylacznej dyspozycji kreatora. Teraz juz zaden raport nie dotrze do Centrum Wybiorczego, jezeli nie uzyska aprobaty obel-borta. A szkoda. Glowny Modyfikator mialby co robic, gdyby poznal niektore szczegoly z zycia kasty oficerskiej i metody, jakimi realizuje sie zalecenia Rady.
– Predzej czy pozniej i tak moje bedzie na wierzchu – pomyslal Fuertad, usmiechajac sie zlosliwie.
Jeszcze nie pogodzony z porazka, ale juz zupelnie opanowany, podjechal do pulpitu oficera dyzurnego.
– Polacz mnie z przetrwalnia cybotow – polecil. – I wywolujcie bez przerwy wszystkie Forty.
Odglos rozsuwajacych sie drzwi kazal mu odwrocic glowe w strone wejscia. Do sali wkroczyl Ubir nuf Dem z nieodlacznym skrzydlakiem na ramieniu.
– Chwala Sloncu, kreatorze – wolal juz od progu. – Dobrze, ze pana tu spotkalem. Chief wyciagnal mnie na krotki spacer VAC-iem i zupelnie przypadkiem zaobserwowalem niecodzienne zjawisko na powierzchni Drugiego Kontynentu. Chcialem nawet tam wyladowac, ale nie moglem sie zorientowac w terenie, a urzadzenia namiarowe milczaly jak zaklete. To dziwne, nie uwaza pan?
– Bardzo dziwne – powiedzial Fuertad zduszonym glosem. – Wiec on pana „wyciagnal”? – wycelowal oskarzycielskim gestem palec w strone skrzydlaka.
Ubir nuf Dem skinal potakujaco glowa.
– Musimy wyslac tam specjalna ekipe – mowil dalej. Trzeba bedzie nawiazac lacznosc z planeta, zorganizowac…
Kreator nie sluchal obel-borta. Z ogromna uwaga wpatrywal sie w nieruchoma sylwetke skrzydlaka, w czarne paciorki jego malych slepi, w ktorych – Fuertad dalby sobie reke uciac – migotaly iskierki zrozumialego triumfu.