3.
Nic tak nie poprawia samopoczucia jak masaz biognetyczny, dlatego tez obel-bort Ubir nuf Dem od niego rozpoczynal kazdy nowy dzien swojego zycia. Podspiewujac falszywie melancholijne frazy nowo zaslyszanej melodii, czekal, az trzy otaczajace go sluzboty zakoncza ukladanie fald obszernej koszuli. Potem odprawil je ruchem reki i przeszedl do wspanialego salonu, ktorego wnetrze spreparowane bylo na wzor starogreckiej swiatyni. Sprotezowanym wzrokiem ogarnal rzedy smuklych kolumn i marmurowe posagi wymyslonych bogow. Wygladaly imponujaco.
– Piekne, cudowne, wielkie – mruczal do siebie, upajajac sie skarbami antycznego swiata. – Prawdziwa sztuka, tak, tak… Popatrz, Chief – powiedzial do rozespanego skrzydlaka, ktory siedzial na brzegu ofiarnego stolu. – To wszystko istnialo kiedys naprawde. Ludzie najpierw wyobrazili sobie te wspaniale rzeczy, zbudowali je, a potem… – zasmial sie z jakas dziwna, zalosna satysfakcja. – No coz, potem zniszczyli. Zrobili to jednym ruchem reki. O, tak – nacisnal ledwie widoczny, rubinowy punkt w narozniku kamiennej bryly. Swiatynia rozplynela sie w powietrzu, a jej miejsce zajelo wnetrze przestronnego, niemal pustego pokoju. Ubir nuf Dem stal kolo kanciastego mebla, ktory jeszcze przed chwila byl marmurowym stolem ofiarnym.
– Tak to juz jest z tymi ludzmi, Chief – dodal. – Nie ma dla nich nic swietego.
Skrzydlak przygladal mu sie przez moment, kolyszac nieznacznie lbem osadzonym na dlugiej szyi; wreszcie wydal z siebie przenikliwy syk i wznowil przerwana toalete, czeszac ostrym dziobem skoltuniona siersc koloru zwiedlych lisci.
– Masz racje – Ubir nuf Dem pokiwal glowa, aprobujac tym samym reakcje swojego ulubienca. – Masz zupelna racje. Wszystko to funta klakow nie warte.
Poprawil aparat optyczny, ktory mial wmontowany w czaszke. Czarna, blyszczaca obrecz o szerokosci pieciu centymetrow zaslaniala twarz na wysokosci oczu, siegajac platow skroniowych. Kryla w sobie detektor fal swietlnych wraz z przetwornikiem, majacym za zadanie przekazywac obrazy wprost do osrodkow wzrokowych. Na zewnatrz wystawaly tylko teleskopowe czujniki, przydajac obliczu obel-borta niesamowitego wygladu. Metalowa plytka wypelniala brakujacy fragment potylicy. Kompozycje podkreslaly odstajace od nagiej czaszki uszy i krzywy, haczykowaty nos.
Ubir nuf Dem przypomnial sobie o codziennych obowiazkach, skutkiem czego na jego twarzy zagoscil wyraz posepnej irytacji. Nie cierpial, gdy cokolwiek odrywalo go od ulubionych zajec, polegajacych glownie na odkurzaniu olbrzymiej kolekcji rodzinnych klejnotow i segregowaniu dziel sztuki bedacych wytworem nie tylko ludzkich rak. Bowiem Ubir nuf Dem byl prawdziwym milosnikiem piekna, a tajemnice uwiezione w migotliwych kamieniach pobudzaly w jego duszy najdelikatniejsze struny skrywanej przed swiatem wrazliwosci. Jedyne zmartwienie obel-borta polegalo na tym, ze nie mogl nikomu przekazac opieki nad posiadanym skarbem. Potezny rod nuf Demow, siegajacy swymi korzeniami czasow sprzed Wielkiej Kolonizacji, rozsypal sie po prozniowych szlakach, a jego glowna linia miala wygasnac wraz z bezpotomnym zgonem Ubira, ktory – mimo stosunkowo mlodego wieku – byl bezplodny niczym wypalona gwiazda.
Ostatni z nuf Demow spojrzal na serdeczny palec swojej prawej reki, opleciony misternie rzezbiona spirala rodowego pierscienia. Bezcenny drobiazg, ktory zniknie z tego swiata, jesli nie zdarzy sie cud… Nie ma cudow, nie ma zadnej nadziei. Bolesny skurcz zdlawil piersi. Ha, trudno! Bedzie, co byc musi. Cienie dumnych przodkow spoliczkuja Ubira bezlitosnym wzrokiem, gdy wkroczy do ich krolestwa niosac na palcu dowod wlasnej niemocy. I coz im wtedy odpowie?
– O Gwiazdo Promienna, dlaczego obarczylas mnie takim brzemieniem?!
Ponure mysli opanowaly obel-borta. Dla poprawienia nastroju wlaczyl muzyke i zasluchany w wibrujace kaskady dzwiekow ruszyl w strone jadalni.
– Chodz, Chief. Pora na sniadanie.
Skrzydlak wzbil sie w powietrze i przelatujac tuz nad glowa Ubira, wpadl do sasiedniego pomieszczenia. Oczekujacy tam sluzbot, na widok wchodzacego obel-borta odsunal wysokie, ozdobne krzeslo stojace u szczytu dlugiego stolu, wspartego na dwoch przezroczystych kolumnach. Na scianie, tuz nad miejscem przeznaczonym dla glowy rodu, wisialo godlo nuf Demow: symbol nieskonczonosci otoczony kregiem, z ktorego rozbiegaly sie promieniscie teczowe smugi.
Chief wydal nagle krotki, chrapliwy okrzyk i ladujac na stole zaczal nerwowo spacerowac po matowym blacie. Ubir spojrzal uwaznie na swojego pupila, ktory machal gwaltownie bloniastymi skrzydlami, ponawiajac gniewne sygnaly.
– Coz tak cie niepokoi, Chief? – spytal obel-bort siadajac przy stole. – Czy cos sie wydarzylo?
Skrzydlak stanal tuz przed nim, przestepujac szybko z nogi na noge. W tej samej chwili maly aparat znajdujacy sie na przegubie lewej reki Ubira zaczal migotac pomaranczowym swiatlem.
– Miales racje, Chief. Ktos nam przeszkadza podczas sniadania. Musialo sie wydarzyc cos naprawde powaznego – obel-bort dotknal blyskajacego punktu. – Fatalnie sie zaczyna ten nowy dzien – pomyslal. – Na pewno jakies klopoty. I jak zwykle zwala to wszystko na moja glowe.
W milczeniu obserwowal wyrastajaca z podlogi kolumne swiatla, postanawiajac w duchu, ze pozbedzie sie intruza jak najszybciej. Gdy jednak postac rozmowcy przybrala dostrzegalny ksztalt, przelknal tylko sline i nieznacznie sklonil glowe.
– Chwala Sloncu, obel-borcie – uslyszal znajomy, dzwieczny glos.
– I Dzieciom Jego – odpowiedzial odruchowo.
Spogladala na niego z wysoka badawczym, zielonozlym wzrokiem, poprawiajac dlonia niesforne, krotko przyciete blond wlosy. Kombinezon delikatnie zaznaczal jej kobiece ksztalty, od ktorych uroku obel-bort, mimo olbrzymich wysilkow, uwolnic sie nie potrafil.
– Mam do ciebie mala prosbe – powiedziala po krotkiej chwili milczenia. – Mysle, ze mi nie odmowisz.
– Dobrze mysli – skonstatowal Ubir nuf Dem w duchu, ubolewajac jednoczesnie nad swoja slaboscia. W obliczu tej kobiety czul sie zawsze malym, naiwnym chlopcem, ktory dla otrzymania ulubionych lakoci gotow jest pokonac najbardziej nawet karkolomne przeszkody.
– Dlaczego sie nie odzywasz? Czyzbys nie chcial juz ze mna rozmawiac?
– Nie, skadze – zaprzeczyl szybko. O wiele za szybko. Gardzil soba i tym sluzalczym tonem, z jakim odpowiadal na jej pytania. – Zastanawialem sie tylko…
– Nad czym? – zabrzmialo to jakby mowila: „Czy ty w ogole potrafisz sie zastanawiac?”.
– Nie przypuszczalem, ze zobacze cie tak szybko…
– Mniejsza o to – nie pozwolila mu dokonczyc, za co byl jej nawet wdzieczny. – Kreator Fuertad zjawi sie zaraz u ciebie. Osobiscie. Ma zamiar zlozyc oficjalna skarge na nadzorce poziomu adaptacyjnego, czyli na mnie.
– Kreator Fuertad! – wykrzyknal Ubir nuf Dem. A czegoz ten balwan chce od ciebie? – przechadzal sie wzdluz stolu, by uniknac badawczego wzroku kobiety. – To dobrze, ze Fuertad ma dosyc jej wyskokow – myslal. – Stary dziwak, ale tylko on jeden moze pomoc mi uwolnic sie od niej. Kazdego innego omotalaby swoimi sztuczkami. Kazdego, z wyjatkiem tej karlowatej zasuszonej mumii. Chwala ci kreatorze!
Zatrzymal sie tuz przed przestrzenna projekcja kobiecej postaci.
– Mozesz byc spokojna, Liz – powiedzial patrzac jej prosto w oczy. – Fuertad nic nie zwojuje.
– Przeciez nawet nie wiesz, o co mu chodzi – parsknela gniewnie.
– Stary glupiec – Ubir nuf Dem wzruszyl lekcewazaco ramionami. – Na pewno czepia sie, jak to zwykle on. Nic nowego.
– Oskarzy mnie o dzialanie na szkode Zwiazku Solarnego – powiedziala spokojnie Lizey. – Jego zdaniem ponosze odpowiedzialnosc za smierc jednego z umrzykow. Musialam zdekompletowac ostatni transport i Fuertad zaczal sie pieklic. Dobrze wiesz, jakie on ma wplywy w Radzie.
– Rod nuf Demow zasiadal w Radzie od poczatku jej istnienia – stwierdzil obel-bort z duma. – A na Gelwonie ja jestem komendantem, a nie Fuertad. Nie powinnas o tym zapominac.
– Bede pamietac, obiecuje – sklonila glowe, a Ubirowi zdawalo sie, ze dostrzega na jej twarzy ironiczny usmieszek.