32.
Satelitarny przekaznik ciagle jeszcze nadawal w kierunku Stacji sygnaly przetrwalnika. Cieniutki, przerywany pisk informowal Fuertada, ze w srodku nie ma juz ciala poszukiwanego wieznia. Zmiana modulacji nastapila na krotko przed rozpoczeciem frontalnego ataku szturmowcow na kanion, w ktorym ta zwariowana dziwka ukryla porwany kolapter. A teraz? Teraz zamilkly nawet desantowe wazki!
– Przeklete zoltodzioby! – kreator z calej sily wyrznal w pulpit az zajeczaly delikatne instrumenty. – Pieknie sie spisali, szkoda gadac – fala zimnego strachu przebiegla mu po plecach. – Ten szaleniec gotow teraz zniszczyc cala planete. A przeciez o to wlasnie chodzilo tym rindanskim wypierdkom.
Pomyslal o nich nie bez podziwu, a jednoczesnie ze wsciekloscia. Wszystko sprzysieglo sie przeciw niemu. I coz z tego, ze pchnal cztery pozostale szturmowce w rejon starcia? Dla Edginsa nie ma rzeczy niewykonalnych. Moze przejsc po calej armadzie jak po miekkim dywanie. Teraz juz go nic nie powstrzyma.
– Gdyby nie tepy upor komendanta… – Fuertad obrzucal obel-borta najgorszymi wyzwiskami, jakie mu przychodzily do glowy. – Mam nadzieje, ze zginal razem z ta swoja flama. Zreszta za chwile i tak wszystko szlag trafi i nie bedzie o czym dyskutowac.
Koniec jednak nie nadchodzil i w miare jak cztery mordercze kolosy zblizaly sie do miejsca niedawnej potyczki, w kreatorze rosla nadzieja. Nadzieja podsycana irracjonalnym przekonaniem, ze przeciez Gelwona – jego umilowane i wypieszczone dziecie – musi przetrwac. Chocby po to, by on – kreator Fuertad – mogl utrwalic sie w pamieci pokolen jako ten, ktorego dzielo zapewnilo ludzkosci prymat w galaktycznym biegu.
Z zacisnietymi zebami, z paznokciami przebijajacymi pergaminowa skore zwinietych w piastki dloni, z wyrazem tytanicznego wysilku na pomarszczonej twarzy sledzil obraz przekazywany przez kamery szturmowcow. Kazda sekunda wyrwana przyszlosci zblizala go do niesmiertelnej slawy. Kazda minuta przeobrazala nadzieje w pewnosc, a pewnosc w zwycieski chichot. Strach, chwilowe zalamanie – to wszystko juz minelo. On – kreator Fuertad – uratuje Gelwone, ocali swoja rase. Byle tylko zniszczyc tego Edginsa, byle sie go pozbyc…
Satelitarny przekaznik naprowadzil szturmowce na wlasciwe miejsce. I w chwili gdy mialy wlasnie zejsc pod powloke sinofioletowych chmur, od powierzchni planety oderwal sie smukly ksztalt transforacyjnego skoczka. Przez moment wisial nieruchomo pomiedzy zaskoczonymi kolosami, a potem, ignorujac skoncentrowana nawale pokladowych plazmerow, pognal przed siebie – wprost na spotkanie niewidzialnej bariery.
– Niech Nieba blogoslawia glupocie obel-borta, ze wprowadzil Procedure Obszaru Zamknietego – Fuertad poderwal rece w dziekczynnym gescie. – Przerwac ogien! – krzyknal do mikrofonow. – Za chwile sam sie rozwali!
Niemal przywarlszy do wypuklosci ekranu, pozeral wzrokiem samobojczy manewr Edginsa. Skoczek szedl wprost na spotkanie zaglady. Nie ma takiej sily, ktora moglaby przebic proceduralna bariere. Jeszcze chwila, zaledwie kilka sekund…
Rozgwiezdzone niebo pokryla siatka bladorozowych wyladowan. Uciekinier przeniknal przez niewidzialna przeszkode bez najmniejszego szwanku – zupelnie jakby to byl obszar normalnej prozni. Kawalek dalej smukly ksztalt skoczka otoczyl sie teczowa sfera – urzadzenia transforacyjne zaczely swoja prace.
– To niemozliwe – jeknal Fuertad. – To po prostu niemozliwe – powtarzal bez sensu, lapiac sie co chwila za glowe.
Fakty przeczyly logice i nie bylo na to zadnej rady. Uciekinier znalazl sie poza zasiegiem scigajacych go szturmowcow, ukryty bezpiecznie za proceduralna bariera. Jeszcze moment i z teczowej sfery nie zostanie nawet wspomnienie.
Swiat zwariowal, mialo to jednak swoje dobre strony.
– Gelwona jest bezpieczna – pomyslal Fuertad i uczucie blogiego spokoju rozlalo sie na jego twarzy szeroka struga. To moja zasluga, tylko moja. Glowny Modyfikator z pewnoscia zauwazy ten istotny szczegol – zachichotal triumfalnie. – Sprawie ci godny pogrzeb, obel-borcie, a jesli przez przypadek wyniosles z tego piekla calo glowe, postaram sie, by przyozdobiono ci ja korona szalenstwa.
Szturmowce wracaly do swojego legowiska. Na pokladzie jednego z nich starszy bort Howden drzaca reka wystukiwal tresc zupelnie niepotrzebnego raportu, ktory mial w pelni zadowolic kreatora, a autorowi zapewnic spokojna egzystencje u boku zwyciezcy. Mozg jest przeciez takim samym wynalazkiem ewolucji jak pazury i kly – ma ulatwic przezycie.