W ktoryms z pojemnikow dostrzegl zupelnie mloda dziewczyne; podziwiajac jej harmonijna budowe, probowal zgadnac, coz takiego mogla zrobic ta tak niewinnie wygladajaca istota, ze skazano ja na zycie najgorsze z mozliwych.

– Sam widzisz, Chief, jakie to wszystko jest skomplikowane – mruknal. – Brak klarownej reguly sprawia, ze miotamy sie w kilku wymiarach, popedzani nieublaganym pradem czasu i nigdy nie mamy pewnosci, czy naszej gonitwy nie zwienczy rownie bezsensowny final. Zreszta, czy ktorykolwiek z mozliwych finalow mozna nazwac sensownym?

Wrocil na poczatek ponurej galerii i puszczajac mimo uszu monolog kreatora, szedl ze wzrokiem wbitym w oparcie fotela. Pragnal teraz znalezc sie zupelnie gdzie indziej i gdyby mial mozliwosc modelowania sytuacji wedlug wlasnych pragnien, siedzialby sobie spokojnie u boku Liz, sycac zmysly sama jej obecnoscia. Gdyby tylko mogl… Serce zabilo przyspieszonym rytmem i blady usmiech przysiadl na wargach obel-borta.

– Fort B poniosl najwieksze straty – zgrzytliwy glos Fuertada skutecznie burzyl blogi nastroj, w jakim pograzyla sie swiadomosc komendanta. – Centrum eksplozji bylo gdzies tutaj – koscisty paluch uderzyl w rozpostarta na scianie mape skalnego labiryntu. – Na styku Fortow B, C i F. Skutki odczula prawie polowa Drugiego Kontynentu.

– Czy udalo sie kogos uratowac? – wpadl mu w slowo Ubir nuf Dem. – Tam, z dolu.

– Chodzi panu o dawcow? Nie, zaden nie ocalal. Nie dotarlismy wprawdzie jeszcze do wszystkich grup, ale juz teraz mozna z duza doza prawdopodobienstwa przewidziec stopien zniszczenia. Zostal nam do spenetrowania najbardziej zrujnowany rejon. Chyba sam pan rozumie…

– Rozumiem, pewnie, ze rozumiem – pomyslal obel-bort ze zloscia, a glosno powiedzial: – Chyba sam pan rozumie, kreatorze, ze wlasnie tam nalezy szukac przyczyn tej dziwnej eksplozji. Dziwi mnie panska opieszalosc. Wyslanie grupy badawczej do centrum zniszczen powinno miec miejsce na samym poczatku. Zaniedbal pan swoje obowiazki, Fuertad.

Kreator zupelnie nie speszony wbil wzrok w twarz komendanta.

– Na samym poczatku, powiada pan? – wycedzil z podejrzana slodycza. – A gdzie pan wtedy byl, obel-borcie, ze mi pan o tym nie przypomnial?

– Coz ten parweniusz sobie wyobraza? – przemknelo przez glowe ostatniego z nuf Demow. – Nie mam obowiazku sie przed panem tlumaczyc, kreatorze – powiedzial glosno i wyraznie, starannie akcentujac poszczegolne slowa.

– Nikt od pana tego nie wymaga – wzruszyl ramionami Fuertad. – Jednakze moj raport dotyczacy Lizey Myrmall…

– Dosc! – nie wytrzymal obel-bort i niemal natychmiast pozalowal swojej reakcji. – Co ty mozesz wiedziec, staruchu, o namietnosciach trawiacych moja jazn? – myslal rozwscieczony. – O tym, ze zrobie wszystko, byle zatrzymac ja przy sobie? – z trudem hamowal rozbudzona nagle furie, ktorej istnienia nigdy by u siebie nie podejrzewal. – Gdybym posiadal choc odrobine twojego sprytu i bezwzglednosci, kreatorze, nie prosilbym, lecz zdobywal. A tak pozostaje mi tylko czekac i miec nadzieje. O Gwiazdo Promienna, jak ja sie za to nienawidze!

Przypomnial sobie niedawna rozmowe z Liz. Potrzebowal calego dnia, zeby zebrac dosc odwagi, a teraz coraz bardziej zalowal tego, co jej wtedy powiedzial. Niepotrzebnie ja przestraszyl, zupelnie niepotrzebnie. Tak sie tym wszystkim przejela.

– To moze nie byl najlepszy pomysl, ale czy w ogole istnieje jakies rozsadne wyjscie? Ludzilem sie, ze Fuertad zapomni – z nienawiscia spojrzal na pokurczona sylwetke kreatora. – On nie zapomina o niczym! – uswiadomil sobie z przerazajaca jasnoscia. – A ja… Ja nawet nie wiem, czego naprawde chce.

Zazdroscil galerii nagich cial ich martwego spokoju, ktorego zadne ludzkie moce zaklocic juz nie mogly.