– Pragne sie z nia widziec.
– W takim razie nie trafiles do wlasciwych drzwi – odparl stroz ze zlosliwym usmiechem.
– Jak to? Co ty mowisz? – rzekl Armand przerazony.
– Nie ma jej tu, ot co – mruknal dozorca, obracajac sie na piecie – i nie znajdziesz swej zguby tak predko.
Armand chcial za wszelka cene opanowac przerazenie. Zadzwonil raz jeszcze, a widzac, ze dozorca zamierza powrocic do siebie, chwycil go gwaltownie za ramie.
– Gdzie panna Lange? – spytal.
– Aresztowana – odrzekl czlowiek.
– Aresztowana! gdzie?… kiedy?… jak?…
– Kiedy? – wczoraj wieczorem; gdzie – w jej wlasnym pokoju; jak? – przez agentow „komitetu bezpieczenstwa publicznego”. Ona wraz ze stara krewna – tyle wiem. A teraz ide znow do lozka, ty zas uciekaj stad. Robisz w domu zamieszanie, za ktore ja bede odpowiadal. Czy widzial kto budzic poczciwych patriotow o tej godzinie?…
Uwolnil sie z rak Armanda i zszedl na dol.
St. Just pozostal na schodach nieruchomy, jakby po uderzeniu obuchem. Nie mogl na razie wymowic slowa, ani uczynic kroku. W glowie mu szumialo i oparl sie rekoma o sciane, aby nie upasc. Zyl w szalonym podnieceniu przez ostatnie 24 godziny; milosc, radosc, szczescie, smiertelne niebezpieczenstwo i moralne walki doprowadzily go do kompletnego rozstroju nerwowego.
Cios padl na niego w chwili, gdy nie byl na silach zniesc go odwaznie.
Janka byla w rekach tych nedznikow, na ktorych wczoraj jeszcze spogladal z nieprzeparta odraza. Janka uwieziona stanie przed sadem przez niego.
Ta mysl byla tak okropna, ze doprowadzala go do szalenstwa. Patrzyl blednymi oczyma na schodzacego dozorce, ktorego cien przybieral fantastyczne ksztalty i na sciany, gdzie ukazywaly sie drwiace, wykrzywione postacie, tanczace piekielny taniec przy blasku migotliwej swiecy.
A potem pociemnialo mu w oczach. Swiatlo i drwiace twarze znikly, zostala tylko Janka, jego drobna, urocza Janka. Slyszal krotki wyrok, dzwieczny glos drzacy trwoga, turkot wozka na nierownym bruku. Widzial jej splecione rece, jej oczy…
Wielki Boze! On na pewno oszaleje!
Jak dzikie tropione zwierze zbiegl ze schodow, minal odzwiernego i w mgnieniu oka znalazl sie na koncu Square du Roule.
Kapelusz spadl mu z glowy, wlosy zwichrzyly sie, plaszcz przemoczony deszczem ciazyl mu na ramionach, ale biegl bez przerwy.
Janke aresztowano, ale wiedzial, do kogo biec po ratunek, ile mu sil starczylo.
Ciemnosc panowala jeszcze gleboka, ale Armand byl rodowitym paryzaninem i znal kazdy kat dzielnicy, w ktorej mieszkal dawniej z Malgorzata.
Wreszcie dobiegl do konca dlugiej ulicy St. Honor~e. Zachowal dosc przytomnosci umyslu, by ominac wielkie place, gdzie czuwaly nocne patrole gwardii narodowej.
Okrazyl plac Karuzeli i skierowal sie ku fasadzie St. Germain l'Auxerrois.
Jeszcze kilka krokow – i znalazl sie na miejscu. Ostatnim wysilkiem przebyl dwa pietra kamiennych schodow i pociagnal za dzwonek. Chwila naprezonego oczekiwania po nadludzkim wysilku ostatniej pol godziny, oparl sie o sciane, aby nie upasc…
A potem dobrze mu znany, pewny krok z przyleglego pokoju, zgrzyt otwieranych drzwi – ktos polozyl mu reke na ramieniu.
Stracil przytomnosc.
Rozdzial XIV. Wodz
Nie zemdlal calkowicie, ale wycienczenie i forsowny, dlugi bieg odjely mu czesciowo swiadomosc. Zdawal sobie sprawe, ze nic mu nie grozi, ze siedzi w pokoju Blakeney'a i ze ozywczy plyn zwilza mu zaschniete usta.
– Percy, zaaresztowano ja! – zawolal, skoro tylko zdolal przemowic.
– Dobrze, ale teraz nie mow nic i zaczekaj, az ci bedzie lepiej.
Z niewypowiedziana troskliwoscia Blakeney podlozyl kilka poduszek pod glowe Armanda, przyblizyl fotel do kominka i podal przyjacielowi filizanke goracej kawy, ktora mlodzieniec chciwie wypil.
Czul sie rzeczywiscie niezdolny do rozmowy. Powiedzial przedtem wszystko Blakeney'owi, teraz Blakeney wiedzial takze, wiec wszystko bedzie dobrze.
Przyszla oczekiwana reakcja, muskuly i nerwy rozprezyly sie i Armand lezal teraz na sofie z przymknietymi oczyma, z przeswiadczeniem, ze sily z wolna powracaja, a goraczkowe podniecenie ustepuje stopniowo. Spod na pol zmruzonych powiek przygladal sie szwagrowi, krzatajacemu sie po pokoju. Blakeney byl calkowicie ubrany i Armand zastanawial sie, czy w ogole polozyl sie dzisiejszej nocy. W kazdym razie odzienie lezalo na nim ze zwykla elegancka, a w jego ruchach nie bylo znac zmeczenia nie przespanej nocy.
Teraz stal w otwartym oknie i St. Just mogl obserwowac jego szerokie ramiona, rysujace sie na szarym tle zimowego switu. Blade swiatlo wylanialo sie wlasnie z nocnych mgiel i ruch uliczny rozpoczynal sie na nowo.
Z wysilkiem otrzasnal sie z odretwienia, zawstydzony swa malodusznoscia. Spojrzal z podziwem na sir Percy'ego. Tam pod oknem stal ow tytan niezmozonej sily, zawsze pogodny i niewzruszony wsrod wlasnych niepowodzen, a tak wspolczujacy i braterski w nieszczesciu drugich.
– Percy – rzekl mlodzieniec – bieglem cala droge od poczatku ulicy St. Honor~e, tchu mi tylko zabraklo; obecnie czuje sie juz zupelnie dobrze. Pozwolisz mi opowiedziec sobie, jak to bylo?
Milczac Blakeney zamknal okno i zblizyl sie do sofy. Siadl kolo Armanda i na pozor zdal sie byc jedynie wspolczujacym sluchaczem. Ani jeden muskul w jego twarzy nie zdradzal, co myslal wodz, przyzwyczajony do slepego posluszenstwa swych podwladnych, wobec tak smialego i zuchwalego zlekcewazenia jego rozkazow.
Armand, ktory zastanawial sie jedynie nad tym, co mialo zwiazek z Janka, polozyl drzaca reke na ramieniu Percy'ego.
– H~eron i jego sfora powrocili do jej mieszkania poznym wieczorem – mowil urywanym glosem – spodziewali sie, ze mnie jeszcze tam zastana i zamiast mnie uwiezili Janke. Moj Boze!
Dopiero teraz mogl opowiedziec cale zdarzenie. Zakryl twarz rekami i Percy zrozumial, jak bardzo cierpial.
– Wiedzialem o tym – rzekl lagodnie Blakeney.
Armand podniosl glowe ze zdumieniem.
– Jak to? Jakim sposobem? – wyszeptal.
– Wczoraj wieczorem, gdy opusciles mnie, poszedlem na Square du Roule, ale juz bylo za pozno.
– Percy! – zawolal Armand, ktorego blade policzki powlokly sie goracym rumiencem – zrobiles to… wczoraj?
– Naturalnie, czyz nie przyrzeklem ci, ze zaopiekuje sie nia? Ale gdy dowiedzialem sie, co zaszlo, bylo za pozno na poszukiwania. Zamierzam dzis rano wybrac sie do miasta i dowiedziec sie, w jakim wiezieniu ja zamknieto. Musze juz isc, Armandzie, zanim zmienia warte przy Temple i Tuileriach. To najlepsza i najbezpieczniejsza godzina, a Bog swiadkiem, dosc juz jestesmy skompromitowani.
Rumieniec wstydu spotegowal sie na twarzy Armanda. A jednak w glosie wodza nie bylo sladu wymowki; oczy, ktore spoczywaly na mlodziencu, byly raczej dobroduszne niz surowe. Nagle Armand uprzytomnil sobie, jaka krzywde wyrzadzil i wyrzadza w dalszym ciagu sprawie ligi. Wszystko, co dotad zrobil od przyjazdu do Paryza, obracalo wniwecz plany i narazalo niejedno zycie ludzkie; jego przyjazn z de Batzem, znajomosc z panna Lange, wizyta u niej wczoraj po poludniu i dzisiaj rano; a punkt kulminacyjny tych wszystkich lekkomyslnosci – to szalony bieg przez ulice Paryza, gdy z kazdego rogu domu, szpieg mogl zabiec mu droge lub, co gorzej, isc za nim az do mieszkania Blakeney'a. Armand nie myslac o nikim innym procz swej ukochanej, mogl latwo sprowadzic agenta komitetu bezpieczenstwa publicznego do drzwi wodza.
– Percy – szepnal – czy mozesz mi kiedykolwiek przebaczyc?
– Cicho, chlopcze – nie chodzi tu o przebaczenie, tylko o zapamietanie wielu rzeczy, o ktorych widocznie zapomniales; o obowiazku wzgledem innych, o posluszenstwie i honorze.
– Oszalalem, Percy. Ach! gdybys wiedzial, czym ona jest dla mnie.
Blakeney zasmial sie tym lekkim niedbalym smiechem, ktory nie zawieral w sobie ironii, ale raczej wyrozumialosc i wspolczucie.
– Alez naturalnie – rzekl wesolo – przeciez zgodzilismy sie wieczorem w tym punkcie, ze w sprawach uczucia jestem zimnokrwista ryba. Ale czy i tego nie chcesz przyznac, ze jestem wierny danemu slowu? Wszak obiecalem ci, ze panna Lange bedzie wolna. Wiedzialem z gory, ze ja zaaresztuja, gdy uslyszalem twoje opowiadanie. Mialem nadzieje, ze dojde na czas na Square du Roule, niestety, H~eron wyprzedzil mnie o pol godziny. Aresztowano panne Lange, to prawda, ale czemu mi nie ufasz Armandzie? Czyz nie wyszlismy zwyciesko z duzo trudniejszych okolicznosci? Nie zamierzaja uczynic nic zlego pannie Lange, daje ci na to slowo. Uzywaja jej tylko jako zakladniczki; oni ciebie chca schwytac, ciebie przez nia, a mnie przez ciebie. Wiem, ze to bedzie ciezka proba Armandzie, gdyz chodzi o droga istote, ale musisz sluchac mnie slepo, inaczej nie bede w moznosci dotrzymania swej obietnicy.