Mlodzieniec zdawal sobie jasno sprawe, ze to byla zjawa, ale uwazal ja za proroctwo. Nie ufal juz wodzowi, ktoremu poprzysiagl posluszenstwo i zaufanie. Widzial tylko Janke, stojaca na wozie i jadaca na szafot.
Nie bylo nigdzie sir Andrewa, a Percy nie przyszedl.
Samo niebo poslalo mu widocznie przestroge, by ratowal ukochana. I dlatego zapomnial o swojej obietnicy i przysiedze, zapomnial, co wodz tak bardzo kladl mu na sumienie: obowiazek wzgledem drugich, honor i posluszenstwo. Janka zajela pierwsze miejsce. Postepowalby jak tchorz, patrzac bezczynnie na jej meke.
Wyrzucal sobie gorzko, ze opuscil Paryz. Nawet Percy musial uwazac go za tchorza, ze tak predko ulegl. Moze rozkaz byl tylko proba jego odwagi lub milosci dla Janki?
Tysiace przypuszczen i tysiace planow krzyzowalo mu sie w glowie. Tak, nie bylo rzecza Percy'ego ratowac Janke, ktorej nawet wcale nie znal – byl to obowiazek Armanda.
Zegar wiezowy w miescie wybil szosta, a o Percym wciaz nie bylo wiesci.
St. Just z przepustka w reku zwrocil sie smialo ku bramie. Straz wstrzymala go, ale on przedstawil przepustke. Chwila byla straszna, gdy odebrano mu ja z reki, a podano sierzantowi, pelniacemu sluzbe przy bramie.
Ale przepustka byla w porzadku, a Armand okryty pylem weglowym i potem nie wygladal wcale na arystokrate w przebraniu.
Nie bylo trudno dostac sie do miasta; przeciwnie, kto pragnal wpasc w paszcze lwa, dobrze byl widziany.
Po pieciu minutach niepokoju pozwolono mu wejsc do miasta, ale przepustke zatrzymano. Jedynie za pozwoleniem komitetu bezpieczenstwa publicznego mogl opuscic teraz Paryz.
Lew zamknal paszcze.
Rozdzial XVI. Mozolne poszukiwania
Armand nie zastal Blakeney'a, gdy poznym wieczorem udal sie do jego mieszkania; czekal na niego dlugie godziny, blakajac sie w okolicach St. Germain l'Auxerrois, dopoki nie upadl ze zmeczenia pod drzwiami jednego z domow. Doszedl wtedy do przekonania, ze nic nie zyska tym sposobem i jezeli sily go opuszcza, nie potrafi dopomoc Jance.
Podniosl sie z wysilkiem i wrocil do swojej kwatery na Montmartre.
Nie widzial sie z Percym i nie mial wiadomosci o Jance. Chyba samo pieklo sprzysieglo sie przeciwko niemu.
Rzucil sie na tapczan i zapadl w ciezki sen, ktory nie przyniosl mu ani ulgi, ani odpoczynku.
Obudzil sie bardzo pozno, zbolaly na ciele, ale z niezlomnym postanowieniem. Nie bylo juz najmniejszej watpliwosci: Percy'emu nie powiodlo sie, ale gdzie przyjaciel nie podola, tam on, Armand, kochajacy cala dusza, dojdzie do celu.
Nie mial innego odzienia procz lichych lachmanow, ktore nosil wczoraj. Oddadza mu one lepsza usluge niz jego wlasne ubranie zostawione w mieszkaniu Blakeney'a. W niespelna pol godziny byl gotow i wyszedl na ulice.
Wstapil do malej, niepokaznej restauracji, kazal sobie podac szklanke goracej kawy oraz kromke chleba i zaczal rozmyslac.
Nie bylo w tym nic nadzwyczajnego, ze przyjaciele i krewni wiezniow chodzili z jednego wiezienia do drugiego, szukajac swych bliskich.
Klasztory i publiczne budynki zajal rzad dla umieszczenia w nich tak zwanych zdrajcow panstwa; Abbaye, Luksemburg, klasztory Wizytek, Salp~etri~ere, szpitale sw. Lazarza, nie liczac Temple i Conciergerie, byly przepelnione ofiarami, na ktore mial zapasc wyrok w najblizszych dniach.
Z innych wiezien wychodzono niekiedy zywym, ale Conciergerie byla jakby przedsionkiem gilotyny.
Dlatego tez Armand postanowil zglosic sie wpierw do Conciergerie. Im predzej dowie sie, ze Jance nie grozi bezposrednie niebezpieczenstwo, tym latwiej zniesie bolesne poszukiwania ukochanej. Jezeli nie znajdzie jej w Conciergerie, bedzie to najlepszym dowodem, ze aresztowano ja tymczasowo. W podnieconym mozgu Armanda blysnela mysl, by oddac sie w rece komitetu bezpieczenstwa publicznego w zamian za jej wolnosc.
Te rozmyslania i plany dodaly mu otuchy; zmusil sie nawet do jedzenia, wiedzac, ze potrzebne mu sa sily do dzialania. Doszedl do Quai de l'Horloge po dziewiatej. Surowe mury Ch~atelet i Palacu Sprawiedliwosci wylanialy sie z mgly, roztaczajacej sie nad rzeka. Armand minal wieze zegarowa i olbrzymia brame Palacu Sprawiedliwosci.
Najprostsza droga do wiezien prowadzila przez korytarze trybunalu, do ktorych publicznosc miala dostep podczas rozpraw sadowych. Rozprawy rozpoczynaly sie dopiero o dziesiatej, ale juz teraz zbieraly sie zewszad gromady prozniakow, przysluchujacych sie, widocznie z braku zajecia, codziennie tym rozdzierajacym dramatom.
Armand wmieszal sie w tlum i wszedl na szerokie kamienne schody. Robotnikow bylo duzo, i mlodzieniec w swym prostym ubraniu nie zwrocil niczyjej uwagi.
Nagle uslyszal imie, ktore zmienilo tok jego mysli. Od rana zajety byl jedynie Janka i bezowocnymi poszukiwaniami. Teraz dzwiek uslyszanego nazwiska przypomnial mu wodza:
Kapet!
Armand uprzytomnil sobie, ze byla to niedziela 19 stycznia. Stracil rachube dni i dat, ale nazwisko Kapet, odnoszace sie do niekoronowanego krola Francji, przywiodlo mu na mysl dziecko z Temple, konferencje w mieszkaniu Blakeney'a i plan ucieczki delfina. Mialo to nastapic dzisiaj, w niedziele. Simonowie wyprowadzali sie z Temple o niewiadomej Blakeney'owi godzinie, ale on mial czekac na korzystna sposobnosc.
Teraz Armand zrozumial wszystko i sala goryczy zalala mu serce.
Percy zapomnial o Jance, zajety sprawa dziecka, i podczas gdy Armand ginal z niepokoju, on, „Szkarlatny Kwiat”, wierny jedynie swej misji, a nieczuly na wszelkie uczucia krzyzujace jego plany, pozostawil panne Lange swemu losowi, by zaplacila zyciem za wolnosc delfina.
Ale rozgoryczenie nie trwalo dlugo; przeciwnie, owladnela nim fanatyczna egzaltacja. Jezeli Percy zapomnial, to on stanie sam w obronie niewinnej dziewczyny. Tak bedzie o wiele lepiej. Bylo jego obowiazkiem i prawem ratowac ja i ani przez chwile nie watpil, ze zwyciezy wszelkie przeszkody.
Brakowalo tylko paru minut do dziesiatej. Za chwile zacznie sie rozprawa. W dawnych czasach Armand, studiujac prawo, czesto przebiegal korytarze Palacu Sprawiedliwosci i wiedzial dokladnie, gdzie polozone byly wiezienia i jak dostac sie na podworze, dokad schodzili wiezniowie podczas popoludniowej przechadzki.
Ci arystokraci, oczekujacy wyroku smierci, stali sie ulubionym widowiskiem Paryza. Przyprowadzano im dla rozrywki przyjaciol i krewnych przybylych ze wsi do miasta. Wysokie kraty odgradzaly publicznosc od wiezniow strzezonych prze caly oddzial zolnierzy, ale kto byl bardzo ciekawy, mogl przytknac nos do krat i ogladac tych zalosnych arystokratow w prostych wieziennych ubraniach, usilujacych otrzasnac sie od grozy smierci wesolymi zartami, ktorym zadawaly klam i blade twarze, i zaplakane oczy.
Wszedl wraz z tlumem na sale i zaczal przechadzac sie wzdluz majestatycznych filarow.
Przez chwile przygladal sie wraz z innymi tragediom, rozgrywajacym sie w sali rozpraw. Przyprowadzano wiezniow gromadami przed trybunal; nastepowalo kilka krotkich pytan i przerywanych odpowiedzi, po czym zapadal wyrok prokuratora Fouquier Tinville'a, potwornego w swej niesprawiedliwosci a wysluchiwanego z najwiekszym spokojem przez ludzi, mieniacych sie sedziami narodu. Niektorzy byli karani za to, ze smieli przechodzic przez Champs Elys~ees bez trojkolorowej kokardy, inni za to, ze brali udzial w pewnym angielskim przedsiebiorstwie przemyslowym, jeszcze inni za to, ze sprzedali papiery panstwowe, czym powodowali znizke ich wartosci.
Od czasu do czasu wyrywal sie z ust tych nieszczesliwych, prowadzonych na rzez, rozpaczliwy protest, lub blagalny krzyk, ale wszystko tlumiono spiesznie brutalnym uderzeniem kolby.
Ach, jaka ironia w tym wszystkim, jaka okropna hanba, plamiaca na zawsze imie Francji!
Armand przejety groza nie mogl patrzec dluzej na to wstretne widowisko. Ten sam los mogl spotkac jutro panne Lange. Uszedl z wielkiej sali, zachowujac dostateczna przytomnosc umyslu, by zblizyc sie do grupy prozniakow, rozprawiajacych na korytarzu. Przylaczyl sie do nich i wkrotce znalazl sie w dlugiej „Galerie des Prisonniers”.